Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po play off: Turów Zgorzelec - Energa Czarni Słupsk. Teraz czas na kibiców w hali Gryfia

Rafał Szymański
Kibice w hali Gryfia muszą być szóstym zawodnikiem Energi Czarnych.
Kibice w hali Gryfia muszą być szóstym zawodnikiem Energi Czarnych. Fot. Łukasz Capar
Koszykarze Energi Czarnych w Zgorzelcu zrobili dużo, by mieć prostszą drogę do finałów PLK. W piątek i w niedzielę koszykarze Energi Czarnych podejmować będą Turów na własnym terenie.

Tu, w hali Gryfia mogą wypracować sobie przewagę, którą potem niepodobna będzie roztrwonić. Turów nie jest już tym golemem sprzed roku, który powalał konsekwencją i taktyką rywali.

Owszem, nadal ten zespół ma potencjał (12 milionów zł budżetu robi swoje), ale kto na żywo widział zachowanie takich graczy, jak Drobnjak, Bailey, Harris czy Milijković, wie, że nie są to giganci europejskiej koszykówki, których zagrania powalą rywala. To są zawodnicy, których można ograć, nawet gdy grają zespołowo.

Tyus Edney? Sam potrafi wiele, ale przytłoczony atmosferą Gryfii, specyficznym klimatem, może pęc. Co prawda, zapewne grał w halach, przy których Gryfia to co najwyżej pudełko po butach, ale spójrzmy na fakty. W sezonie zasadniczym, pre play off i play off wygrały tu tylko trzy zespoły. Sportino Inowrocław i Basket Kwidzyn.

Pierwszy mecz to kara za to, że trenerem został Andrej Podkovyrov, drugi to nagana za zbyt późne wyrzucenie Straighta i Howella. Był jeszcze mecz z Polpharmą Starogard Gdański, tylko gdzie jest teraz Polpharma? Szczególnie pre play off pokazały, że Energa Czarni na swoich śmieciach nabiera pewności, rozmachu i siły.

Imponujący doping, powalająca atmosfera i ciśnienie, jakie się tu wytwarza, powodują mikroklimat, którym Turów będzie musiał oddychać, i w którym będzie musiał nabierać sił do nowych akcji. Niejednych jednak ten specyficzny eliksir zwalał z nóg.

Tuż po drugim meczu Energi Czarnych w Zgorzelcu wielu obserwatorów, trenerów, także zawodników jak mantrę powtarzało dwa słowa: "teraz w Gryfii", "teraz w Gryfii", "teraz w Gryfii". Nie "teraz w Słupsku", nie "teraz u Czarnych". "Teraz w Gryfii" brzmiało jakby w piątek i niedzielę za rozbijanie zgorzelczan miało się zabrać jakieś specjalnie wyszkolone do tego celu komando.

Miłe, że w Polsce utrwala się mit hali i kibiców, miłe, że zespoły boją się, ba, ten niepokój musi przynieść kołatanie serca i nerwy. Miłe, że demon Gryfii zanim zaczął się mecz, zanim pierwszy kibic wykrzyknął tytaniczne "Czarni", już działa na zawodników Turowa. Jeżeli w tym sezonie przegrali tu ze swoimi zespołami Saso Filipovski, najlepszy szkoleniowiec, który przez ostatnie trzy lata pracował w polskiej ekstraklasie, jeżeli ostatecznie Gryfia strąciła z piedestału autorytet i mit Andreja Urlepa, szkoleniowca reprezentacji i coacha, który odmienił polską ligę, jeżeli dała pstryczka w nos generacji młodych gniewnych: Pacesasowi ("a co tu jacyś terroryści na nas mieli czekać" - mówił po porażce z Energą Czarnymi, trener z Sopotu), Machowskiemu i Nordgaardowi, to gdzie wśród nich jest Paweł Turkiewicz?

Nie umniejszając nic szkoleniowcowi PGE Turowa, już nawet we własnej hali w Zgorzelcu robił błędy. Raz - przyniosły porażkę (w pierwszym meczu 98:99), a dwa - tylko dzięki przychylności sędziów jego klub nie dostał przewinienia technicznego (za wpuszczenie na parkiet sześciu graczy). Czy w Słupsku nie zawaha się, nie zdenerwuje i w końcu nie podejmie kolejnej złej decyzji w kluczowym momencie, gdy zamiast swoich myśli za uchem będzie słyszał świdrujące "Czarni"?

Był taki jeden powalający moment w historii słupskiej hali i dopingu w Gryfii na meczach Czarnych. Play off 2006/2007. Słupszczanie walczyli z Anwilem Włocławek. Przegrywali 1:2 i w czwartym meczu w końcówce. Na dwie minuty przed ostatnią syreną Czarne Pantery po szaleńczym zrywie doszły rywala. Na trybunach... zawrzało.
Nie, to złe określenie, Gryfia eksplodowała. Nie, też źle. Gryfia zareagowała tak w filmach Hitchcocka. Najpierw głośne trzęsienie ziemi, a potem już tylko ostrzej. Nie hałas był jednak najważniejszy. Równy, rytmiczny, skondensowany doping wbił w parkiet i ubezwłasnowolnił podopiecznych Alesa Pipana.

Sprytny Słoweniec wziął czas, myśląc, że przez minutę przerwy zryw kibiców osłabnie. A DOPING SIĘ WZMÓGŁ. Nigdy wcześniej i nigdy potem Gryfia nie została doprowadzona do takiej ekstazy. Pipan chwycił flamaster i tabliczkę, otworzył usta, ale nikt go nie słyszał.

Wiedział, że nawet słowem nie przedrze się przez ścianę ustawioną z tysięcy decybeli. Łatwiej mu było wysłać zawodników na boisko, mając nadzieję, że może wtedy rytm osłabnie, a wprowadzona w hipnozę słupska publiczność straci skrzydła... Gdzie tam. Tsunami trwało.

Prawda, Czarni wtedy przegrali, ale wynik przy takim dopingu przestał mieć znaczenie. Dla takich chwil warto było spędzać tysiące minut w tej, mimo wszystko, starej, śmierdzącej i coraz mniej nadającej się do oglądania meczów hali. Takich chwil i zachowań będzie potrzeba Czarnym teraz.

Gryfia musi stać się wygłodzonym, spuszczonym z łańcucha pitbulterierem. Turów może być bezradny, podobnie jak w ostatnich minutach pierwszego spotkania w Zgorzelcu.

A więc 3:1 po dwóch meczach w Gryfii? Stop, na razie jest remis, 80 minut gier nad Słupią i bardzo dużo w rękach kibiców w czerwonych koszulkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza