MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Powiatowa afera rozporkowa

Piotr Kobalczyk
K. mówi, że pierwszy raz zrobił to z nią w Biurze Rady Powiatowej SLD. W biały dzień, bo u nich biuro dla interesantów czynne jest tylko we wtorki i czwartki, a w inne dni nikt obcy się tam nie kręci. Nie, nie zgwałcił jej, przynajmniej w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie zdzierał z niej siłą ubrania, nie rwał rajstop, nie bił. - Wziął mnie jak rzecz, która mu się należy

Nie umiała powiedzieć "nie". Załatwił jej pracę, a powiedział wyraźnie, że nie ma nic za darmo. Myślała, że zapomni o tym, co się stało.
Praca przecież najważniejsza, bo

bez pracy jak żyć?

Kilka miesięcy później do prokuratora napisała: "Mam na utrzymaniu nieletniego syna, byłam osobą bezrobotną, której kończył się zasiłek i wtedy zwróciłam się do pana P., przewodniczącego Rady Powiatowej SLD w S. z prośbą o pomoc w znalezieniu pracy. P. postawił mi warunek, że jeżeli znajdzie mi pracę, to muszę z nim iść do łóżka".
Trzydziestoletnia dziewczyna po zawodówce opisuje swoje uczucia po prostu: - Zamknęłam oczy i czekałam, aż to się skończy. Potem poszłam pod prysznic i płakałam.
K. napisała też, że potem jeszcze dwukrotnie P. zmusił ją do współżycia. Za każdym razem, kiedy zbliżał się termin przedłużenia umowy o pracę w urzędzie w S., na który, jako przewodniczący, miał oczywisty wpływ. W S. nie ma szans na pracę, jak się nie ma układów. P. je miał, bo to pierwsza figura w powiecie i partii, co w S. na jedno wychodzi. - Wiem, że dzisiaj to trudno zrozumieć, nawet ja tego nie umiem, ale wtedy byłam zupełnie bezradna. Przewodniczący powiedział mi wprost, że jeśli mu się nie oddam, stracę pracę, a jak komuś powiem, to już nigdy w S. nikt mnie nie zatrudni i że on się już o to postara. A S. to S. Tu pracy nie ma.
K. nie pracuje już tam, gdzie zarekomendował ją P. Jak mówi, zdążyła pracować wystarczająco długo, żeby zdobyć prawo do zasiłku.

Teraz ma na fryzjera

P. twierdzi z naciskiem, że z K. nie łączyły go żadne związki o charakterze seksualnym. - Ja już jestem w takim wieku, że "te sprawy" mam poukładane i nie szukam takich uciech - przekonuje. - Mogę zrozumieć, że w walce o władzę ludzie stosują ciosy poniżej pasa, ale ten jest poniżej kolan. To intryga polityczna. Zaraz zjazd partii w powiecie i właśnie o to chodzi, żeby mnie skompromitować.
Najważniejszy człowiek w S. ma 58 lat, rodzinę, pieniądze i od lat wysoką pozycję społeczną. Siwe włosy, drogie okulary, elegancka marynarka, teczka z wysokiej jakości skóry zdradzają człowieka przyzwyczajonego do luksusu. Jest opanowany. Oszczędnie i uważnie dobiera słowa. Bacznie obserwuje reakcję na to, co mówi. Od razu widać, że z władzą i jej tajnikami od lat jest na ty. O K. mówi bez emocji. Nawet z troską: - To dobra dziewczyna, bardzo oddana partii. Tylko ją ktoś przekabacił.
P. mówi, że traktował ją jak córkę, na mleko i chleb jej dawał, na komunię dziecka. Tak, załatwił jej pracę, bo jak mówi, to akurat mógł załatwić, ale z niego żaden powiatowy bóg. Oczywiście, doceniał jej oddanie partii, pracę społeczną, bo ktoś przecież w biurze posprzątać musi, kawę zaparzyć, bo inaczej musiałby on sam to robić. Poparł ją, kiedy startowała na szefową koła SLD, choć uważał, że nie miała dziewczyna kwalifikacji. - Przez delikatność nie mówiłem jej tego, że zawodówka to za mało, żeby się pchać na sekretarza partii w powiecie, a się pchała. Prosta niby, ale ostatnio się okazało, że aspiracje ma.
P. zastanawia się też nad innym wariantem, bo wie, że kogo jak kogo, ale wrogów to on ma. - Może ktoś ją przekupił? Są tacy, dla których 10 tysięcy dać, to pestka, jak się chce osiągnąć wyznaczony cel. - Nawet do fryzjera teraz chodzi, chociaż wcześniej nie było jej na to stać - ciągnie P. - Ja jej pomagałem bezinteresownie, ale teraz może kto inny jej pomaga? - pyta retorycznie P.
Od kilku miesięcy walczy o utrzymanie swojej pozycji w partii. Niedawno był bohaterem lokalnej afery: kiedy nie uzyskał poparcia w swoim własnym kole, zapisał się do innego i tam wygrał. P. nie przyjmuje do wiadomości tego, że być może ludzie z SLD go już nie chcą jako swego przywódcy. Uważa, że zbyt dużo dał z siebie partii, żeby tak było. Na pytanie dlaczego ktoś miałby posłużyć się tak piekielną intrygą, aby go usunąć ze stołka w partii, znajduje tylko jedną odpowiedź: - Jest grupa ludzi, którym zawadzam. Może dlatego, że za dużo wiem. K. tego sama nie wymyśliła.

Oddana partii

- Ostrzygła mnie koleżanka, bo mnie nie stać na fryzjera, tylko P. rozgłasza takie rzeczy, żeby mnie oczernić - mówi K. - Od jakiegoś czasu zresztą to robi. Mówi, że jestem "zero", że tylko do szmaty i miotły się nadaję.
K. nie wygląda jak Monika Levinsky. Ma miłą twarz skromnej, zahukanej dziewczyny po przejściach. Opowiada o życiu z mężem alkoholikiem, z którym jest w separacji, o tym, że bywało, że nie było co do garnka włożyć, a dziecko przecież musi jeść. I - po swojemu - o godności, którą życie odbierało jej przez lata fatalnego małżeństwa, a z której wtedy, w Biurze Rady Powiatowej SLD, przewodniczący ostatecznie ją odarł. Do restauracji w S. wchodzi z głową wtuloną w postawiony kołnierz płaszcza, który miałby ją ukryć przed spojrzeniami wścibskich. O P. mówi z wyrazem obrzydzenia na twarzy. - Ten człowiek mnie prześladował przez wiele miesięcy, od czasu, kiedy mi załatwił pracę, aż do niedawna. Co jakiś czas chciał znów "brać", naciskał, groził. Miałam szczęście, że miałam problemy ginekologiczne i miałam czym się wytłumaczyć. To było moje alibi. Mówiłam, że jeszcze nie mogę współżyć, bo lekarz zabronił. Jakiś czas miałam spokój. Ale nie wytrzymałam, bo w końcu i tak wszystko by wróciło.
Czy sama podjęła decyzję, żeby ujawnić swój problem z P.? W zasadzie tak. Ostateczną decyzję pomogła jej podjąć przyjaciółka. Też z SLD. Jej też P. miał składać niedwuznaczne propozycje. Tamta była jednak silniejsza i P. odmówiła. W końcu razem doszły do wniosku, że trzeba coś z tym P. zrobić. Dlaczego teraz, przed zjazdem w partii? Czy tarcia przedwyborcze w SLD nie mają z tym nic wspólnego?
K.: - Dla mnie było obojętnie, czy to wyjdzie przez zjazdem, czy po. Wiem tylko, że taki człowiek nie może rządzić w takiej partii jak SLD. Wszystko się razem uzbierało.
K. mówi, że kocha swoją partię. Że to jej życie, a takiej partii, w której jest P., to ona sobie już nie wyobraża. Dlatego zanim zdecydowała się iść do prokuratora, najpierw szukała pomocy w swoim, partyjnym środowisku. Nawet napisała pismo: "Do członków SLD i delegatów na zjazd powiatowy SLD. Czy wiecie, kogo wy chcecie zostawić na stanowisku Przewodniczącego Rady Powiatowej? Człowieka, który dopuścił się czynu niegod-
nego...". - Nikt nie odpowiedział, pewnie nikt go z zarządu partii nie zobaczył - kwituje dziewczyna i wzrusza ramionami: - Nie dziwię się, pewnie P. go odebrał i zniszczył.
P. mówi, że nie było żadnego pisma.

Co to będzie?

Jeden z kolegów partyjnych przewodniczącego jest zdruzgotany informacją o sprawie K. Nie, nic nie wiedział o tej sprawie. Oczywiście, gdyby było inaczej, na pewno nie zostawiłby tego bez reakcji. - Nikt pewnie tego się do końca nie dowie, jak było naprawdę, ale ja znam K. i nie wierzę, żeby mogła kłamać. Że to wymyśliła. No bo jakiej trzeba by było perfidii, żeby uknuć taką historię i samemu wystawiać się na widok publiczny, jeszcze w takim miasteczku jak S.? Nie, to niemożliwe. Straszna sprawa.
P. uważa jednak, że ludzie K. nie doceniają: - Wszyscy myślą, że to szara myszka, a jeśli oprócz tego, że jest skromna pracowita i ambitna, jest jeszcze po prostu cwana?
Prokurator w S. mówi, że nie spotkał się z taką sprawą w całej swojej wieloletniej karierze. Czy dlatego, że takie rzeczy się nie zdarzają? - Nie, tylko myślę, że z takimi sprawami jest jak z łapówkami: bardzo rzadko wychodzą na jaw.
K. twierdzi, że zawsze się bardzo się bała P., ale dopiero teraz zaczyna się bać naprawdę. Zastanawia się, czy nie powinna gdzieś wyjechać, ukryć się na jakiś czas. Boi się odwetu P., jego otoczenia i ludzkich języków. Mówi, że bierze leki uspokajające. Ale wierzy, że udowodni to, że mówi prawdę. Są ludzie, którzy niejedno widzieli, tylko udawali, że byli ślepi.
W liście do partii jeszcze napisała o P.: "Dłużej już nie mogłam wytrzymać tego jego zachowania (...) złożyłam sprawę do prokuratury o molestowanie i zmuszanie do seksu. Postawcie się w sytuacji swoich żon i córek, które mógłby kiedyś spotkać ten los. Bardzo proszę członków Rady Powiatowej SLD o niepotępianie mojej osoby"...

Byle do zjazdu

P. też poszedł do prokuratora, żeby ten oskarżył K. o fałszywe oskarżenia. Zapowiedział też, że złoży pozew do sądu o naruszenie dóbr osobistych. - Gdybym zrobił rzeczy, o które mnie ta dziewczyna oskarża, to nie zrobiłbym tego - przekonuje, choć wie, że to żaden argument. - To nie odwet, tylko próba oczyszczenia się z zarzutów - wyjaśnia.
Tak, uważa też, że K. zrobiła krzywdę nie tylko jemu, ale całej jego rodzinie, bo ludzie są tylko ludźmi i niezależnie od tego jak się to wszystko skończy i tak powiedzą, że kłamie i że tę dziewczynę wykorzystywał. Ale o tym, że oskarżenie go przez K. może zwalić w gruzy jego prywatne życie, mówi dopiero zapytany. Sam skupia się na tym, kto i dlaczego przeciw niemu knuje. I czy artykuł w gazecie ukaże się przed, czy po partyjnym zjeździe.
- Jeśli mógłbym mieć prośbę, to wolałbym po - P. uśmiecha się nieśmiało.

Od autora

Naszym czytelnikom należy się wyjaśnienie. Jesteśmy gazetą, która szanuje prywatność polityków, jeśli owa prywatność nie ma związku z wykonywaniem przez te osoby funkcji publicznych. Równie konsekwentnie postępujemy, kiedy jest odwrotnie. Kiedy poznaliśmy opisywaną obok sprawę, stanęliśmy przed dylematem: czy o tym napisać, a jeśli tak, to jak o tym napisać. Mamy tu przecież do czynienia jednocześnie ze sprawą publiczną (partia, polityczna protekcja) i sferą jednoznacznie intymną. Prócz tego zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że specyficzne okoliczności tego wydarzenia mogą sprawić, że być może nikt nigdy ostatecznie nie będzie umiał rozstrzygnąć tego, kto mówi prawdę, a biorąc pod uwagę małe środowisko, w jakim się ta historia rozgrywa, jakiekolwiek uproszczenia i za daleko idące wnioski mogłyby skrzywdzić którąś ze stron w sposób nieodwracalny.
Z zimnej analizy zebranych informacji wynikały trzy logiczne warianty zdarzeń: 1. K. mówi prawdę, a więc została skrzywdzona, a P. dopuścił się czynu wstrętnego, tym bardziej, że wykorzystał swoją przewagę wynikającą ze sprawowanej funkcji traktując przedmiotowo kobietę w trudnej sytuacji materialnej. 2. P. mówi prawdę, a K. jest uczestniczką intrygi, zatem P. jest wrabiany szczególnie perfidnie, bo niezależnie od tego, czy i jak się wybroni, i tak zapłaci wysoką cenę. 3. K. mówi prawdę, ale jej dramat jest wykorzystywany przez osoby trzecie do rozgrywania politycznych wojen z P.
Nasi czytelnicy mają prawo dowiedzieć się jeszcze o czymś: o tej sprawie media dowiedziały się dokładnie w tym samym czasie, najprawdopodobniej z tych samych źródeł. Zdarza się, że dzieje się tak przypadkiem, ale tym razem raczej tak nie było. To dowód na to, że dziennikarze byli w tym wypadku narażeni na dość bezczelne próby manipulacji, niezależnie od tego, czy przyświecał temu szlachetny, czy wredny cel. Tak, media żyją także z przecieków, ale nie znaczy to przecież, że mają milczeć, kiedy ktoś chce ich użyć jako sfory bezmyślnych ogarów. Naszym zdaniem jest to informacja istotna, ale ostatecznie uznaliśmy, że nie na tyle, żeby temat odrzucić, ani uznać go z tego powodu za rozstrzygnięty.
Mimo wielu wątpliwości i znaków zapytania uznaliśmy, że tę historię należy opisać. Jako znak czasu. Jako sygnał. Jednocześnie zdecydowaliśmy, że powinniśmy ograniczyć do niezbędnego dla wiarygodności minimum wszelkie informacje, które wskazują bezpośrednio na miejsca i osoby, które opisujemy.
Wiemy, że te informacje nie są już tajemnicą, przynajmniej w S., ale tak właśnie postanowiliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza