Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pociąg i jego pasażerowie. Rozmowa z Waldemarem Walkuszem

Łukasz Capar
Waldemar Walkusz.
Waldemar Walkusz. Łukasz Capar
Rozmowa z Waldemarem Walkuszem, byłym szkoleniowcem Druteksu-Bytovii Bytów.

- Pisze pan książkę na temat dziewięcioletniego pobytu w Druteksie-Bytovii. Dlaczego zdecydował się pan na to?

- Moje odejście z Bytowa było niespodziewane. Zostało to przedstawione w sposób sensacyjny. Pamię-
tam wypowiedź sponsora, że jak ja się zdecyduję o czymś publicznie mówić, to i on przedstawi swoje racje. Powodem mojego rozstania z klubem było ujawnienie przeze mnie moich zarobków. Zostało to przedstawione właścicielowi firmy w dziwny sposób, dzisiaj, po pięciu miesiącach wiem, że w sposób nieprawdziwy. I celowy, aby mnie zdyskredytować w oczach sponsora. Przez te pięć miesięcy nie powiedziałem złego słowa na klub, na firmę. Wprost przeciwnie, dziękowałem wszystkim. Natomiast wypowiedzi, które się ukazywały ze strony klubu i ze strony przedstawiciela sponsora Rafała Gierszewskiego, były krzywdzące dla mnie.

- To wystarczyło, by siąść do pisania?
- Przełomowym momentem, kiedy podjąłem decyzję, był artykuł w "Przeglądzie Sportowym" w drugiej połowie września. Tam było o tym, że Paweł Janas wylądował na peryferiach polskiej piłki. Dziennikarz zadaje pytanie, że przez wiele lat Drutex-Bytovia był kojarzony z Waldemarem Walkuszem. Rafał Gierszewski wypowiedział się, że długo klub opierał się głosom z zewnątrz odnośnie zmiany trenera, ale przesądził o tym wywiad w jednej z lokalnych gazet o wysokości moich zarobków. Miarka się przebrała i należało mnie zwolnić.

- To zagranie na pańskiej ambicji?
- Odebrałem to w taki sposób, że wszyscy chcieliby zapomnieć, że ja tam byłem. A to, co przez te 9 lat zrobiłem, to obrazowo przedstawię w książce: dziewięć lat temu ze stacji Bytów startował pociąg z napisem II liga. Ja go goniłem i udało mi się wskoczyć do ostatniego wagonu. Jechałem jako maskotka w tym pociągu, a maszynistą był Rafał Gierszewski i firma Drutex.

- Przekorne...
- W związku z tym, że nigdy nie mówiłem nikomu o tych wszystkich latach, postanowiłem to spisać i oddać hołd ludziom, którzy zasłużyli na to. Przede wszystkim zawodnikom, z którymi pracowałem. Ale będzie też kilka fajnych sytuacji, o których nikt nie wiedział. Mam plan, by skończyć do wiosny.

- Czy jeden wywiad - ujawnienie zarobków, raczej błahy powód, może spowodować aż takie konsekwencje? Wierzył pan w to?

- Niestety. Też nie chciał uwierzyć w to autor wywiadu w "Dzienniku Bałtyckim". Znam jednak ludzi z Bytowa, i wiem, że niektórym nadepnąłem na odcisk. Patrzę jednak na to inaczej. Temat zaczął się w czerwcu 2013 roku. W chwili, gdy przegraliśmy przedostatni mecz rundy wiosennej z MKS w Kluczborku (0:4 - dop. "Głosu“), stało się jasne, że nie awansujemy do I ligi. Wtedy na stronie klubowej ukazało się oświadczenie sponsora. Na temat tego, że zawodnicy nie mieli ambicji, honoru, że sponsor czuje się zawiedziony, że zastanawia się nad dalszą współpracą. Nie mogłem się z tym pogodzić. Skontaktowałem się z prezesem firmy.

Umówiliśmy się na spotkanie z Leszkiem i Rafałem Gierszewskimi. Powiedziałem kilka słów prawdy, które zabolały z kolei Rafała. Takie mam wrażenie. Po tym spotkaniu rozliczyłem się ze sprzętu. Przez tydzień, do meczu z ROW Rybnik nie prowadziłem treningów, chciałem odejść, bo nie zgadzałem się z tym, co było napisane w oświadczeniu. Nie pozwolono mi. Miałem masę telefonów, ustaliliśmy zgodnie z wolą sponsora, że budujemy zespół na kolejny sezon i spróbujemy w nim awansować. Zgodziłem się po przemyśleniach, długich rozmowach i ustaleniach, że zrobimy to, tak jak ja to widzę. Chodziło o budowę zespołu, o zawodników, o ich godne pożegnanie. Zrobiliśmy listę 17 piłkarzy, których widzieliśmy w składzie. Sprowadziliśmy trzech. Nie było już wtedy chemii i współpracy. To było takie sztuczne.

- Co pan pomyślał po rozstaniu?

- W pierwszym momencie żałowałem, że jednak szkoda, że nie byłem konsekwentny, że mogłem odejść w czerwcu. Wtedy byłoby tak, że to ja odszedłem z klubu. Po miesiącu przedstawiono to tak, że klub zakończył ze mną współpracę z jakichś dziwnych, sensacyjnych powodów. Ujawnienie zarobków przedstawiono jako jedyny powód. Dla mnie to dziwna sytuacja. Mam wrażenie, że wszystko rozgrywało się wcześniej.

- Czy poza tym znajdą się w książce inne rzeczy?

- Jest dużo spraw w ostatnim roku, takich, których opinia publiczna nie zna. Jak wyglądał ostatni rok, jak wyglądały sprawy wszystkich awansów. Kto to nakręcał, jak to wyglądało. W tej chwili ja odbieram, że Walkusza prawie nie było w Bytowie, tak się to pokazuje. Tylko i wyłącznie firma zrobiła awanse i Rafał Gierszewski. A były różne sytuacje. Chociażby takie, że w momencie, kiedy robiliśmy awans z IV ligi do II, to przez pół roku, całą rundę wiosenną nie było sponsora, bo się wycofał. O tym nikt nie pamiętał.

- Mało który trener pozwoliłby sobie na tyle lat pracy w jednym miejscu.

- 30 lat pracuję zawodowo, 9 lat w Bytowie to prawie 1/3 całej mojej pracy. Warto to spisać. Do dzisiaj nie ma trenera w Polsce, który pracował tyle lat w jednym klubie i w tym czasie doczekał się awansów. Gdyby na jeden rok mojej pracy poświęcić 10 stron, to już jest 100 stron. A książka będzie miała o wiele więcej.

- Szybciej przyjąłby pan argumenty czysto sportowe? Nie udało się, zabrakło umiejętności trenera, trzeba szukać kolejnego?

- Wielokrotnie przez te 9 lat przymierzałem się do zakończenia współpracy. Nie pozwolono mi na to. Nawet były sytuacje, gdy byłem stawiany pod ścianą, że jak ja odejdę, to i sponsor się wycofa. Awans do I ligi? Abstrakcją dla mnie, nawet jak graliśmy już w IV lidze, było myślenie o I lidze. Wyszło, nawet wtedy gdy w III lidze, spisywano nas na straty. Gdy śmiano się z nas, że ledwo się utrzymaliśmy. A my zrobiliśmy awans do II ligi. Chciałem w tym momencie już podziękować. Wtedy usłyszałem od kierownictwa klubu, że nawet jak II liga miałaby być przygodą na jeden rok, to warto. Wyszedł, po kiepskim początku, bardzo dobry sezon.

Mogę powiedzieć, że GKS Tychy i Miedź Legnica były poza zasięgiem. My, jako beniaminek, graliśmy, aby osiągnąć jak najwięcej. W drugim sezonie w II lidze, w okolicach sylwestra rozmawiałem z właścicielem firmy. Mówiono, że nie ma ciśnienia, że mamy budować zespół. To ja wtedy powiedziałem, że chcę walczyć o I ligę, bo się wytworzyła taka sytuacja i moją ambicją jest, aby próbować awansu. Usłyszałem: "Jak uważasz. Macie zielone światło". Potem nakręcałem sytuację, bo chciałem zmotywować zawodników. Gdybym wtedy usłyszał, że albo awans, albo się rozstajemy, to zimą postawiłbym na swoim i mogliby przyjść ci, z którymi byłem dogadany. Nie zawodnicy, których przywożono.

- O co chodzi?
- Praktycznie przez te lata my nie dokonaliśmy żadnych transferów, przychodzili zawodnicy z kartą na ręku. Zimą 2013 r. rozbijało się o parę groszy, by przyszedł Japończyk, który wylądował w Chojniczance, rozbiło się o pieniądze dla Gwardii. Oprócz tego Piotr Kołc z Gryfa Wejherowo, którego można było wypożyczyć, albo Atanacković. Nie robiliśmy jednak transferów na siłę, graliśmy tym co było. W końcówce wydarzyła się taka sytuacja, że podstawowi zawodnicy wypadli z kontuzjami i pozostali nie byli w stanie wypełnić tej luki. A w tym oświadczeniu, powrócę do niego, było, że gracze nie mieli ambicji, że nie chcieli walczyć. Jak to powiedzieć Michałowi Pietroniowi, który doznał w Chojnicach w ostrym starciu bolesnej kontuzji twarzy, że nie walczył?

- Ma pan obecnie kontakt z klubem?

- Ubolewam nad tym, że 9 lat uczyłem ludzi w Bytowie, że trzeba uszanować pracę tych, co byli. Jak ktoś odchodził, to trzeba go pożegnać. Stąd moja forma oskarów, gdzie po każdym roku zawodnicy byli nagradzani. Niestety lekcji z tego żadnej nie wyciągnięto, bo ja do dzisiaj nie dostałem podziękowań. Dostałem tylko listem pismo, gdzie dziękują mi za rozliczenie się, ze sprzętu, i rozliczenie finasowe za pracę w lipcu. W zasadzie to wszystko. A przecież starczyło powiedzieć: "Mamy inny pomysł na reklamę, chcemy trenera z większym nazwiskiem". Leszek Gierszewski powtarzał, że jesteśmy innym zespołem niż pozostałe, że pracujemy, idziemy do przodu, tak jak firma. Taka była prawda, razem z firmą rozwijał się zespół. I nagle wszystko się przekreśla i klub jest inaczej budowany. Dla mnie jest to trochę niezrozumiałe. Proszę się nie dziwić, że mam żal.

- Może klub doszedł do punktu, w którym rozwój oznaczał rozstanie z panem?

- Przez tyle lat godziłem się na oszczędności, teraz słyszę, że ma to być klub profesjonalny. Słyszę o badaniach wydolnościowych. Ja dwa lata walczyłem, by to zrobić z zawodnikami.

- Czy teraz jest pan zwią­zany ze sportem?

- Słyszałem zarzut od prezesa klubu Janusza Wiczkowskiego, że nie rozwijałem się. A przecież ukończyłem szkołę trenerów przy PZPN. Teraz studiuję w Szkole Psychologii Sportu w Sopocie. Psychologia to szansa na poprawę wyników w każdym zespole, u nas nie jest to jeszcze doceniane.
Nie mówię, że będę pracował w ekstraklasie, ale chcę pracować nad sobą.

Rozmawiał Rafał Szymański

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza