Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętnik słupszczan. Głośny duch z przedszkola

Archiwum rodzinne
Wanda Masłakow, mama pani Izabeli z wychowankami z przedszkola kolejowego w Słupsku.
Wanda Masłakow, mama pani Izabeli z wychowankami z przedszkola kolejowego w Słupsku. Archiwum rodzinne
Moja mama miała ukończoną przed wojną małą maturę. W 1950 r. w Wałczu ukończyła miesięczny kurs dla wychowawczyń przedszkola. Ja w tym czasie zostałam umieszczona u sióstr szarytek przy ul. Findera.

Okresu tego nie wspomina miło, bo tęskniłam za mamą. Często też byłam głodna, bo wielu potrwa nie znosiłam, a szczególnie margaryny z dżemem z buraków. Po powrocie mama pracowała w przedszkolu kolejowym.

Budynek ten przy obecnej ul. Kołłątaja przez lata stał pusty. Przed wojną ten dom był własnością naczelnika stacji. Przed wejściem do niego znajdowała się fontanna. Dość długo była czynna. Od strony południowej rosły i owocowały winogrona. Z drugiej strony był sad.

Po wkroczeniu do Słupska wojsk radzieckich właściciel tego domu wywiózł rodzinę z dobytkiem do Niemiec, a sam popełnił samobójstwo przez powieszenie jednym z okien. Tak przynajmniej opowiadała pani T., która była w tym domu służącą, a po otworzeniu przedszkola pracowała w kuchni.

Budynek ten idealnie pasował do tego celu, bo miał bardzo dużą kuchnię, jasne, słoneczne i duże pokoje. Na ostatnim natomiast piętrze znajdowały się małe pokoje, w których funkcjonował gabinet dentystyczny oraz mieścił się gabinet kierownika. Było tam też małe mieszkanie, które zajmowała kierowniczka. Działo się tak, dopóki w budynku nie zaczął grasować duch.

Zjawiał się zawsze wieczorem. Wtedy najpierw trzaskały potężne drzwi wejściowe, a po chwili rozlegały się ciężkie i powolne kroki. Stukały też garnki, na dodatek spadały po schodach. Każda kierownicza, która tam mieszkała, po takim seansie uciekała w popłochu. Tajemnica ducha wyszła na jaw kilka lat później, gdy zawała się podłoga na werandzie dobudowanej do ganku drzwi wejściowych.

Okazało się, że widocznie pan naczelnik składował pod nią jakieś rzeczy osobiste. Sądzę, że były wśród nich i cenne rzeczy, o których widziała pani T., wówczas już 50-letnia kobieta. Rzecz w tym, że ona nagle stała się bardzo bogata. Wszystko wskazuje na to, że to ona straszyła jako przedszkolny duch, aby jej nikt nie przeszkadzał, gdy buszował po domu swojego dawnego pracodawcy. Teraz na pewno jest duchem , tylko chyba już nie psoci. Izabela Łapkiewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza