Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pobity i zgwałcony

Andrzej Kraśnicki jr
Grzegorza M. do radiowozu musiało wpychać dwóch policjantów.
Grzegorza M. do radiowozu musiało wpychać dwóch policjantów. Fot. Marcin Bielecki
To był jeden z najokrutniejszych przypadków zakatowania dziecka w tej części Polski. Dokonano go przy milczącej aprobacie matki i sąsiadów, którzy potrafili jedynie przyłożyć ucho do drzwi zza których dochodził płacz niemowlęcia.

- Aleksy. Wcześniak. Trzy miesiące, ze swojego czteromiesięcznego życia spędził w szpitalu. Kiedy zmarł ważył zaledwie 3 kilogramy. Zmieściłby się na klawiaturze komputera.
- Grzegorz M. - podawał się za ojca Aleksa. Waga około 70 kilogramów, wzrost 170 centymetrów. Kiedy po wyjściu z prokuratury zaczął się szarpać, do radiowozu wpychało go dwóch policjantów.
Grzegorz M. zgwałcił małego Aleksa, połamał mu 13 żeber, nóżkę - której kości miały grubość jego palców u rąk - złamał w trzech miejscach. Pobił dziecko powodując obrażenia twarzy i stłuczenie mózgu malucha. Prokuratura stawia mu zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.

Pobity i zgwałcony

Sobota 28 lutego dla lekarzy ze szczecińskiego szpitala dziecięcego przy ulicy Wojciecha była chyba najgorszą w ciągu ostatnich lat.
- Od 15 lat, od kiedy pracuję w szpitalu, nie spotkałam się z takim przypadkiem - mówiła dziennikarzom wyraźnie wstrząśnięta Ina Bałachowska-Kościołek, ordynator Oddziału Intensywnej Terapii.
To właśnie tu, w sobotę przed godziną 16 trafił czteromiesięczny Aleks. Chłopiec nie dawał znaków życia. Grzegorz M., który go przyniósł powiedział lekarzom, że jest jego ojcem i dzień wcześniej dziecko wypadło mu z kąpieli. Przyniósł je do szpitala, bo zaniepokoił się, że niemowlakowi spuchła nóżka.
Dla lekarzy, którzy zobaczyli jakie obrażenia ma niemowlak sprawa była jednak zbyt oczywista.
- To skutek pobicia - mówiła jeszcze w sobotę Ina Bałachowska-Kościołek.
Lekarze przez pół godziny próbowali reanimować chłopca. Obrażenia, szczególnie te wewnętrzne, były jednak zbyt poważne. Gdy trwała walka o cud, powiadomieni przez lekarzy policjanci zatrzymywali na szpitalnym korytarzu Grzegorza M. Zaraz potem pojechali kilka przecznic dalej, do kamienicy w centrum Szczecina. Tam w jednym z mieszkań zatrzymali matkę chłopca - 31 letnią Elżbietę P. W jej torebce policjanci znaleźli woreczek z amfetaminą. W mieszkaniu była też niewielka ilość amunicji, należącej do Grzegorza M.
Niedziela 29 lutego: rodzice chłopca są przesłuchiwani. Po przeprowadzonej po południu sekcji zwłok potwierdzają się wcześniejsze domysły - dziecko oprócz tego że było bite, zostało również zgwałcone.
Poniedziałek 1 marca: prokurator stawia zarzuty:
- Grzegorz M. - zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem i posiadanie amunicji
- Elżbieta P. - nieudzielenie pomocy dziecku, posiadanie narkotyków
Oboje nie przyznają się do winy. Grzegorz M. wychodząc z prokuratury szarpie się z policjantami.
Rodzice Aleksa byli ze sobą od dwóch lat. Nie mieli ślubu. Z dokumentów wynika, że Grzegorz M. jest ojcem dziecka. Okoliczni mieszkańcy twierdzą jednak, że był chorobliwie podejrzliwy i miał wątpliwości czy to faktycznie jego dziecko. Miał nawet powiedzieć, że jeżeli dowie się, że jest inaczej to Aleksa zabije. Wszystko wskazuje na to, że jego podejrzenia były uzasadnione.
- Zaraz po urodzeniu dziecka Elżbieta P. zwróciła się do nas o pomoc w sporządzeniu pozwu o alimenty - mówi Przemysław Borowiecki, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Szczecinie.
I wcale nie chodziło o Grzegorza M. ale byłego męża Elżbiety P. To on miał być ojcem Aleksa.
Grzegorz M. i Elżbieta P. nigdzie nie pracowali ale jakoś się utrzymywali. Stać ich było nawet na niewielkie ilości narkotyków. Można tylko podejrzewać, że gotówka pochodziła z niezbyt legalnych źródeł. Grzegorz M. nie figurował bowiem w policyjnych kartotekach. Mieszkali w wyjątkowo zadbanej jak na szczecińskie warunki oficynie w centrum miasta. Samo mieszkanie było skromnie urządzone.

Nie była dobrą matką

Czy w tej sprawie demon, bestia, diabeł w ludzkiej skórze - jak nazywa się teraz Grzegorza M. - winny jest przede wszystkim on? Tak wynika z zarzutów przekładających się zresztą na wysokość grożącej mu kary. Może dostać nawet dożywocie. Zresztą doskonale pasuje do sylwetki brutalnego przestępcy: agresywny, tatuaże na głowie, nigdzie nie zatrudniony, znany z tego, że kręcił się w szczecińskim półświatku. No i ten pseudonim - "Diabeł".
Matka chłopca, która "nie udzielała pomocy" dziecku może trafić za kratki na najwyżej trzy lata.
Można mieć wątpliwości. Warto sięgnąć po przykład głośnego swego czasu warszawskiego procesu Sylwii Biedugnis i Tomasza Ćwiklickiego oskarżonych o znęcanie się nad dzieckiem Sytuacja była bardzo podobna. Tam jednak dziecko przeżyło. On, uzależniony od amfetaminy, agresywny. Ona, nie dbała o dziecko i mając świadomość, że dzieje mu się krzywda, nie reagowała. Jak tłumaczyła, bała się, że jeśli będzie miała wobec swojego mężczyzny jakieś pretensje, to Ćwiklicki ją zostawi.
Sąd uznał, że to Ćwiklicki doprowadził między innymi do pęknięcia czaszki u dwuipółletniego chłopca, i że to on poparzył malucha. Jednak za znęcanie się nad dzieckiem skazał także Sylwię Biedugnis. Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy. W uzasadnieniu sędziowie stwierdzili: "znęcanie można popełnić także przez zaniechanie. Miała (matka chłopca - akr) świadomość, że dziecku dzieje się krzywda, ale nie reagowała, bo bała się, że Ćwiklicki ją zostawi".
To, że Elżbietą P. mogły kierować podobne motywy potwierdza Jerzy Pobocha, szczeciński psychiatra, znany w Polsce biegły sądowy.
- Mogła go się bać- mówi Jerzy Pobocha. - A może po prostu umniejsza swoją rolę, zdając sobie sprawę z odpowiedzialności karnej grożącej za spowodowanie śmierci dziecka. Woli więc powiedzieć, że o niczym nie wiedziała.
- Elżbieta nie była dobrą matką - uważa jeden z sąsiadów (jak wielu innych boi się przedstawić). - Nawet gdy była w ciąży w domu odbywały się jakieś imprezy, widziano ją w dziwnych stanach. Chyba była po narkotykach.
Prawdopodobnie z powodu narkotyków Aleksy urodził się przed terminem. Był w złym stanie. Pierwsze trzy miesiące życia spędził w szpitalu. Lekarze walczyli o to by przeżył. Miał martwicę jelit, niewydolność krążenia, zapalenie płuc.

Znieczulica

Zastanawiające jest zachowanie sąsiadów. Kiedy w sobotę wieczorem dziennikarze pukali do ich drzwi, z wyczuwalną w głosie grozą opowiadali o tym jak zła była to para. Mówili, że w mieszkaniu urządzano głośne imprezy, że były narkotyki, że przychodziły jakieś męty, że "nie raz trzeba było policję wzywać".
Policja szybko sprawdziła czy to prawda, i okazało się, że przynajmniej od sierpnia 2003 roku nie było żadnych zgłoszeń, skarg oraz próśb o interwencję w mieszkaniu przy Małkowskiego. Zapewnienia sąsiadów, że wzywali policję okazały się fikcją.
Nie oznacza to jednak, że lokatorzy kamienicy dopiero teraz demonizują rodziców Aleksa.
- Oni faktycznie byli nieznośni, ale ludzie bali się wzywać policję. Bali się, że ten bandzior będzie się mścił - zdradza jeden z mieszkańców oficyny.
Wstrząsające jest jednak to, że w piątek 27 lutego, sąsiedzi rodziców Aleksa bardzo dobrze słyszeli przejmujący płacz dziecka. To prawdopodobnie wówczas maluch został tak ciężko pobity, że dzień później zmarł. Co więcej, jedna z pań podeszła nawet do drzwi mieszkania i nasłuchiwała co się tam dzieje. Uznała jednak, że nie ma się co wtrącać. Później powiedziała, że gdyby wiedziała co się wyrabia za drzwiami na pewno by zareagowała.
Nie była to jednak pierwsza okazja by zapobiec tragedii. Lekarze ze szpitala na Pomorzanach, w którym urodził się Aleksy domyślali się, że Elżbieta P. jest narkomanką. Dlatego tydzień przed wypisaniem dziecka do domu powiadomili o sytuacji Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Po raz kolejny zrobili to tydzień po wyjściu dziecka ze szpitala. Później szpital powiadomił o narodzinach dziecka przychodnię przy ulicy Staromłyńskiej (chociaż powinna była to zrobić matka). Położna, która 4 lutego odwiedziła Elżbietę P. nie dopatrzyła się jednak niczego niepokojącego. 11 lutego położna przyszła do Elżbiety P. z lekarzem. Nikt nie otworzył im drzwi.
Dlaczego mimo ostrzeżeń, MOPR nie przyjrzał się dokładnie Elżbiecie P.? Kiedy zamykaliśmy to wydanie gazety nie było wiadomo. Ustaliliśmy jednak, że MOPR bardzo dobrze wiedział o kobiecie i jej chorym dziecku. Ona sama, wkrótce po narodzinach dziecka, zwróciła się do ośrodka z prośbą o przyznanie zasiłku macierzyńskiego. Pracownik socjalny trzy razy odwiedzał ją w domu. Niczego niepokojącego nie zauważył. A może po prostu potraktował wizytę jako jedną z wielu? MOPR wiedział wprawdzie od szpitala o zagrożeniu jakim była dla dziecka Elżbieta P., ale nie wiedział o tym pracownik socjalny ośrodka, który przyszedł sprawdzić jedynie czy kobiecie należy się pomoc finansowa.
Zawiedli też sąsiedzi. Jeśli, jak twierdzą obecnie, rodzice Aleksa urządzali głośne imprezy, znani byli z tego, że przyjmują mętne towarzystwo, to dlaczego nie powiedzieli o tym pracownikowi MOPR? Pracownik ów, który sprawdzał zasadność przyznania zasiłku, pytał ich przecież o sąsiadkę.
Czy mamy tu do czynienia z tragicznymi skutkami ludzkiej znieczulicy? Działania zgodnie z dewizą "Niech skórę łoją, byle nie moją!"?
- Tak, ale trzeba się zastanowić nad jej przyczynami - mówi Jerzy Pobocha. - Winne jest tu w pewnym stopniu nasze prawo. Ludzie po prostu boją się zeznawać przed sądem, gdzie muszą stanąć twarzą w twarz z podejrzanym, podać swoje imię, nazwisko. I nie należy dziwić się ich obawom.

Nie ma litości

Grzegorz M. i Elżbieta P. zostali we wtorek aresztowani na trzy miesiące. Nieoficjalnie wiadomo, że mężczyzna musi być specjalnie chroniony przed innymi aresztantami. Jego zdjęcia w gazetach oraz charakterystyczny tatuaż na głowie pozwalają na łatwą identyfikację. Nie jest zaś tajemnicą, że dla gwałcicieli i morderców dzieci w więzieniach i aresztach nie ma litości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza