Według posła w czwartek po godz. 13 zaatakowali go dwaj doręczyciele prywatnej firmy roznoszącej listy. Zaczęło się od tego, że ci mężczyźni, gdy mijali Biedronia, mieli do siebie powiedzieć: "Patrz, to ta parówa". Zrobili to na tyle głośno, że poseł usłyszał wyraźnie tę wypowiedź. "Gazecie Wyborczej" relacjonował, że wówczas zapytał doręczyciela, co powiedział. Ten miał odpowiedzieć: "Gówno". W rezultacie Biedroń poprosił, aby wyszli przed furtkę jego domu. Wówczas jeden z doręczycieli uderzył posła, krzycząc: "spie...laj cioto". Na koniec jeszcze raz go uderzył.
Poseł wezwał policję. Twierdzi, że w ciągu 20 minut nie mógł się na nią doczekać, a tymczasem doręczyciele wykonali swoją pracę i zniknęli z jego pola widzenia. Policja twierdzi, że patrol pojawił się na miejscu w ciągu 7 minut. Wtedy jednak posła już tam nie było, bo pojechał do Sejmu. Wg st. asp. Mariusza Mrozka, rzecznika stołecznej policji, wiadomość z numeru alarmowego 112 została odebrana o godz. 13.33, a policyjny patrol był na miejscu 7 minut później. Tymczasem pokrzywdzony już się oddalił.
Do posła dzisiaj nie mogliśmy się dodzwonić. Natomiast Barbara Wiśniewska z biura poselskiego Roberta Biedronia potwierdziła nam, że czwartkowe wydarzenia, które opisała "Gazeta Wyborcza", zostały przedstawione rzetelnie.
Kolejny raz zostałem uderzony na ulicy. I tym razem podobnie - za to, że jestem wg. panów 'parówą', 'ciotą' i 'pedałem'. Ile jeszcze razy?
— Robert Biedron (@RobertBiedron) luty 20, 2014
- Komentarz do nich od posła można będzie jeszcze uzyskać w poniedziałek po konferencji prasowej przed dworcem PKP w Słupsku, bo tego dnia w tym miejscu poseł przedstawi swoje stanowisko w sprawie likwidacji kolejnych połączeń kolejowych Słupska z innymi częściami kraju - zapowiada pani Wiśniewska.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?