Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Optyk, który zaczynał w kuchni

Zbigniew Marecki [email protected]
Józef Gill w swoim salonie optycznym.
Józef Gill w swoim salonie optycznym. Łukasz Capar
Salon Optyczny Józefa Gilla narodził się w kuchni jego rodziców. Dzisiaj to nowoczesna firma znajdująca w kamienicy przy ul. Mickiewicza. I jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Słupsku.

Józef Gill wcale nie chciał być optykiem. W podstawówce myślał o technikum drzewnym. Trochę z powodu ojca, Kazimierza Gilla, który za Niemca, gdy mieszkał jeszcze w rodzinnej Mroczy koło Nakła, nauczył się stolarki. Po wojnie przeprowadził się z rodziną do Słupska. Tu najpierw trochę pracował w fabryce mebli, a potem zajął się stolarką budowlaną.

- To był taki facet złota rączka. Jak trzeba było, to zrobił buty, a nawet z kolegą Karolem Waluszem, który w 1955 roku przeprowadził się do Obornik Wielkopolskich, produkowali oprawki do okularów. Wspólnie robili do nich nawet zawiasy i uzbrajali zauszniki. To tej pory przychodzą do mnie klienci, którzy jeszcze noszą wykonane przez ojca oprawki - opowiada Józef Gill.

Walusz, z zawodu optyk, był jego chrzestnym. Mały Józiu trochę podglądał, jak produkował okulary, ale raczej nadal był skłonny kształcić się na technika drzewnego.

- Dopiero pod koniec podstawówki ojciec powiedział mi, że jego znajomy, Kazimierz Tański, szef Fotooptyki w Słupsku uważa, że w mieście przydałby się jeszcze jeden optyk. Nie miałem nic przeciw temu. Pojechałem na egzamin do szkoły dla optyków w Białymstoku. Zdałem go, ale nie wiedziałem, czy mnie przyjmą, bo egzamin odbył się, zanim poczta dostarczyła moje podanie o przyjęcie do szkoły. Po powrocie do domu siedziałem na boisku szkolnym i z niepokojem czekałem na listonosza. Na szczęście werdykt, który znalazłem w kopercie, był pozytywny - śmieje się pan Józef.

Z Fotooptyki do własnej firmy

To działo się w 1968 roku. W tym samym roku zamieszkał najpierw na stancji, a potem w internacie szkoły dla optyków w Białymstoku. Działała przy ulicy Warszawskiej. Trzy lata później wrócił do domu z fachem w ręku.

- Od razu poszedłem na staż do Fotooptyki. Przez rok zarabiałem niewiele, ale dużo się nauczyłem, bo jednak po szkole pracowałem o wiele wolniej niż wykwalifikowani i doświadczeni optycy - przyznaje.
Wtedy w Polsce szkła do okularów obrabiało się ręcznie. Przy pomocy noża do cięcia szkła. O automatach jeszcze nie było mowy. Szybko nabrał wprawy i zaczął myśleć o własnej firmie. Jednak najpierw, 15 sierpnia 1980 roku, w czasie strajków polskiego Sierpnia, ożenił się z Jolantą, a 1 lutego następnego roku otworzył swój zakład optyczny.

- Był malutki, niespełna 20 metrów kwadratowych. Mieścił się w dawnej kuchni rodziców, na piętrze kamienicy przy ul. Mickiewicza 13. Składał się z części sprzedażowej z ladą i małego warsztatu. Jak w zakładzie pojawiło się trzech klientów, to było im ciasno. Najważniejsze było jednak to, że już pierwszego dnia miałem klienta - wspomina pan Józef.

Zaczynał prawie bez maszyn. Pierwszą szlifierkę do obróbki szkieł optycznych zrobił mu pan Marian Karchut. Wykonał ją z normalnej szlifierki, którą wyposażył w specjalny pojemniczek do polewania szkieł.

- Wtedy dużo się szlifowało, a specjalne tarcze diamentowe kupowałem od handlujących u nas Rosjan
- zdradza.

Od kopiarki do komputera

Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych kupił używaną maszynę szablonową od niemieckiego optyka z Berlina, miał wrażenie, że zmieniła się epoka.

- To jednak była tylko maszyna przypominająca trochę kopiarkę do kluczy. Prawdziwa mechanizacja zaczęła się po 1990 roku, gdy zmieniły się relacje cenowe i wartość pieniądza. Dzisiaj już komputerowo ustalam parametry szkła, sterowana przez komputer obrabiarka wykonuje wszystkie zadane jej czynności. Możemy wykonać bardzo precyzyjne cięcia i szlify. Za to klienci, którzy niegdyś czekali miesiącami na nowe okulary, teraz denerwują się, gdy po piątkowych pomiarach, w poniedziałek okulary nie są jeszcze gotowe - mówi pan Józef.

Choć po 1989 roku przybyło mu konkurencji, zwłaszcza ze strony sieciówek oraz okulistów otwierających własne zakłady optyczne, to jednak klientów nie stracił, bo sieciówki są zainteresowane sprzedażą najdroższego towaru, a nie mają ludzi, którzy są w stanie wykonać bardzo specjalistyczne usługi. Poza tym jako pierwszy w Słupsku optyk stworzył obok zakładu optycznego gabinet okulistyczny, gdzie pacjenci otrzymują wszechstronne porady. - To cały czas przyciąga klientów - uważa.

Zakłady optyczne to zwykle firmy rodzinne. Tak jest także w przypadku Gillów. Pan Józef teraz głównie zajmuje się obróbką szkieł i dopasowywaniem oprawek, jego żona nadzoruje stronę handlową firmy, a syn Jakub, który ukończył bioinformatykę na Uniwersytecie Medycznym w niemieckiej Lubece, po powrocie do domu zrobił jeszcze studia podyplomowe z zakresu optometrii na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu i teraz współpracuje z rodzicami oraz trojgiem ich pracowników.

- Dzięki temu mamy w firmie wykształconego optometrystę, który przez trzy lata zgłębiał tajniki pomiaru różnych parametrów oka. Pacjent, który przejdzie u niego godzinną sesję pomiaru ostrości wzroku, może być pewien, że będzie miał dobrane naprawdę odpowiednie szkła optyczne, które poprawią mu wzrok, a nie pogorszą go - przekonuje Józef Gill.

Od czasu skromnych początków zakład Gillów przeszedł ogromną metamorfozę. Jest nie tylko wyposażony w nowoczesne sprzęty różnego typu, ale także bardzo się rozrósł. Teraz zajmuje już całe dawne mieszkanie rodziców Józefa Gilla oraz piwnicę, w której dawniej funkcjonował sklep chemiczny. - Co prawda na jej wykup i przebudowę musieliśmy zaciągnąć kredyt bankowy, który jeszcze spłacamy, ale zależało nam na tym, aby pacjent i klient czuł się u nas dobrze. Ponieważ, mimo kryzysu, ludzie ciągle u nas zamawiają okulary i przychodzą na badania, to chyba spełniamy ich oczekiwania - uważa ojciec rodu Gillów.

Zawsze też uważał, że w życiu należy myśleć nie tylko o sobie i najbliższych. Stąd angażował się między innymi w działalność Społecznego Towarzystwa Oświatowego oraz w sponsorowanie wydarzeń kulturalnych. W tym roku doceniono jego wkład w tę formę wspomagania kultury, przyznając mu tytuł mecenasa w ramach Pomorskiej Nagrody Artystycznej. Wyróżniono go zwłaszcza za wsparcie udzielane Słupskiemu Towarzystwu Społeczno-Kulturalnemu, Stowarzyszeniu im. Krzysztofa Komedy, Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku oraz za pomoc finansową przy organizacji Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku i Komeda Jazz Festival.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza