Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po czarnej rozpaczy budzi się wreszcie nadzieja

Monika Zacharzewska [email protected]
Iwona Irzyk zwykle musi liczyć tylko na siebie, rodzinę i czasem obcych, ale życzliwych ludzi. Instytucje służby zdrowia okazują się niezbyt pomocne. Fot. Kamil Nagórek
Iwona Irzyk zwykle musi liczyć tylko na siebie, rodzinę i czasem obcych, ale życzliwych ludzi. Instytucje służby zdrowia okazują się niezbyt pomocne. Fot. Kamil Nagórek
Starsza córka ostatnio przyszła do Janka i zapytała: - Tato, mogę dziś przy tobie spać? A on uniósł głowę i pokiwał. Wtuliła się w niego na całą noc.

- To zdarzyło się pierwszy raz od wypadku - mówi Iwona Irzyk z podsłupskiego Włynkowa. Jej mąż leży w śpiączce. Pierwszego dnia wiosny minęły cztery lata od zdarzenia, przez które zawalił się świat Irzyków. To wtedy, chwilę po rozmowie z żoną w szklarni i zwróceniu dzieciom uwagi, żeby nie rozrabiały na podwórku, 43-letni wówczas pan Jan poszedł porąbać drewno. W pewnej chwili z jakiegoś powodu upadł i uderzył o pień głową.

Lekarze nie dawali mu żadnych szans

Wezwana przez żonę karetka pogotowia zawiozła pana Janka do słupskiego szpitala. Tam zdiagnozowano połamanie kości twa-rzy i stłuczenie pnia mózgu. Mężczyzna zapadł w śpiączkę. Leżał na OIOM-ie trzy tygodnie. Po tym czasie powiedziano rodzinie, że czas przenieść go do hospicjum.

- Usłyszałam, że przeżyje może jeszcze trzy dni - opowiada pani Iwona. - Ale on kurczowo trzymał się życia. Otworzył oczy i patrzył w przestrzeń. Wtedy powiedzieli, że hospicjum to nie miejsce dla niego. Że mamy wracać do domu.

Od lutego 2010 roku pan Janek przebywa w domu. Żona opiekuje się nim praktycznie sama. Płaci za wizyty rehabilitanta w domu, pana Janka raz na jakiś czas dogląda zaprzyjaźniona pielęgniarka. Lekarze do Włynkowa przyjeżdżać nie chcą, bo... przecież pacjent jest w stabilnym stanie.

- Mamy dwie córeczki. Wiktoria ma dziesięć lat, Gabrysia sześć. Ta młodsza nie pamięta innego taty niż ten teraz, ale starsza za nim bardzo tęskni. Dopóki tylko leżał i patrzył w przestrzeń, nie bardzo chciała do niego lgnąć, choć wcześniej była córeczką tatusia. Chyba była przestraszona sytuacją. Teraz zaskoczyła mnie tym, że chciała z nim spać w łóżku. Tak normalnie przytulić się do taty. Jak kiedyś... - opowiada pani Iwona.

Dobre słowo znanego profesora

Bo dziewczynka też zauważyła, że tata jest w lepszej kondycji. Gdy ponad pół roku temu odwiedziliśmy rodzinę Irzyków, byli przed wyjazdem na turnus rehabilitacyjny i przed spotkaniem z profesorem Janem Talarem z Bydgoszczy, neurologiem, który 30 lat temu wybudził ze śpiączki swojego pierwszego pacjenta. Do dziś udało mu się uratować ponad 200 osób, choć metody jego pracy bywają w środowisku medycznym dyskusyjne.

- Spotkaliśmy się z profesorem. Co prawda on zobaczył Janka tylko w samochodzie, ale powiedział, że widzi w nim wolę życia. Nawet się zdziwił, że Janek nie chce się ocknąć. Zalecił mi, by dużo z nim rozmawiać i nakłaniać do reagowania na pytania. Miałam nauczyć go mrugać powiekami na "tak" - opowiada pani Iwona.

Kobieta kilka razy dziennie podnosi męża z łóżka na wózek, przekłada i doskonale zna jego reakcje.

- Wcześniej, gdy był niezadowolony, coś go bolało czy chciał mnie przywołać, kaszlał. To już był dla mnie taki sygnał. Ale postanowiłam posłuchać profesora i spróbować metody z mruganiem oczami - opowiada pani Iwona. - Niestety, Janek często mruga mimowolnie, więc ta metoda nie bardzo się sprawdzała, ale zaczęłam do niego mówić, żeby kręcił głową na "nie" i... nagle zaczął. A teraz, jak ma coś potwierdzić, to podnosi trochę głowę z poduszki i nią kiwa - kobieta z dumą chwali się osiągnięciami męża.

Pyta: - Janek, masz dwie córki? Janku, mieszkamy w Słupsku? Mieszkamy we Włynkowie? Janek, jechaliśmy dziś samochodem? I mężczyzna prawidłowo reaguje na pytania! Choć tych kilka odpowiedzi to dla niego ogromny wysiłek.

- Dla mnie to jest milowy krok, nadzieja, że będzie jeszcze większa poprawa - mówi wzruszona kobieta. - Przynajmniej teraz mam pewność, że on wszystko rozumie. Na razie tylko nie umie normalnie odpowiedzieć.

Każdy sukces to jej zasługa

Po wypadku męża pani Iwona musiała całkowicie podporządkować mu życie. - Trzeba go myć, pielęgnować, karmić przez sondę. Przez internet kupiłam używany dźwig, żeby Janka podnosić z łóżka. Codziennie sadzam go na fotel i puszczam mu w telewizji jego ulubiony program "Agrobiznes". Kilka razy w tygodniu przychodzi też do niego rehabilitant. Płacę za jego usługi sama, bo Narodowy Fundusz Zdrowia nie refunduje takich zabiegów - mówi pani Iwona.
Dwa razy w roku jeździ z mężem na intensywne turnusy rehabilitacyjne do specjalistycznych ośrodków w Polsce. Za dojazdy z reguły również płaci sama. O finansowanie leczenia w trakcie turnusów zabiega w fundacjach, do których wysyła dziesiątki próśb i dokumentów.

- Bo my utrzymujemy się tylko z renty męża. Mąż jest rolnikiem ubezpieczonym w KRUS-ie, a ja jako jego żona nie mam teraz żadnych dochodów. A kiedy wyjeżdżam na rehabilitację z mężem, dzieci zostają pod opieką teściów. Bardzo dużym wsparciem dla mnie jest moja mama - opowiada.

Liczy też na pomoc ludzi dobrzej woli. Po tym, jak w październiku opisaliśmy historię tej rodziny, odezwały się instytucje z całego Pomorza oferujące wsparcie, głównie rzeczowe. - Ale też dzwonili ludzie, których dotknęły podobne nieszczęścia. Tylko po to, żeby pogadać, wymienić się doświadczeniami, zapytać o radę, wesprzeć. To mi też daje siłę, wtedy wiem, że nie jestem z moim problemem zupełnie sama - mówi Iwona Irzyk.

Możesz pomóc

Żona pana Jana będzie wdzięczna za każdą zaoferowaną pomoc. Tel. do niej - 725 777 741. Nr rachunku, na który można wpłacać datki - 66 2030 0045 11300000 1118 1920 nr ewidencyjny Fundacji Zdążyć z Pomocą 17708, KRS 0000037904.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza