Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paulo Sousa, czyli eksperyment, który w Polsce nigdy nie powinien się zdarzyć... Szczęśliwie mamy to już za sobą [ANALIZA]

Adam Godlewski
Adam Godlewski
Paulo Sousa miał nauczyć reprezentację Polski skutecznej walki z europejską czołówką. Skończyło się na wygranych z Albanią, Andorą i San Marino. W sumie dobrze wiec się stało, że teraz zacznie nauczać innych...
Paulo Sousa miał nauczyć reprezentację Polski skutecznej walki z europejską czołówką. Skończyło się na wygranych z Albanią, Andorą i San Marino. W sumie dobrze wiec się stało, że teraz zacznie nauczać innych... fot. sylwia dąbrowa/polska press
Paulo Sousa rozpoczął pracę z reprezentacją Polski na wariackich papierach, i na wariackich papierach skończył tę krótką, trwającą zaledwie 11 miesięcy i 5 dni kadencję. Po zgłoszeniu rezygnacji 26 grudnia, o Portugalczyku można było pisać w ostatnich dniach już wyłącznie jako o byłym selekcjonerze Biało-Czerwonych. A wczoraj w godzinach wieczornych doszło do uzgodnień finansowych, na mocy których PZPN otrzyma ponad 2 miliony złotych odszkodowania. Zaś ponad drugie tyle – księgowy naszej piłkarskiej federacji zaoszczędzi z uwagi na niewypłacenie trenerowi i jego sztabowcom czterech ostatnich pensji.

Dobrze dla reprezentacji Polski, że całą tę sagę mamy już za sobą. Sousa zupełnie nie rokował na baraże, teraz - choć nie dla wszystkich od razu stanie się to oczywiste - szanse Biało-Czerwonych w starciu z Rosją wrosły. Sousę zapamiętamy głównie poprzez pryzmat braku klasy, który zaprezentował przy rozstaniu z PZPN. Najpierw omówił przecież z prezesem Cezarym Kuleszą szczegóły przygotowań do marcowego barażu z Rosją, a później miał się zarzekać, że doniesienia brazylijskich mediów o jego romansie z Flamengo Rio de Janeiro (a wcześniej z Internationalem Porto Alegre) to zwykła lipa. By w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia zadzwonić do prezesa PZPN z prośbą o zwolnienie z umowy za porozumieniem stron. Poważne zatem to nie było.

Dobry moment, czyli pokrętne tłumaczenia Siwego Bajeranta

Portugalczyk uargumentował wniosek tym, że otrzymał ofertę z jednego z najlepszych klubów świata i równie dobra propozycja już nigdy może mu się nie trafić. Komplementy pod adresem Flamengo poparł stwierdzeniem, że to dobry moment na rozstanie, ponieważ zakończył się pewien etap współpracy, a do barażu z Rosją pozostały jeszcze trzy miesiące. Zatem jest dość czasu, aby przygotować się do konfrontacji w Moskwie. Między wierszami miała pojawić się także sugestia, że Sousa jako człowiek zatrudniony przez Zbigniewa Bońka nie czuje się teraz komfortowo, gdyż jest postrzegany jako człowiek byłego prezesa…

Dla wszystkich jest jednak jasne, że - skoro w Polsce pobierał 70 tysięcy miesięcznej gratyfikacji, zaś w Brazylii umówił się na znacznie wyższą - to zadecydowały względy ekonomiczne. Zwłaszcza że robotę u nas mógł stracić już w marcu, zatem do wzięcia pozostały już tylko cztery (licząc z grudniową) pensje. Podczas gdy w Rio de Janeiro aż 24 (i to wyższe podobno o co najmniej 100 procent), ponieważ kontrakt z Flamengo opiewa na co najmniej dwa lata…

Po tych wszystkich słownych wygibasach w polskim internecie zawrzało, a Portugalczyk z miejsca został okrzyknięty Siwym Bajerantem. Trudno jednak, aby było inaczej, skoro po meczu z Węgrami kończącym fazę grupową eliminacji - który Sousa koncertowo zawalił, podchodząc do tej rywalizacji nieprofesjonalnie prawdopodobnie bez znajomości regulaminu barażowego - kurczowo trzymał się posady.

Sousa był dobrze zabezpieczony…

To wówczas, po niezrozumiałym posadzeniu Roberta Lewandowskiego (bez wpisania do meczowego protokołu) i kilku innych liderów na ławce, w PZPN zastanawiano się nad wręczeniem dymisji selekcjonerowi. Szybko jednak ta słuszna skądinąd - po zawstydzającej porażce, która pozbawiła Polskę rozstawienia w playoffach - koncepcja została porzucona. Okazało się bowiem, iż umowa świetnie zabezpiecza interes Sousy.

Znalazły się w niej co prawda klauzule, które pozwalają na bezkosztowe rozstanie z Sousą na wniosek federacji, ale tylko w przypadku braku wyjścia z grupy w kwalifikacjach mistrzostw świata oraz po przegranym barażu. W każdym innym - nasz związek musiałby wypłacić Portugalczykowi kasę aż do 31 grudnia 2022 roku, gdyż kontrakt został zawarty do zakończenia mundialu w Katarze.

Po listopadowym blamażu z Węgrami do końca roku 2022 pozostało 13 (pełnych) miesięcy. Łatwo zatem obliczyć, że pobierający 70 tysięcy euro pensji Sousa po rozstaniu na wniosek PZPN miałby wówczas prawo do odszkodowania wynoszącego blisko milion euro. Natomiast odprawa jego sztabowców (w sumie zarabiają 80 tysięcy euro miesięcznie) - przekroczyłaby milion euro.

Na wcześniejszym zerwaniu kontraktu przez polską stronę - jak donosiły źródła z PZPN - zyskałby także… agent szkoleniowca, dla którego rekompensata na taką okoliczność również miała zostać określona w umowie. I, jak należy zakładać, byłaby to suma z pięcioma zerami… Zatem koszt zwolnienia selekcjonera w listopadzie wiązałby się z koniecznością wypłaty przez nasz związek odszkodowania w wysokości przekraczającej 2 miliony euro (ponad 10 milionów złotych).

…PZPN prawie wcale. Umowa była spisana na kolanie?

Zadziwiające zatem, że gdy prawnicy PZPN zaczęli analizować zapisy w kontrakcie po zgłoszeniu prośby o rozwiązanie kontraktu przez Sousę - a Kulesza nie zgodził się, aby nastąpiło to za porozumieniem stron - wyszło im, że rekompensata dla związku będzie o wiele niższa. Okazało się, że - gdyby nie doszło do środowego porozumienia w sprawie wysokości odszkodowania, na mocy którego Portugalczyk właci do kasy naszej federacji 430 tysięcy euro - nasz związek mógłby liczyć po arbitrażu FIFA na równowartość trzech miesięcznych pensji Portugalczyka. Zatem na 210 tysięcy euro, co po przeliczeniu daje – raptem! - około milion złotych.

I ta nierównowaga w rekompensacie to najlepszy dowód nie tylko na to, że zatrudnienie selekcjonera 21 stycznia - a więc 141 dni przed inauguracją finałów Euro2020 - odbyło się na wariackich papierach, ale przede wszystkim potwierdzenie, iż umowa była spisana na kolanie. I ktoś dopuścił, aby chroniła przede wszystkim trenera; bez porównywalnego zabezpieczenia interesu PZPN. Ktoś, czyli poprzedni prezes związku Zbigniew Boniek, który jednoosobowo podjął decyzję o zmianie selekcjonera w absurdalnym terminie…

Największe kontraktowe niedopatrzenia Bońka

Najgorsze, że to wcale nie jest jedyne niedopatrzenie w kontrakcie podpisanym w styczniu z Sousą. Zakrawa przecież na paradoks, że zagraniczny selekcjoner nie miał obowiązku zamieszkania w Polsce. Po to, żeby poznać dobrze nasz futbol, piłkarzy z ekstraklasy, mentalność i zwyczaje, co pozwoliłoby mu szybciej i lepiej wejść do drużyny narodowej.

A nie dość, że Portugalczyk dostał pozwolenie na - de facto - zdalne prowadzenie reprezentacji, to jeszcze jego ówcześni pracodawcy nie zadbali, aby w sztabie kadry znalazło się co najmniej dwóch Polaków. Z jednej strony - aby w pełni korzystać z warsztatu znakomicie opłacanego obcokrajowca (na tej zasadzie kiedyś przy Leo Beenhakkerze wychował się Adam Nawałka). Z drugiej zaś - żeby zagraniczny selekcjoner nie musiał wyważać otwartych drzwi. W kwestii personaliów kadrowiczów, poruszania się po PZPN, podróży po kraju, itd., itp.

Jest zresztą jeszcze trzecia strona, której nikt nie wziął pod uwagę. Mianowicie - Boniek nie zadbał o ciągłość w reprezentacji na wypadek rezygnacji Sousy, która nastąpiła 26 grudnia. Nowy selekcjoner będzie więc musiał wszystko zaczynać od zera, ponieważ Portugalczyk zabierze cały swój iberyjski sztab do kolejnego miejsca pracy. U nas pozostawiając spaloną ziemię…

Nie żałujmy odejścia Sousy, nie tylko on okazał się bajerantem

W efekcie opisanych zaniedbań Sousa nigdy tak naprawdę nie wszedł - w każdym razie w stopniu, w jakim powinien - do reprezentacji Polski. Źle zaczął pracę z kadrą w meczu kwalifikacyjnym z Węgrami, pomijając w wyjściowym składzie Kamila Glika, bez którego gra naszej defensywy na tamtym etapie istniała tylko teoretycznie. I fatalnie skończył, odczarowując naszą twierdzę, jaką był Stadion Narodowy, w rewanżu z przeciętnymi Madziarami, którzy do Warszawy przylecieli w mocno rezerwowym składzie.
A po drodze przegrał – i to z kretesem - Euro2020, na które awans wywalczył Jerzy Brzęczek, ale został zdymisjonowany, ponieważ Portugalczyk miał być trenerem z innego wymiaru. I gwarantować nie tylko lepszy styl, ale także wyjście z grupy w finałach mistrzostw Europy. Tyle że bardzo szybko okazało się, niestety dla kibiców, że bajerantem jest nie tylko Sousa, ale także poprzedni prezes PZPN.

Wystarczy porównać liczby obu wspomnianych trenerów w okresie pracy z Biało-Czerwonymi. Bilans selekcjonera Brzęczka jest następujący: 24 mecze, 12 zwycięstw, 5 remisów i 7 porażek; bramki 36-20. Statystyki Sousy przedstawiają się natomiast nieco... gorzej: 15 meczów, 6 zwycięstw, 5 remisów, 4 porażki; bramki: 37-20. Średnia punktów wywalczonych przez Brzęczka na jedno spotkanie to 1,71, zaś przez Sousę - 1,53.

Najemnik, który nie zasługiwał na prowadzenie reprezentacji Polski

Gołym okiem widać zatem, że zamienił stryjek (poprzedni prezes PZPN) siekierkę na kijek, a Portugalczyk - ponad wszelką wątpliwość - nie rozwinął naszej kadry. Boniek do dziś jednak nie dostrzega błędu, nie poczuwa się do winy i nie zamierza przepraszać za zupełnie nietrafiony, choć bardzo kosztowny, angaż późniejszego dezertera… Mimo że koncepcja wypracowana przez Portugalczyka wystarczyła jedynie do ogrania Albanii, Andory, czy San Marino, ale Słowacji i Węgier - już nie. Nie wspominając o silniejszych przeciwnikach. Dlatego zupełnie nie rokował na baraże, teraz - choć nie dla wszystkich od razu stanie się to oczywiste - szanse Biało-Czerwonych w starciu z Rosją wzrosły.

Sousa jest najemnikiem, który do pracy w Polsce przyszedł dla pieniędzy i dla pieniędzy odchodzi. Pozostawiając po sobie, 88 dni przed barażem z Rosją (licząc od 26 grudnia, kiedy zgłosił rezygnację), wielkie rozczarowanie. Kontynuował przecież marnowanie najlepszego od 40 lat pokolenia polskich futbolistów, wśród których prym wiedzie najlepszy piłkarz świata ery pandemicznej, jakim bez wątpienia jest Lewandowski.

W pamięci kibiców pozostanie także niesmak z powodu okoliczności odejścia Portugalczyka. Dziś już wiemy, że tak przeciętny obcokrajowiec nie zasługiwał na posadę w reprezentacji Polski, dzięki której - jak należy zakładać - ktokolwiek z Flamengo w ogóle zwrócił uwagę na tego trenera…

Adam Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza