Proces o uśmiercanie i znęcanie się nad zwierzętami w Schronisku dla Zwierząt w Słupsku rozpoczął się w maju 2012 roku. Sąd przesłuchał większość świadków, zasięgnął opinii biegłych. Jednak wciąż jeszcze brakuje pełnego materiału do wydania wyroku.
Akt oskarżenia sporządził Zenon Modrzejewski ze słupskiej prokuratury rejonowej i oskarżył 60-letniego obecnie Jana K., opiekuna pielęgniarza zwierząt oraz 42-letniego Patryka R., lekarza weterynarii. Obaj odpowiadają za złamanie przepisów ustawy o ochronie zwierząt. Zarzuty dotyczą czasu, gdy schronisko podlegało miastu.
Według śledztwa, Jan K. od września 2007 roku do marca 2009 roku znęcał się nad przebywającymi w schronisku psami. Zadawał ból i cierpienie, kopiąc zwierzęta, polewając je zimną wodą pod ciśnieniem, złośliwie straszył głośnymi krzykami.
Natomiast lekarz weterynarii Patryk R. został oskarżony o to, że od 2 listopada 2006 roku do 30 maja 2009 roku uśmiercił z naruszeniem przepisów ustawy aż 68 psów.
W śledztwie szczegółowo ustalono okoliczności czynu, dotyczącego każdego z psów. Zdarzały się przypadki, że zwierzę bez próby leczenia czy przeciwdziałania agresji, jeśli rzeczywiście taka była, było usypiane w dniu lub po kilku dniach od przyjęcia do schroniska. Psy były uznawane za agresywne, chore i zniedołężniałe ze starości, choć nie wynikało to z dokumentacji.
W karcie ewidencyjnej nie odnotowano wcześniej takich zagrożeń. Psy usypiano niezależnie od wieku - 14-latki czy rocznego pieska. "Po pogryzieniu agresywny", "grzybica", "uszkodzenie gałki ocznej". Jeden z wpisów brzmiał tak: "Zagryzuje każdego psa, który jest do niego dołożony". W wielu przypadkach nie podano przyczyn eutanazji.
Oskarżeni nie przyznają się do zarzutów.
Prokuratura wszczęła śledztwo z urzędu po artykułach prasowych, dotyczących zagryzania się psów. Później zawiadomienia wpłynęły od Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, Fundacji dla Ratowania Zwierząt Bezdomnych Emir i Renaty Cieślik, wówczas pracownika schroniska, dzisiaj szefowej Straży Ochrony Zwierząt, a także od posłanki Jolanty Szczypińskiej i prezydenta Słupska.
Przypomnijmy, że prokuratura jednak umorzyła wiele wątków dotyczących nieprawidłowości. Uznała też, że Jerzy Sz., który dwa i pół roku kierował placówką, nie będzie odpowiadał karnie. Zdaniem śledczych, nie można go oskarżyć o niedopełnienie obowiązków, ponieważ w rozumieniu kodeksu karnego nie jest funkcjonariuszem publicznym. Przepisy określają konkretną listę osób. On się w tej grupie nie mieści. Został więc świadkiem.
Oskarżycielem posiłkowym w procesie jest Krystyna Sroczyńska, szefowa fundacji Emir. We wtorek zeznawała jako świadek. Wielokrotnie zwracała uwagę na fakt, że kierownik o wszystkim wiedział.
- Nasza fundacja złożyła zawiadomienie, które dotyczyło także Jerzego Sz., który przede wszystkim powinien się znaleźć na ławie oskarżonych, ponieważ zrobił ze schroniska miejsce kaźni - podkreśliła dobitnie szefowa fundacji. - Jednak uprzedzał mnie, że ma wejścia na mieście. Pozostanie więc bezkarny i będzie go obciążać jego własne sumienie.
Krystyna Sroczyńska relacjonowała, że gdy dostała sygnały o nieprawidłowościach, zawiadomiła inspekcję weterynaryjną oraz urząd miejski.
- Urząd odpowiedział, że przeprowadził kontrolę, nie ma zastrzeżeń, bo dobrostan zwierząt jest zachowany, a schronisko jest jednym z najlepszych w Polsce. Jakaś pani podpisała to pismo - zeznawała Krystyna Sroczyńska.
- Jednak informowano mnie o tym, że psy chorują, zagryzają się z głodu, o sposobach uśmiercania zwierząt, które nie mieszczą się w żadnych kanonach, bo metodą dokomorowych zastrzyków. Psy usypia się z powodu rzekomych chorób. A pracownicy K. i R. nie do końca uśpione wrzucają do worków, w których zwierzęta konają kilka godzin. Takich eutanazji, niezgodnych z przepisami, było kilkanaście dziennie. Zapisy w rejestrze pojawiały się po fakcie.
R. potwierdził w rozmowie ze mną znęcanie, ale powiedział, że nie będzie zeznawał o sposobie uśmiercania, o przekrętach, usypianiu i rejestrze eutanazji, bo ma rodzinę na utrzymaniu. Kierownik, który rządzi niepodzielnie, manipuluje ludźmi, grożąc utratą pracy i zastrasza konsekwencjami, by nie ujawniano tego, co tam się dzieje. Wiedział, że K. bije zwierzęta i polewa wodą w czasie mrozów.
Świadek opowiadała o karmie z darowizn sprzedawanej za zgodą kierownika, o typowaniu psów przez jednego ze słupskich weterynarzy, wywożeniu do lecznicy tych zwierząt, po których później ślad zaginął. O tym, że pracownicy sami zajmowali się leczeniem, wykonywali kastracje i sterylizacje, po których suki się wykrwawiały.
O tym, że fundacja zabrała kilka psów na podstawione osoby, wyleczyła i znalazła im domy. Z kolei sekcje wykradzionych psów, które robił inny weterynarz, potwierdzały, że niektóre zgony są "skutkiem czynnika zewnętrznego".
- W odniesieniu do doktora... - tu świadek wskazała oskarżonego weterynarza
i zastrzegła: - Nie słyszałam, żeby spowodował śmierć zwierzęcia.
Na kolejnej rozprawie będą zeznawać byli pracownicy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?