Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pękł mu tętniak, ale zamiast do szpitala trafił do izby wytrzeźwień

Alek Radomski [email protected]
Ilustracja: Wojciech Stefaniec
To było trzy dni przed Wigilią. Annie pewnie przez myśl nie przeszło, że te święta przyjdzie jej spędzić przy szpitalnym łóżku, tuż obok męża Piotra. Nie spodziewała się, że na oddział Piotr trafi prosto z izby wytrzeźwień.

Miała nocną zmianę. Stróżowała w Akademii Pomorskiej. Piotr razem z psami został w domu. Pewnie wypił sobie piwo lub dwa, a może i drinka. Anna nie ukrywa, że miał tak w zwyczaju.

- Tak jak każdy, ale nie przesadzał. Jak wychodziłam do pracy, to wszystko było jak zwykle - mówi Anna, żona Piotra. Kiedy nad ranem wróciła do domu, męża nie było. Nie było też Pershinga, ich psa.

Do leżącego na rogu ulic Słowackiego i Moniuszki mężczyzny policja została wezwana około 20.20. Kiedy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, okazało się, że jest nietrzeźwy. Jak informuje Robert Czerwiński, rzecznik słupskiej policji, od elegancko i schludnie ubranego mężczyzny policjanci poczuli silną woń alkoholu.

Wokół niego kręcił się jakiś pies. Początkowo funkcjonariusze chcieli nawet zawieźć go do domu, ale Piotr w dowodzie ma wpisany sławieński adres. Zgodnie z procedurami, po konsultacji z oficerem dyżurnym zadecydowano, że powinien trafić na izbę wytrzeźwień.

- Tam podczas badania ocknął się. Stał się agresywny. Pomagaliśmy go uspokoić, ale wpadł w szał. Został zapięty w pasy - informuje Robert Czerwiński. - Szarpał się, nie chciał poddać badaniu alkomatem, do tego bełkotał.

Lekarz, policjanci i pracownik izby komisyjnie stwierdzili, że Piotr jest pijany. W izbie do dokumentów z pobytu dołączono protokół odmowy badania alkomatem Piotra. Z ul. Gdyńskiej, gdzie znajduje się słupska izba wytrzeźwień, policjanci pojechali prosto na Słowackiego. Jak informuje rzecznik, po psa. Chcieli odszukać kogoś z rodziny Piotra.

Zapukali do sąsiadów, ci zaproponowali, że zaopiekują się zwierzęciem, ale Pershinga z policjantami nie było. Poinformowali, gdzie szukać Anny, ale policja do niej nie dotarła.
Psa ktoś przywiązał do krzyża na ulicy Słowackiego. Ktoś inny powiadomił straż miejską. Strażnicy zawiadomili schronisko. Pershing noc, tak jak jego pan - wbrew swej woli, spędził poza domem.

- Kiedy rano wróciłam z pracy, o wszystkim powiedziała mi sąsiadka. Mówiła, że Piotra zabrała policja. Miał pijany przewrócić się na ziemię przed klatką i trafił na izbę - mówi Anna.

Razem z teściową pojechała na Gdyńską po męża. Na miejscu usłyszała, że Piotra już tam nie ma. Nad ranem zabrała go karetka. Pracownicy izby nie mogli go wybudzić. Był nieprzytomny. Trafił do szpitala.

W szpitalu dowiedziała się, że Piotr został skierowany na tomograf. Lekarze podejrzewali pękniętego tętniaka.

- Mówili, że Piotr był agresywny, i że musieli go zapiąć w pasy. Uspokajali, żeby się nie martwić, bo to normalne zachowanie osób z takim urazem - mówi żona pacjenta.

Choć lekarze nie dawali mu szans, bo tętniak mocno się rozlał, operacja się udała.

Czterdziestoletni Piotr ma silny organizm. Ze szpitala wypisano go dopiero po 16 dniach. Przez pierwsze tygodnie od operacji pamiętał tylko to, co działo się góra pół godziny wcześniej. Teraz jest już lepiej, ale całą sprawą woli nie zaprzątać sobie głowy. W przeciwieństwie do żony.

Na izbę wytrzeźwień Anna pojechała po raz kolejny, kiedy do domu przyszedł rachunek za pobyt jej męża w tej instytucji. Chciała zobaczyć notatkę lekarza, który Piotra przyjmował, ale niewiele mogła z niej rozczytać. Od dyrekcji placówki dowiedziała się, że mąż zachowywał się agresywnie, rzucał się, nie chciał poddać badaniu alkomatem i że ostatecznie trzeba było go przypiąć pasami. Usłyszała też, że dyżurujący lekarz podejrzewał, że mąż był pod wpływem narkotyków.

- Nie dowiedziałam się jednak, jak długo leżał zapięty w pasach i dlaczego lekarz z izby nie odróżnił pijanego od chorego. Przecież tętniak pękł, kiedy wychodził na spacer z psem - mówi rozgoryczona.

Annę uspokoili dopiero lekarze ze szpitala, kiedy oznajmili, że pobyt na izbie nie miał znaczącego wpływu na jego stan zdrowia. Normalnie operacje w takich przypadkach robi się po 72 godzinach od wystąpienia objawów, kiedy stan już jest stabilny, tłumaczyli. Ale to cud, że żyje.

Anna nie dowierza w wersję policji i pracowników izby wytrzeźwień, jakoby jej mąż miał być bardzo pijany. Sądzi, że objawy neurologiczne, jak bełkotliwa mowa i agresja, były spowodowane pękniętym tętniakiem, a nie upojeniem alkoholowym.

- Pacjent był mocno pijany - zapewnia Ryszard Śnieżek, dyrektor słupskiej izby wytrzeźwień. - Trafił do nas, bo zagrażał swojemu życiu i zdrowiu. Czuć było od niego alkohol - podkreśla i dodaje, że nie chciał poddać się badaniu alkomatem oraz że jego stan był cały czas kontrolowany. - Kiedy dyżurujący lekarz zauważył pierwsze objawy neurologiczne, natychmiast wezwano pogotowie - informuje Śnieżek.

Izba wytrzeźwień ma na swoim wyposażeniu tzw. alkosensor. Działa inaczej niż standardowy alkomat. Nie trzeba dmuchać, wystarczy, że urządzenie przystawi się do twarzy pijanego i wskazuje wartość w promilach. Dlaczego nie skorzystano z aparatu, kiedy Piotr ochłonął i nie leżał już w pasach?

Wówczas pracownicy izby mieliby stuprocentową pewność co do stanu upojenia Piotra.

- Nie skorzystaliśmy, ponieważ pacjent sobie tego nie życzył - mówi dyrektor izby.

Zgodnie z ustawą o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi pacjentem izby może być osoba, u której stwierdzono powyżej 0,5 promila alkoholu we krwi, i która swoim zachowaniem daje powód do zgorszenia w miejscu publicznym lub w zakładzie pracy, znajduje się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagraża życiu lub zdrowiu innych osób.

Rzecznik praw obywatelskich stoi na stanowisku, że zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem przed umieszczeniem osoby w izbie wytrzeźwień każdy pacjent powinien być poddany badaniom na zawartość alkoholu w organizmie oraz badaniu lekarskiemu.

- W razie niewyrażenia zgody na przeprowadzenie badania na nietrzeźwość osobę doprowadzoną przyjmuje się do izby wyłącznie w przypadku występowania dodatkowych symptomów upojenia alkoholowego potwierdzonych przez lekarza lub felczera izby - informuje Marcin Kusy, przedstawiciel Krajowego Mechanizmu Prewencji w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Rodzina Anny zapowiada, że sprawy Piotra tak nie zostawi.

- Chcemy podjąć jakieś kroki w tej sprawie, ale nie dowierzamy, że to coś da. Przecież pracownicy izby lub policjanci powiedzą, że był po prostu pijany, a nie chory, i tyle - kwituje Anna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza