Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan na włościach

Joanna Tańska, "Przegląd"
Jarosław Kalinowski plonów nie sprzedaje, bo wszystko idzie na potrzeby własne gospodarstwa, mało tego – musi do niego dokładać z poselskiej diety.
Jarosław Kalinowski plonów nie sprzedaje, bo wszystko idzie na potrzeby własne gospodarstwa, mało tego – musi do niego dokładać z poselskiej diety.
Jarosław Kalinowski, lider PSL, i Andrzej Lepper, szef Samoobrony - to dwa różne spojrzenia na polskie rolnictwo i zdecydowanie odmienne metody pracy na roli. Można się było o tym przekonać podczas tegorocznych żniw.

Kiedy jedziemy na żniwa do Jarosława Kalinowskiego do znajdującej się na Mazowszu, 50 km od Warszawy, wsi Jackowo Górne, mija półmetek żniw, ale na polach nie widać gorączkowo uwijających się żniwiarzy. Na końcu wsi, nieco oddalony od pozostałych, stoi wybudowany na wzniesieniu dom Kalinowskiego. Nie wygląda na wiejski dom, raczej na podmiejską willę - zaprojektowaną z prostotą, w dobrym stylu, szykowną. Żółta elewacja, brązowe ramy okienne, brązowe balustrady przy schodach, w oknach doniczki z kwitnącymi na czerwono pelargoniami. Przed budynkiem - co najwyraźniej jest modne wśród wiejskiej elity - oczko wodne i unoszący się nad taflą wody drewniany mostek. Kilkanaście metrów od domu stoi zbudowana z szarych pustaków obora. Na dole są pomieszczenia dla świń, na piętrze składuje się ziarno i słomę.
Kiedy podjeżdżamy pod dom, wita nas Jarosław Kalinowski. W niczym nie przypomina eleganckiego, ubranego na co dzień w garnitur i białą koszulę polityka z gmachu parlamentu. Jest gotowy do wyjścia w pole - w wytartych dżinsach, spranej bawełnianej koszulce ozdobionej emblematami polskich firm i granatowej czapeczce z daszkiem, obowiązkowej przy pracy w pełnym słońcu. Tylko buty przypominają, że mamy do czynienia z inteligentem - wytarte od starości, ale jednak lakierki.

Pan na włościach

Zupełnie inaczej prezentuje się nam lider Samoobrony, kiedy dwa tygodnie później odwiedzamy go w domu. W jasnej koszuli i nowych dżinsach nie wygląda jak osoba, która za chwilę ma ruszyć w pole.
- Ja zawsze tak idę do roboty - zapewnia, ale nie da się ukryć, że bardziej przypomina menedżera z odległości czuwającego nad przebiegiem roboty niż zapracowanego chłopa. I rzeczywiście, zajęty polityką Lepper w tym roku nie bierze udziału w żniwach. Do domu przyjechał tylko na dwa dni i raczej w charakterze gościa. Koszą syn i dwóch wynajętych pracowników. Żniwa u Lepperów trwają niemal trzy tygodnie. Całości dogląda pod nieobecność męża Irena Lepper. - Robotnikom częściowo płacimy w naturze. Dostają mleko, zboże, obiad. Do tego dodajemy około tysiąca złotych - wymienia Andrzej Lepper.
- Wciąż jednak potrafię kosić na kombajnie, nie zapomniałem, jak się pracuje w polu - zastrzega z ożywieniem i zaprasza na przejażdżkę po należących do jego rodziny gruntach.
Ziemie Leppera leżą w województwie zachodniopomorskim, zaledwie kilka kilometrów od morza. Okolica piękna, ale widać, że ludziom się nie przelewa. Inaczej niż na Mazowszu, tu rozpadające się stare domy czy stodoły nie należą do rzadkości. Miejscowi przyzwyczaili się do wystawianych coraz częściej tablic z napisem: "Na sprzedaż".
Z perspektywy Warszawy Lepper to najczęściej nieokrzesany demagog, lecz z dala od stolicy opinia o szefie Samoobrony bardzo się zmienia. Dla większości tutejszych to człowiek, który miał odwagę powiedzieć "nie" miejskim politykom, walczący o prawa zwykłych chłopów. Ale cokolwiek myśleć o Lepperze, nie jest on przeciętnym rolnikiem - takim, o których interesy (i głosy) zabiega. Jego gospodarstwo wykracza znacznie poza średnią krajową. Rodzina Lepperów ma bowiem ponad 100 ha własnej ziemi (42 ha należą do Andrzeja Leppera, a 60 do jego 24-letniego syna). Tomasz Lepper dzierżawi dodatkowo 140 ha ugorów.
Przy takim areale gospodarstwo Kalinowskiego wydaje się niepozorne - raptem 24 ha. Ale na Mazowszu takie zalicza się już do całkiem sporych, bo średnia powierzchnia gospodarstw wynosi tu 5 ha.

Żniwa to nie zabawa

Jarosław Kalinowski plonów nie sprzedaje, bo wszystko idzie na potrzeby własne gospodarstwa, mało tego - musi do niego dokładać z poselskiej diety.

- Żniwa to nie zabawa, to ciężka praca. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak wyglądają, powinien przyjechać na wieś i samemu się przekonać, jak to jest, a nie czytać o tym w gazecie - mówi nam Kalinowski.
Idziemy na pole, na którym pod nieobecność prezesa PSL zaczął pracę jego ojciec Władysław, przeszło 70-letni, ale wciąż energiczny. - Plony w tym roku są takie sobie. Ani nie najgorsze, ani nie najlepsze. Gdyby było więcej deszczu, kłosy byłyby większe, ale i tak nie jest źle, bo tu na Mazowszu nie dopadła nas klęska suszy jak w innych częściach kraju - mówi.
Kiedy kombajn skończy pracę, w pole wyjedzie kolejna maszyna i sprasuje słomę w prostokąty. Te zbiera cała rodzina. Kalinowskiemu pomagają wszystkie dzieci (oczywiście oprócz najmłodszego, dwuletniego syna). Podczas gdy jedni widłami nabijają słomiane prostokąty i wrzucają je na wóz, reszta układa je, tak aby wykorzystać jak najwięcej miejsca. 24-hektarowa gospodarka Kalinowskiego w większości (18 ha) obsiana jest pszenżytem, odmianą najodpowiedniejszą na niezbyt urodzajne ziemie Mazowsza, przeznaczaną na paszę. Na reszcie uprawiane są ziemniaki i owies.
Plonów Kalinowski nie sprzedaje, bo wszystko idzie na potrzeby własne gospodarstwa.
- Musimy nawet jeszcze dokupować - mówi. Wyjaśnia, że prowadzi produkcję roślinno-zwierzęcą, bo oprócz uprawy ma hodowlę świń. Nie jest wielka - raptem 12 macior. - Czy to przynosi dochód? - śmieje się, powtarzając pytanie, jakby upewniał się, czy dobrze słyszy. - Nie, na pewno nie. Do tej hodowli się dopłaca. Im większe gospodarstwo, tym większa szansa na zysk. Dlatego sam ma też w planach rozbudowę hodowli - ale na razie tylko do 60 sztuk.

Duże daje więcej

W przeciwieństwie do Kalinowskiego Lepper przyznaje, że jego gospodarstwo przynosi dochody.
- Jeśli się ma dużo pola i łamie się zasady ekologii, czyli stosuje dużo nawozów sztucznych, to można wyżyć z rolnictwa. Moje gospodarstwo jest na poziomie unijnym, a nawet wyższym, dlatego przynosi dochody. Plony z hektara przewyższają średnie plony unijne - mówi Lepper.
Z 80 ha, na których rodzina Leppera uprawia zboże, zbiera się około 500 ton. - Mamy około 7-8 ton z hektara. To bardzo dobry wynik, mimo że u nas są dość kiepskie grunty - wyjaśnia Lepper. Z jego 42 ha tylko 13 kwalifikuje się jako ziemia przeliczeniowa, czyli podlegająca wymogom jakościowym. Połowa zbiorów jest od razu sprzedawana. Resztę ziarna przeznacza się na paszę (głównie pszenżyto) dla trzody chlewnej i bydła. Lepperowie mają około 70 macior, z których rocznie sprzedają 1,3-1,5 tys. tuczników. To wynik imponujący nie tylko na polskie, ale także na europejskie warunki. Przy tej liczbie rolnik nie musi się martwić, że będzie dokładał. Podobnie w przypadku hodowli bydła - na pastwiskach Lepperów jest około 100 krów. Tajemnica sukcesu, według Andrzeja Leppera, tkwi nie tylko w liczbie, ale także w bardzo dobrej, a więc opłacalnej rasie krów. - Właściwie moje gospodarstwo nie bazuje na uprawach, ale na hodowli trzody chlewnej i bydła. To jest główne źródło dochodu - mówi, zatrzymując się na pastwisku. Śmiało wchodzi między kilkusetkilogramowe byki. Na naszą prośbę usiłuje złapać jednego za rogi, ale wystraszone zwierzę ucieka. Cielęta już na jesieni Lepper sprzeda. Pojadą do Włoch.
- Nie żal? - pytam, patrząc na cielaka spokojnie ssącego wymię.
- Nie. To przecież produkcja. Nie ma miejsca na sentymenty. Człowiek by zwariował, gdyby o tym myślał - ocenia trzeźwo.
Ale nietypowe jak na chłopa upodobania świadczą o sympatii Leppera do zwierząt. Szef Samoobrony z zapałem zakłada na podwórku własne zoo. Za drewniane ogrodzenie trafiły już trzy gatunki strusi, piękne białe daniele, egzotyczne muflony, swojskie dziki i miniaturowe czarne świnki. W drugiej części podwórka przechadzają się królewskie pawie i bażanty. Lepperowie mają też siedem koni. - Lubimy na nich czasem pojeździć - zdradza Irena Lepper.
Żniwa zautomatyzowane
Kalinowscy są dumni, że nowoczesność zawitała do ich domu i zagrody jako pierwszych we wsi. Kombajn (Bizon) Kalinowskich ma już 20 lat i...
- To był pierwszy kombajn we wsi. Teraz jest ich sześć, siedem w Jackowie, a w powiecie około 60, ale my pierwsi mieliśmy tak zmechanizowane gospodarstwo - podkreśla Jarosław Kalinowski.
20 lat temu Kalinowscy z pewnością byli wzorem nowoczesności, dziś niewiele z tego zostało. Dostrzega się to, zwłaszcza patrząc na podwórko Andrzeja Leppera, gdzie podziwiamy ogromny park maszynowy: kombajn, cztery ciągniki, kilka przyczep i kilkanaście maszyn, których przeznaczenia nawet nie potrafię się domyślić. Lepper sam przyznaje, że ma wszystkie urządzenia, o których może marzyć rolnik. - Gdy się ma takie maszyny, rolnictwo staje się bardzo przyjemnym zajęciem. Choć zawsze lubiłem pracę w polu - dodaje. Szef Samoobrony ocenia, że jego gospodarstwo jest warte około 5 mln zł.
Żniwa u Lepperów są całkowicie zautomatyzowane. - Teraz rękami już się nie pracuje - opowiada przewodniczący. Kiedy pytamy, czy możemy zrobić mu zdjęcie z widłami, szczerze się oburza: - Co wy chcecie, żebym na jakiegoś zacofanego chłopa wyszedł? A do czego ja tu wideł mogę używać?

Zwyczaje do lamusa

Po malowniczych snopkach, które jeszcze 10-20 lat temu dominowały na polach, ani śladu. Ale podczas gdy mieszczuchy z sentymentem wspominają dawne żniwa jako czas owiany romantycznym urokiem, mieszkańcy wsi mówią o morderczej pracy w upale i szarpiącej nerwy niepewności, czy zdąży się zebrać wszystko z pola, zanim pogoda nie zniszczy w ostatniej chwili plonów decydujących o finansowym bycie rodziny w następnym roku. To, czego można żałować, a co bezpowrotnie wyparła technika, to poczucie wspólnoty i budowanie więzi społecznych przy okazji prac polowych.
- Teraz żniwa nie są żadnym wydarzeniem dla wsi, nikt nie chodzi po sąsiadach, każdy kosi sam. Nawet się nie wie, kiedy kto zaczyna i kiedy kończy - opowiada Kalinowski.
- Żniwa teraz wyglądają zupełnie inaczej niż dawniej. Nie ma w nich nic z romantyzmu. Ot, wjeżdża maszyna na pole i kosi - potwierdza Lepper.
Nie ma czasu (i chyba bardziej ochoty) na kultywowanie dawnych obyczajów. Niemal wszystkie odeszły do lamusa - robienie znaku krzyża przed rozpoczęciem żniw, przeznaczanie ostatnich kłosów na dożynkowy wieniec. - Ja nauczyłem syna, że kiedy pierwszy raz wyjeżdża w pole, musi się przeżegnać. Ale po innych zwyczajach już śladu nie ma - mówi Andrzej Lepper.
Na pytanie o zwyczaj symbolicznego ścinania pierwszych kłosów sierpem - narzędziem znanym rolnikom od 4 tys. lat, Jarosław Kalinowski z politowaniem kręci głową. - Dziś nikt w to już się nie bawi. Niektórzy jeszcze wybierają środę lub sobotę na rozpoczęcie żniw, ale też coraz rzadziej - przypomina sobie. - Kosa to inna epoka, o której mało kto nawet pamięta.
U Kalinowskich i u Lepperów - jak zastrzegają - takiego sprzętu nie znajdziesz. Nie zatrzymali nawet na pamiątkę. Ale prezes PSL twierdzi, że gdyby trzeba było, pewno umiałby jeszcze posłużyć się sierpem, kosą czy skręcić powrósło, którym wiązało się dawniej snopki.

Wiejska bieda

Obaj liderzy uważają, że czasy, gdy rolnikom było lepiej, dawno minęły.
- Z roku na rok jest coraz gorzej i mało kto jeszcze ma cierpliwość czy serce wierzyć, że kryzys na wsi minie. Ale najlepiej było w późnych latach 60., gdy Gomułka wrócił z więzienia. Rolnik mógł wtedy wyżyć z roli i jeszcze coś odłożyć. Za to za Gierka była prawdziwa Ameryka! Można było kupić niemal wszystko na kredyt. Ja sam z roli postawiłem cztery domy. Dla wszystkich synów. I siostry wcześniej spłaciłem. Teraz to się tylko dopłaca do rolnictwa - przekonuje pan Władysław. - Syn zdołał 2 ha dokupić. I tyle.
- Na szczęście mam z czego dokładać. Cała poselska pensja idzie w gospodarstwo - przyznaje Kalinowski.
Dla Leppera lepsze czasy także sięgają PRL-u. - Tak naprawdę pieniądze zrobiłem na ziemniakach, ale wtedy to były czasy, gdy podpisywało się państwowe kontrakty. Rolnik wiedział, że ma gdzie sprzedać, miał gwarancję ceny - opowiada. - Nie trzeba było się martwić, co zrobić, kiedy nadejdzie czas zbiorów. Sąsiedzi czasem przychodzą i pytają, co mają robić, ale co ja im mogę doradzić? Jak mam im powiedzieć, że muszą mieć sporo pola i dobre maszyny? Za co mają je kupić?

Lepper na studiach

Kalinowscy i Lepperowie to nietypowe jak na wieś rodziny, nie tylko dlatego, że w domu jest polityk. Także dlatego, że dużą wagę przykładają do wykształcenia.
- Powiedziałem sobie, że wszystkie moje dzieci muszą skończyć studia. Wykształciłem najstarszych trzech synów, ale kiedy dorósł najmłodszy, Jarek, ludzie zaczęli mi mówić: "Po co ty go do szkoły posyłasz? Przecież ktoś musi zostać na wsi, ktoś musi ci pomagać". No a Jarek wykształcił się i na wieś wrócił - opowiada pan Władysław. To na studiach na SGGW Kalinowskiego wciągnęła polityka. - Ja go do polityki nie namawiałem - zastrzega, śmiejąc się, pan Władysław.
Do wykształcenia przywiązuje wagę również lider Samoobrony. Wprawdzie nie słychać o tym, aby zamierzał uzupełniać braki w swojej edukacji, ale zadbał, by dzieci poszły na studia.
Niedawno ożeniony Tomasz Lepper studiuje na Uniwersytecie Szczecińskim, na Wydziale Żywienia Zwierząt. Córka Gosia studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Najmłodsza córka, Renata, uczy się w gimnazjum.
W końcu dobre wykształcenie oznacza większą szansę na ułożenie sobie życia z dala od wiejskich pól. Bo skoro przyszłość należy do wielkich gospodarstw, a nie drobnych, to dla wszystkich miejsca na wsi nie starczy.

  • Dla większości naszych rolników, tak jak dla Jarosława Kalinowskiego, żniwa nie są synonimem obfitości, nie oznaczają poprawy warunków finansowych. Dobrze, jeśli wyjdzie się na czysto i nie straci. Jedynie nieliczni chłopi zarabiają jak Andrzej Lepper na swoich - obowiązkowo nowoczesnych - gospodarstwach. Są w stanie to osiągnąć kosztem wysokich inwestycji, eksperymentalnej uprawy, nietypowej hodowli, analizowania, co może się opłacać, a co nie.
    Obaj liderzy będą wprowadzać członków i sympatyków swoich ugrupowań do Europy. Wydaje się, że pod względem nowoczesności gospodarstwa, wielkości upraw i specjalizacji hodowli niechętny UE szef Samoobrony już w niej jest, gdy tymczasem popierający integrację z Europą prezes ludowców dopiero do Unii aspiruje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza