Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Popyt na kobiety

Krzysztof Ogiolda nto.pl
90 proc. prostytutek pracuje pod przymusem. Najniższą kategorią są tirówki stojące przy drogach. Zwykle mają wyznaczony limit pieniędzy, które muszą w ciągu dnia zarobić. Jeśli się im nie uda, są w nocy bite
90 proc. prostytutek pracuje pod przymusem. Najniższą kategorią są tirówki stojące przy drogach. Zwykle mają wyznaczony limit pieniędzy, które muszą w ciągu dnia zarobić. Jeśli się im nie uda, są w nocy bite
Rozmowa z siostrą Krzysztofą Kujawską ze Zgromadzenia Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, która pomaga kobietom, ofiarom handlu ludźmi.

- Dlaczego siostra zakonna zajmuje się prostytutkami, kobietami sprzedanymi lub porwanymi do domów publicznych?

- Zgromadzenie, do którego należę, zostało powołane właśnie po to, by pomagać takim kobietom. Wspieramy osoby, którym prawie nikt w Polsce nie pomaga. Zajmujemy się też trudną młodzieżą.

- Jak duży jest rynek handlu kobietami?

- Ogromny. Tylko z krajów byłego ZSRR porywa się i sprzedaje 500 tysięcy kobiet rocznie. Polska jest dla nich albo krajem docelowym (przebywa u nas około 15 tysięcy prostytutek cudzoziemek), albo tranzytowym w drodze na Zachód. Polki też są ofiarami tego procederu. Sprzedaje się je m.in. do Niemiec, Holandii, Belgii, Włoch, Danii, Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii, a ostatnio także do Izraela i do Japonii. Szacuje się, że jest ich około 10 tys. rocznie, ale to prawdopodobnie tylko czubek góry lodowej.

- Kiedy kobieta może stać się ofiarą handlarzy lub porywaczy?

- Nie ma reguły. Każdą mogą sobie upatrzyć. Reszta jest kwestią pieniędzy. Mniejsza o konkretne ceny, ale za kobietę w wieku 25-30 lat, nawet o przeciętnej urodzie, trzeba sporo zapłacić. Nieletnia i ładna jest jeszcze droższa. Łączny dochód z handlu kobietami wynosi na świecie około 10 miliardów dolarów rocznie. Szczególnie narażone są panie słabo wykształcone i z rodzin patologicznych. Handlarze świetnie wiedzą, że kiedy dziewczyna z takiego domu zniknie, ryzyko, że jej bliscy powiadomią policję, jest bardzo małe. Może nawet z ulgą przyjmą fakt, że ubyła im jedna buzia do żywienia.

- W jaki sposób odbywa się handel kobietami?

- Zajmują się tym całe siatki przestępcze, które obracają ogromnymi pieniędzmi. Werbującymi i sprzedającymi są ludzie w różnym wieku i różnych narodowości. Zarówno obcy ofiarom, jak i ich bliscy. Znam przypadki, kiedy kobieta została sprzedana do domu publicznego przez kuzynkę albo rodzoną siostrę. Opiekuję się teraz 16-letnią dziewczyną, która była wielokrotnie sprzedawana do burdelu przez własną babcię. To jest, niestety, potężny biznes, który kusi wszystkich. Kobiety wabi się przez ogłoszenia o dobrze płatnej pracy na Zachodzie. Polki zwykle przekraczają granicę legalnie. Cudzoziemki z fałszywymi dokumentami. Handlarze legalizują ich pobyt za granicą, a potem zmuszają do pójścia na ulicę.

- Kiedy ogłoszenie o pracy powinno wzbudzić niepokój kobiety?

- Gdy rzekomy pracodawca podaje telefon, ale każe dzwonić np. tylko we wtorek między 19.00 a 20.00. Prawie na pewno jest to numer budki przy autostradzie. Nawet jeśli dziewczyna zostawi ten numer swoim bliskim, nikogo pod nim nie zastaną. Niebezpieczne są także propozycje pracy, do której kobieta nie ma kwalifikacji. Dziewczyna, której ktoś daje pracę w kuchni, nie pytając nawet, czy jest kucharką ani czy umie gotować, powinna się mieć na baczności. Niedawno rozmawiałam z nastolatką, wykształcenie podstawowe, której zaoferowano zajęcie w sklepie w Niemczech, mimo że nie zna języka. Kiedy powiedziała mi, że podpisała umowę, ale wszystkie jej egzemplarze ma pracodawca, wiedziałam, że została "towarem".

Portret

Portret

Siostra Krzysztofa jest dyrektorem Domu Opiekuńczego dla Dziewcząt w Poznaniu. Pracuje też w ośrodku Bezpieczna Przystań dla kobiet ofiar handlu ludźmi. W miniony weekend uczestniczyła w międzynarodowej konferencji naukowej "Społeczeństwo w dobie przełomów. Etyka społeczna wobec wyzwań przyszłości", którą w Kamieniu Śląskim zorganizowały Katedra Teologii Moralnej i Etyki Społecznej Wydziału Teologicznego UO oraz Stowarzyszenie Katolickiej Etyki Społecznej w Europie Środkowej.

- Udało się jej wyplątać?

- Tym razem się udało. Na kilka miesięcy musiała zniknąć z domu, bo werbownicy nie dają za wygraną, szukają swoich ofiar, szantażują podpisaną umową o pracę. Dlatego służymy kobietom m.in. pomocą prawną.

- Zdarzają się porwania kobiet wprost z ulicy, np. podczas zakupów czy w drodze do pracy?

- Z ulicy rzadko, ale z dyskoteki tak. Handlarze aplikują dziewczynie środki usypiające lub pigułki gwałtu i w bagażniku wywożą ją z Polski. Porwana budzi się po drugiej stronie granicy, często już zgwałcona.

- Dlaczego sprzedane lub porwane kobiety zgadzają się być prostytutkami?

- Są do tego brutalnie zmuszane. Po przekroczeniu granicy werbownicy zabierają im paszporty i izolują od świata. Taka kobieta jest zwykle narkotyzowana i przez kilka dni gwałcona i bita tak długo, aż zgodzi się pójść na ulicę. Żadna kobieta nie jest w stanie tego wytrzymać. Nawet jeśli na początku twardo mówi "nie", w końcu się zgadza.

- Kiedy już znajdzie się na ulicy, zgłasza się na policję?

- Prawie nigdy się nie zgłasza. Bo takie kobiety są szantażowane. Mówi się im na przykład, że jeśli odmówią lub uciekną, ich rozebrane zdjęcia trafią do każdej skrzynki pocztowej w ich wiosce. Zastrasza się je przed ucieczką, pokazując film, na którym ich koleżance przestrzelono kolana, i straszy się, że to kara za próbę ucieczki. Wreszcie, do burdelu przychodzą mężczyźni w mundurach wojskowych czy policyjnych, co ma kobietę przekonać ostatecznie, że jego właściciel ma powiązania z policją i zgłoszenie się na komisariat nie ma sensu.

- Czy takie kobiety dostają jakieś pieniądze za swoją "pracę"?

- Zostawia się im około 10 procent tego, co zarobią. Resztę właściciel zabiera na fikcyjny dług. Kobiecie wmawia się, że jest od początku zadłużona za podróż, stroje, mieszkanie, jedzenie itp. To dodatkowo odstrasza ją przed ucieczką.

- Którym prostytutkom dzieje się najgorzej?

- Najniższą kategorią są tirówki stojące przy drogach. Zwykle mają wyznaczony limit pieniędzy, które muszą w ciągu dnia zarobić. Jeśli się im nie uda, są w nocy bite. Warto o tym pamiętać, gdy jadąc samochodem, mijamy uśmiechające się do nas promiennie panie, zachęcające do skorzystania ze swoich usług.

- Wszystkie pracują pod przymusem?

- Wszystkie może nie, ale szacuję, że z własnej woli robi to może co dziesiąta z nich. Dziewięćdziesiąt procent prostytutek działa pod przymusem. O ich dramacie nie chce wiedzieć znaczna część polskiego społeczeństwa - obawiam się, że większość - która popiera prostytucję i korzyści, które z tego płyną. Zresztą nasze państwo zajmuje się tym problemem w sposób niewystarczający.

- Co się dzieje z kobietami, którym udaje się wyrwać z domu publicznego na Zachodzie i wrócić do Polski?

- Szansą na to jest bardziej ludzki klient, któremu kobieta powie, że została porwana i bardzo chce się wydostać, a on jej pomoże. Druga droga ucieczki to nalot policji na agencję towarzyską czy dom publiczny. Niestety, wracającą kobietę zazwyczaj czeka w Polsce kompletne niezrozumienie. Do domu zwykle wrócić nie może, bo werbownicy nie rezygnują łatwo i będą jej szukać. A społeczeństwo jest totalnie zakłamane. Gorszymy się tirówkami, ale nie gorszymy się mężczyznami, którzy się przy nich zatrzymują. W Kostrzynie nad Odrą, kilkunastotysięcznym mieście przy granicy, jest dwadzieścia agencji towarzyskich. Oficjalnie mieszkańcy się nimi brzydzą, ale nieoficjalnie z nich żyją. Panie prowadzące tam sklepy potępiają prostytutki, ale sprowadzają dla nich akcesoria, bo biznes jest biznesem. Pamiętam, jak miejscowy taksówkarz tak się ucieszył nocnym utargiem, że - mimo iż byłam w habicie - opowiedział mi o nowej 17-letniej Ukraince, do której ustawiają się kolejki klientów, których on wozi. Nie wstydził się.

- Na czyją pomoc mogą więc liczyć "wyzwolone" prostytutki?

- Pomagają im fundacje La Strada i Itaka, która zajmuje się także poszukiwaniem wywiezionych kobiet, fundacja Dzieci Niczyje, Centrum Praw Kobiet, Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji, Stowarzyszenie Magdalena, Caritas Archidiecezji Warszawskiej, który robi najwięcej w Polsce, i zgromadzenia zakonne. Zakonnice prowadzą ponad dwadzieścia "Bezpiecznych Przystani", czyli ośrodków dla takich kobiet. Nie ma państwowych ośrodków pomocy dla nich. Bo też, kto im pomaga, często naraża życie.

- W jaki sposób im pomagacie?

- Zajmujemy się osobami, którym udało się wyrwać. Zwykle nie zgłaszają się do nas same, ale są deportowane i przywożone np. przez policję niemiecką, fundację La Strada i inne organizacje, z którymi współpracujemy. Są u nas i Polki, i cudzoziemki. Otaczamy je opieką, pomagamy wrócić do równowagi. Mogą u nas przebywać tak długo, jak chcą, dostając utrzymanie, pomoc materialną, psychologiczną, medyczną i prawną. Większość do pełnej równowagi nie wraca nigdy. Wycierpiały zbyt wiele. Najlepiej, gdy udaje się każdą z nich otoczyć indywidualną opieką. Bo każda z nich ma inną przeszłość, ale kiedy się spotykają, jedna drugiej o tej trudnej przeszłości przypomina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza