Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polowanie z kuszą. Inna strona łowienia ryb

Janka Werpachowska
Jezioro Kaleńskie koło Czaplinka. Ponad sześciokilogramowy szczupak dał Tomaszowi Paliwodzie tytuł mistrza Polski 2011 w łowiectwie podwodnym.
Jezioro Kaleńskie koło Czaplinka. Ponad sześciokilogramowy szczupak dał Tomaszowi Paliwodzie tytuł mistrza Polski 2011 w łowiectwie podwodnym. Archiwum prywatne
Polowanie z kuszą to pasja Tomasza Paliwody. Podobną satysfakcję daje mu robienie podwodnych zdjęć.

- Wędkarze nas nie lubią. Właścicielem większości akwenów w Polsce jest Polski Związek Wędkarski, więc trudno znaleźć taki, na którym można polować - mówi Tomasz Paliwoda z Białegostoku, który każdą wolną chwilę najchętniej spędzałby pod wodą uzbrojony w kuszę. Albo w aparat fotograficzny. W 2011 roku zdobył tytuł mistrza Polski w podwodnym łowieniu ryb z kuszą.

- To były trzecie mistrzostwa kraju, w których brałem udział. I się udało - opowiada Paliwoda. - Na zawodach w Czaplinku zostałem również zwycięzcą w kategorii największa ryba. Ten tytuł dał mi szczupak. Ważył 6,35 kg, a mierzył prawie metr.

Wszystko zaczęło się sześć lat temu. To wtedy Tomasz stwierdził, że już mu nie wystarcza siedzenie z wędką nad jeziorem czy rzeką i czekanie na rybę, którą skusi przynęta na haczyku.

- Wędkowałem od zawsze. To fascynujące. Z jednej strony cisza, spokój, kontakt z naturą, z drugiej emocje. Ale od kiedy zainteresowałem się podwodnym łowiectwem z kuszą, nie dawało mi to spokoju. Bo to jest wyzwanie. Ryba jest trudnym przeciwnikiem - mówi.

Przekonał do polowań z kuszą jeszcze kilku kolegów.

- Musiała powstać w Białymstoku grupa przynajmniej pięcioosobowa, żeby z Gdań-ska przyjechał instruktor i egzaminator - tłumaczy. - Bo tylko po ukończonym kursie i zdanym egzaminie zdobywa się uprawnienia do podwodnego łowiectwa.

Nie wszyscy z tej grupy wytrwali. Okazało się, że to nie jest łatwy sport. Tomasz Paliwoda ma legitymację z numerem trzy.

- W naszym województwie jest kilku kuszników, może siedmiu - dodaje. - W całej Polsce jest nas około pięciuset.

Podstawową trudnością w tym sporcie jest to, że kiedy schodzi się pod wodę z kuszą, to nie używa się aparatu tlenowego. To trzeba sobie wyobrazić: nurkowanie, wypatrzenie ryby, podpłynięcie do niej na taką odległość, aby strzał był skuteczny, naciągnięcie kuszy i wypuszczenie strzały. Na to wszystko zawodnik ma około dwóch minut.

- Regulamin zabrania używania kusz ze wspomaganiem gazowym do nacią-gania - podkreśla Paliwoda. - Możemy korzystać tylko z siły własnych mięśni. Kusza opiera się o mostek nurka, dlatego nasze skafandry mają utwardzoną i wzmocnioną część na piersi.

Żeby trafić rybę, trzeba do niej podpłynąć na odległość co najmniej dwóch metrów. Strzał oddany z większej odległości może ją tylko ranić.

- Ryby są bardzo czujne - mówi Tomasz. - Pod wodą to one mają nad nami przewagę. Wędkarz przygotowuje sobie łowisko. Często, zanim siądzie z wędką, rzuci trochę zanęty, poczeka. Ryby jakiś czas pożerują, poczują się bezpiecznie i dopiero wtedy zarzuca się wędkę z haczykiem, na którym jest przynęta. My schodzimy z kuszą pod wodę, można powiedzieć na chybił trafił: albo znajdzie się akurat w zasięgu wzroku jakaś ryba godna strzału, albo nie.

Czasu na jej szukanie nie ma zbyt wiele. Kuszników, podobnie jak wędkarzy, obowiązują ścisłe przepisy dotyczące wymiaru ryby. Poza tym mają wyznaczone limity, jeśli chodzi o liczbę upolowanych egzemplarzy.

- W całej Polsce jest około 15 jezior, których właściciele, najczęściej prywatni, wpuszczają kuszników - podkreśla Paliwoda. - Oczywiście płacimy za to. A po łowach za każdą upolowaną sztukę.
Żeby uprawiać podwodne łowiectwo, trzeba mieć naprawdę dobrą kondycję. Najważniejsze są pojemność płuc i dobre oko.

- Dużo czasu spędzam na basenie. Można strzelać z kuszy pod wodą do tarczy - opowiada Tomasz. - A oddech świetnie się wyrabia, na przykład wbiegając na czwarte piętro na bezdechu. Przydaje się też siłownia, bo trzeba mieć niezłą krzepę, żeby naciągnąć kuszę. Kiedy kupiłem sobie pierwszy sprzęt i spróbowałem naciągnąć mechanizm, myślałem, że nigdy mi się to nie uda. Ale pod wodą jest trochę lżej.

W tym sporcie zdarzają się też wypadki, czasami bardzo groźne.

- Słyszałem o śmierci kusznika, który strzelił do potężnego suma. Ta ryba osiąga wielkie rozmiary. Siedemdziesięciokilowy ranny sum pod wodą nie daje szans kusznikowi. Dlatego zawsze trzeba mieć ze sobą nóż.

Większość podwodnych łow-ców przywiązuje kuszę do przegubu ręki lub do pasa z balastem. Jeżeli nie może jej odciąć, kiedy wielka ryba ciągnie na dno, kusznik po prostu ginie - opowiada Tomasz.
On też przeżył kiedyś pod wodą chwile grozy. Nie przez suma, a przez węgorza, który czekał na niego owinięty na zatopionym konarze.

- Strzeliłem, ale chybiłem. Grot strzały utkwił w drewnie. Niestety, wbił się tak mocno, że nie mogłem go wyciągnąć. Kiedy poczułem, że już kończy mi się powietrze w płucach, odciąłem kuszę. Później udało się ją wydobyć - wspomina.

Nóż jest obowiązkowym wyposażeniem kusznika, bo etyka łowiecka nakazuje dobicie ryby przed wyciągnięciem jej na powierzchnię, aby skrócić jej cierpienie.

- Często ryba ginie od razu, przeszyta strzałą - podkreśla Paliwoda.

Każda ryba pod wodą zachowuje się trochę inaczej.

- Niezbyt trudny do upolowania jest szczupak. Stoi nieruchomo, czekając na ofiarę. Kłopot polega na tym, że trzeba do niego podpłynąć jak najbliżej w taki sposób, aby nas nie zauważył - czyli od przodu. Łatwo poluje się na lina. Bardzo czujne i szybkie są okonie i węgorze.

Oprócz kuszy używa aparatu fotograficznego. Małego, mieszczącego się w dłoni, prawie niczym się nie różniącego od zwykłej, amatorskiej cyfrówki. Jest tylko, w porównaniu z nią, jakby opancerzony.

- Nurkując z kuszą, stwierdziłem po jakimś czasie, że nie uda mi się nigdy opowiedzieć o tym, co widzę pod wodą - mówi Paliwoda. - Postanowiłem zająć się fotografią podwodną. To wielka przyjemność.
Okazuje się, że nie musi daleko wyjeżdżać, żeby zrobić piękne zdjęcia.

- Bardzo atrakcyjna jest rzeka Supraśl - opowiada Tomasz. - To są niesamowite wrażenia. W jeziorze jest spokój, a w rzece wszystko się rusza, gnane prądem. Ryby śmigają wokół nurka z zawrotną szybkością, nagle może się pojawić nie wiadomo skąd płynący konar. Wodorosty poruszają się jak drzewa na wietrze.

Nurkowie znają zbiorniki w Kundzinie, o których mówią, że widoczność w nich jest na poziomie dobrze utrzymanego akwarium.

- Moim skromnym aparatem, którego producent daje gwarancję na działanie do dziesięciu metrów w głąb, robiłem już zdjęcia na dwa razy większej głębokości. Dzięki nowej pasji po wakacjach na Teneryfie mam fotografie nie tylko spod palmy na plaży - mówi Tomasz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza