Dlatego chore kobiety ze Słupska chcą być operowane na miejscu. Do niedawna miały taką możliwość, teraz każą im jeździć do Trójmiasta. I one na to zgodzić się nie chcą.
Wojnę o ginekologiczno-onkologiczne zabiegi w słupskim szpitalu rozpoczęła Kamilla Prusinowska. Nie chciała, żeby jej 54-letnia chora matka padła ofiarą nowych decyzji dyrekcji. W kilka dni zebrała ponad 1000 podpisów pod petycją, aby nie odsyłać onkologicznych pacjentek do innych miast, skoro na miejscu jest lekarz wcześniej wykonujący skomplikowane operacje.
Zajmijcie się mną!
- Mama od kilku miesięcy cierpiała na bóle brzucha i miała podwyższony puls. Chodziła do różnych lekarzy, ale dopiero pediatra Leszek Dębicki stwierdził, że powinna być przebadana ginekologicznie - opowiada pani Kamila.
25 maja Jolanta Kondej trafiła na I oddział wewnętrzny szpitala przy ul. Kopernika w Słupsku. - Mamy strajk, więc szybkie badania nie będą możliwe - usłyszała. W izbie przyjęć nie zgodzono się także, aby przebadał ją ginekolog Rafał Iwaszko, którego pani Kamilla chciała sprowadzić prywatnie. - Pacjentka jest pod naszą opieką, więc to niemożliwe - powiedziano.
Dlatego 27 maja pani Kamilla zabrała mamę ze szpitala i zawiozła do doktora Iwaszko. Ginekolog stwierdził wodobrzusze i zaczął podejrzewać nowotwór jajnika. - Zdałam sobie sprawę, że trzeba działać szybko - opowiada pani Kamilla.
28 maja pani Kamilla udała się do doktora Adama Ciemińskiego, ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego w Ustce, który wchodzi w skład szpitala w Słupsku. Potwierdził diagnozę Iwaszki.
- Wtedy usłyszałam, że w Słupsku nikt mamie nie pomoże, bo takie operacje wykonuje się w Gdańsku. Zabrałam więc mamę do domu, bo jeszcze nie wiedziałam, w jak ciężkim jest stanie - relacjonuje pani Kamilla.
A było coraz gorzej. Pani Jola ciągle kaszlała, miała wysokie tętno i problemy z oddychaniem. Pani Kamila ciągle konsultowała się z ordynatorem Ciemińskim, który zalecał leki. W sobotę 2 czerwca tak się przestraszyła, że zawiozła mamę na oddział do Ustki.
- Tam spotkałam doktora Zbigniewa Studzińskiego, który zrobił zabieg i wypuścił 3,5 litra wody z brzucha. Mama płakała ze szczęścia, że może wreszcie oddychać - relacjonuje pani Kamila. Od Studzińskiego dowiedziała się również, że mógłby zoperować mamę, ale przełożeni mu na to nie pozwalają.
Jest specjalista, niech operuje
- Tymczasem ordynator poinformował mnie, że mama, która ciągle leży w Ustce, musi czekać w kolejce na operację w Gdańsku. Byłam w szoku. Po co, skoro mamy odpowiedniego specjalistę? - mówi pani Kamila.
- To świadome działanie na niekorzyść pacjentów i niszczenie szpitala. Podejrzewam, że ktoś chce go doprowadzić do upadku i taniej prywatyzacji - dodaje jej mąż.
Dlatego obydwoje zdecydowali się walczyć o to, aby operacje ginekologiczno-onkologiczne były prowadzone w Ustce. W ciągu kilku godzin skrzyknęli kilka pacjentek doktora Studzińskiego. Razem zbierają podpisy pod petycją w tej sprawie. Kontynuują akcję, mimo że we wtorek pani Jolanta trafiła do szpitala Akademii Medycznej w Gdańsku i już w środę była operowana.
- Tu nie chodzi tylko o moją mamę, ale o problem wielu chorujących kobiet. Naszą petycję przedstawimy marszałkowi województwa, któremu podlega Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Słupsku, oraz przewodniczącemu Rady Miejskiej i prezydentowi Słupska. Przecież kobiety z naszego regionu nie muszą wystawać w kolejkach w innych miastach, gdy mamy doskonale przygotowanego lekarza, który przez kilka lat wykonywał z sukcesami skomplikowane operacje - przekonuje pani Kamilla.
Takie same opinie można usłyszeć od innych pacjentek Studzińskiego, które zaangażowały się w protest. Na przykład Elżbieta Falkowska. O tym, że jest chora, dowiedziała się w sierpniu 2006 roku.
- Na wyniki badań czekałam dwa tygodnie. Gdy doktor Studziński je poznał, natychmiast kazał mi przyjeżdżać do Ustki. Trzy dni później już byłam operowana. Lekarze z Gdańska, do których pojechałam na radioterapię mówili mi, że lepiej nie mogłam trafić, bo wszystko zostało świetnie wykonane. Oni już nic nie mieli do roboty - opowiada pani Elżbieta.
Popiera ją Krystyna Kulhawik. 2,5 roku temu dowiedziała się, że ma torbiel jajnika. - Najlepiej, gdyby operował panią Studziński - usłyszała od swojej ginekolożki. Miała trzy zabiegi. Inni lekarze uznali, że doktor usunął z jej organizmu wszystkie chore tkanki. - Mam do niego pełne zaufanie - podkreśla.
Operował, ale już nie może
Doktor Studziński skomplikowane operacje wykonuje w Ustce już 10 lat. Stworzył zespół, który pracował razem z nim. Przed kilku laty zaczęto jednak kwestionować jego prawo do wykonywania tych zabiegów. Sprawa zakończyła się w Sądzie Okręgowym w Słupsku, który uznał, że jeśli lekarz spełnia wymogi, to może operować.
Studziński wymogi spełniał, ale w ubiegłym roku znowu zaczęły się kłopoty, gdy wystartował w konkursie na ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego. Przegrał z położnikiem Ciemińskim.
Zanim obaj panowie zaczęli razem pracować, Studziński został nagle aresztowany pod zarzutem korupcji. W areszcie spędził 72 dni. Gdy z niego wyszedł, usłyszał, że ordynator nie widzi już możliwości współpracy z nim. Tylko interwencja poseł Jolanty Szczypińskiej, prywatnie pacjentki Studzińskiego spowodowała, że nie został zwolniony.
Wtedy też Ryszard Stus, dyrektor szpitala zapewnił posłankę i naszą gazetę, że Studziński będzie wykonywał skomplikowane operacje. Nadal ich nie robi. Za to został pozbawiony swojego gabinetu i na życzenie ordynatora od kilku tygodni pracuje na pododdziale patologii ciąży.
Tym razem dyrektor Stus żadnych zmian nie przewiduje. - Wojewódzki konsultant ginekologii onkologicznej oraz dyrektor Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego ustalili, że w Słupsku nie będą przeprowadzane skomplikowane operacje ginekologiczno-onkologiczne i będę się tego trzymał. Protest pacjentek odbieram jako próbę nacisku ze strony pana Studzińskiego i jego zwolenników - uważa.
Ryszard Karpiński, dyrektor Wydziału Zdrowia w Urzędzie Marszałkowskim potwierdza, że doktor Mirosław Dudziak, konsultant wojewódzki ginekologii onkologicznej zdecydował, iż skomplikowane operacje w województwie pomorskim będą przeprowadzane tylko w Akademii Medycznej w Gdańsku i gdyńskim Szpitalu Morskim PCK.
- Tych operacji nie ma zbyt wiele. Najwyżej 150 rocznie. Na miejsce w szpitalu PCK trzeba czekać najwyżej 2-3dni - dodaje Karpiński. - Być może dalsze leczenie pacjentek będzie się odbywało w ośrodkach, gdzie wykonuje się chemioterapię, a Słupsk do nich należy.
Dodał, że dr Studziński nie jest represjonowany. - Na oddziałach obowiązuje zasada, że asystenci ordynatora muszą pracować na wszystkich pododdziałach. Dlatego teraz doktor Studziński pracuje na patologii ciąży. Gdy przyjdzie czas, wróci na ginekologię - zapewnia.
Jeszcze się nie poddałam
Poseł Szczypińska uważa, że walka nie jest jeszcze skończona. - Też otrzymałam pismo od doktora Dudziaka, ale bez żadnego uzasadnienia. Wystąpiłam więc o nie i czekam na odpowiedź - mówi. - Poza tym rozmawiałam z Mirosławem Górskim, dyrektorem pomorskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, który twierdzi, że w Słupsku wykonuje się zbyt mało skomplikowanych procedur ginekologiczno-onkologicznych. Musimy też pamiętać, że wojewódzki konsultant przedstawia tylko opinie, a decyzje podejmuje dyrektor szpitala.
Być może ta argumentacja dotarła już do doktora Dudziaka, bo gdy skontaktowaliśmy się z nim we wtorek, nie był już tak radykalny.
- Ta sprawa jest jeszcze konsultowana. Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu zapadną ostateczne ustalenia. Wtedy się wypowiem na ten temat - wycofał się rakiem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?