Ryszard P. przyszedł w środę (5 grudnia) do sądu w zupełnie w innej roli. Bez kajdanek, bez piętna mordercy żony, oczyszczony z najgorszej zbrodni. Bo to zupełnie inny proces od tego, na który doprowadzano go w kajdankach.
Śmierć 63-letniej Ireny P. to głośna w Słupsku sprawa o zabójstwo. Oskarżony o nie został mąż kobiety - 59-letni Ryszard P., znany w przeszłości i lubiany kelner z restauracji Staromiejska. Mężczyzna ponad pół roku przebywał w areszcie.
Tymczasem podczas procesu okazało się, że kobieta zmarła, a nie została uduszona przez męża połami szlafroka oraz uciskiem na szyję i zatykaniem ust i nosa. Faktem jest tylko, że 20 kwietnia 2011 małżonkowie pokłócili się podczas wielkanocnych porządków. Zaradna, dbająca o dom i pracująca na emeryturze żona wytykała bezrobotnemu mężowi, że przesiaduje z kolegami na skwerach w centrum miasta i za dużo pije, a ona go utrzymuje.
Ryszard P. nigdy nie przyznał się do zabójstwa. Twierdził, że wtedy tylko odepchnął żonę. Żyła, gdy wyszedł z domu. Gdy wrócił, była martwa, a on ją próbował ratować.
Akt oskarżenia powstał na podstawie opinii biegłego patomorfologa Waldemara Goliana ze Słupska, który przeprowadzał sekcję zwłok.
Jednak w czasie procesu sąd powołał biegłych specjalistów medycyny sądowej z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego Zbigniewa Jankowskiego i Dorotę Pieśniak. Medycy stwierdzili, że kobieta miała krwotok w głowie, bo prawdopodobnie pękł jej tętniak. Wykluczyli uduszenie.
Sąd zmienił kwalifikację prawną czynu z zabójstwa na naruszenie nietykalności cielesnej Ireny P., czyli uderzenie jej w twarz i odepchnięcie przez męża. Jednak sprawę umorzył, bo tego rodzaju przestępstwo jest ścigane z oskarżenia prywatnego, a takiej skargi ani prokurator, ani członkowie rodziny zmarłej nie wnieśli.
Taki wyrok oznaczał uniewinnienie z zarzutu zabójstwa. Mimo apelacji prokuratury i pełnomocnika rodziny Ireny P. sąd apelacyjny utrzymał wyrok w mocy.
Ryszard P. wyszedł na wolność dopiero wtedy, gdy lekarze z Gdańska przedstawili opinię na temat śmierci Ireny P. Wczoraj sąd okręgowy rozpatrywał wniosek o zadośćuczynienie za niesłuszne aresztowanie.
- Ryszard P. poniósł ogromną krzywdę moralną. W areszcie był poniżany, traktowany tak jak traktuje się gwałcicieli i zabójców kobiet. Bardzo podupadł psychicznie. Jeszcze teraz na mieście jest wytykany palcami. Przylgnęło do niego miano dusiciela i mordercy - argumentował adwokat Wojciech Kaczmarek, pełnomocnik Ryszarda P.
Sąd zgodził się z wnioskiem, ale niżej wycenił krzywdy. Zamiast stu tysięcy zasądził 57.300 złotych za 191 dni pobytu w areszcie.
- Wniosek jest zasadny. Jednak od oceny zależy wysokość zadośćuczynienia. Na to ma wpływ długość niewątpliwie niesłusznego aresztowania, skutki, jakie uczyniła izolacja więzienna i poważny zarzut zabójstwa małżonki - argumentował sędzia Jacek Żółć.
Sędzia podkreślił, że oskarżeni o zabójstwo są źle traktowani przez współprowadzonych, pisze się o nich w gazetach, pokazuje w mediach. Ciąży na nich piętno zabójcy. Ryszard P. tak bardzo tego nie odczuł poza jednym incydentem.
Zdaniem sądu już samo przebywanie w areszcie jest stresogenne dla każdego człowieka.
Kwestią był wymiar finansowy odszkodowania, a wysokość tego typu rekompensat jest różna.
- Sąd uznał, że trzysta złotych za jeden dzień pobytu będzie właściwą rekompenstą - uzasadnił sędzia Żółć. Wyrok, który zapadł wczoraj nie jest prawomocny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?