Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powstanie Warszawskie. Wstrząsający wywiad z "Kaśką" ze Słupska, która walczyła w powstaniu (film)

Rozmawiał Filip Pietruszewski
Krystyna Krajewska
Krystyna Krajewska Filip Pietruszewski
1 sierpnia mija 68. rocznica wybuchy Powstania Warszawskiego, najbardziej tragicznego i bohaterskiego zrywu przeciw okupantowi. Specjalnie dla nas wywiadu udzieliła Krystyna Krajewska, słupszczanka, która walczyła w Powstaniu. Zobacz jak wyglądało piekło.

Rozmowa z Krystyną Krajewską, żołnierką AK, uczestniczką powstania warszawskiego, słupszczanką od 1945 roku.

- Co pani robiła 1 sierpnia 1944 roku?
- Miałam przydział na Tamkę, ale powiedziano nam, że jeżeli się nie dotrze do swojej jednostki, to trzeba zgłosić się do najbliższego punktu. Mieszkałam wtedy na Pawiej, więc poszłam na Dzielną 63. Dopiero po wojnie dowiedziałam się, że służyłam w Komendzie Głównej Armii Krajowej. Wtedy myślałam, że to normalna placówka powstańcza. Nie miałam do czynienia z całym sztabem. Nie wiedziałam, kto kim jest.

- Ale wiedziała pani, że gdzieś jest Komorowski, który jest dowódcą?
- Wiedziałam, że jest dowódca, ale nie miałam pojęcia, kto nim jest. Cały czas człowiek był w ruchu, tu ranny, tu zabity, trzeba pochować. Nie znałam nawet nazwisk kolegów. Wszyscy zwracaliśmy się do siebie pseudonimami. Mój to "Kaśka".

- W 1944 roku miała pani 17 lat.
- Tak, ale w konspiracji zaczęłam działać od 1940 roku. Do Szarych Szeregów wciągnęli mnie moi nauczyciele. Pierwsze zadanie polegało na sprzedawaniu papierosów pod sklepem dla Niemców. Pod papierosami miałam zdjęcia i na tych zdjęciach, jak ktoś wchodził do sklepu, stawiałam krzyżyki. Wtedy porobiło się wielu volksdeutscheów. Baliśmy się, żeby jakiś nie dostał się do Związku Walki Zbrojnej.

- A skąd te zdjęcia?
- Do mojej nauczycielki pani Jasiobenckiej przyszedł stolarz. Tak się przedstawił. Nie nazwiskiem, tylko jako stolarz. I dał mi tę skrzynkę, te papierosy, te zdjęcia i wytłumaczył, co mam robić.

- Ile było tych zdjęć?
- Ze dwadzieścia. Nie wiem, skąd on je miał. Tego nikt mi nie tłumaczył. Dali, a ja robiłam. Później zaczęłam pisać w kinach "tylko świnie siedzą w kinie". Oblewałam też siedzenia kwasem solnym. Jak ktoś usiadł, to sobie spalił całe ubranie i siedzenie oczywiście. No i na ścianach wypisywało się "Polska walcząca".

- 1 sierpnia opatrywała pani rannych?
- Najpierw dali nas do czyszczenia amunicji. W Komendzie Głównej było jej dużo, ale zardzewiała. Trzy dni ją czyściliśmy. Później zaczęła się walka. Mieliśmy obstrzał z kościoła z Dzielnej. Lęk był ogromny. Szło się na pierwszy ogień. Gdzieś ranny i trzeba było lecieć.

- Pani była ranna?
- Nie. Upiekło mi się. Ale pamiętam... Szczęsny został ranny w nos. Złapał się za ten nos i krzyczał: Zabity jestem! Później okazało się, że miał tylko lekko draśnięty, wystarczyło założyć opatrunek na nadszarpniętą skórkę.

- Wiele było momentów, które po latach wspomina się z uśmiechem?
- Zdarzały się. Jak chłopcy zdobyli czołg na Dzielnej, to później robiliśmy sobie na nim zdjęcia. Musiał być czas, żeby trochę pofiglować. Ale były też momenty okropne... Mnie, Wrotka i Cygana wysłali na zwiad na pociąg pancerny. Był z nami jeszcze taki młody chłopiec, nie pamiętam pseudonimu. Naprzeciwko nas jechał czołg. Schowaliśmy się w bramie. A ten chłopiec... jak to, on odważny. Miał przy sobie filipinki (puszki z łatwopalnymi materiałami - przyp. red.) i rzucił się pod ten czołg. Czołg całkowicie zmiażdżył tego chłopca. Została tylko plama na jezdni. Miał 12 lat.

- Kiedy to było?
- Pod koniec powstania. Kiedy ten czołg przejechał, to szli Ukraińcy. Schowaliśmy się w pojemnik na śmieci. Gdy przeszli, poszliśmy do szkoły na Spokojną. Tam byli jeszcze inni powstańcy. Byliśmy okrążeni. Mówimy - ściągamy te mundury i jak będą Niemcy przechodzili, to w niemiecki transport pakujemy się jako cywile. Tak zrobiliśmy. Zostały mi tylko oficerki, które zrobił mi wujek. Był szewcem i też należał do AK.

- Powstańcy mieli mundury?
- Mieliśmy z magazynu broni i amunicji na Stawkach, który zdobyliśmy.

- Niemieckie?
- Nie.Takie khaki. Jak nas prowadzili z tą ludnością cywilną, widziałam, jak Ukraińcy podźgali bagnetami powstańca i powiesili za nogi na płocie kierkutu. Głowa taka jak arbuz, większa, bo cała krew spłynęła. Był cały siny. Makabryczny widok.

- Co było potem?
- Doprowadzili nas do kościoła św. Wojciecha. Tam podzielili na kobiety i mężczyzn i pognali dalej. Prowadzili nas przez ulicę Bema. Drewniane domy podpalili miotaczami. Szliśmy takim tunelem ognia. Na Dworcu Zachodnim wsadzili nas do pociągu towarowego i przewieźli do Pruszkowa. Jedna volksdeutschka, moja sąsiadka, zobaczyła, że jestem. Wydała mnie z Cyganem i Wrotkiem.

- Trafiła pani do obozu.
- W Ravensbrück czekaliśmy na blok, aż spalą Cyganki. Później do kąpieli i ubrali nas w pasiaki. Byliśmy tam sześć tygodni. Później pojechałam do Oranienburga. Tam pracowałam w fabryce amunicji Hasaka.

- Co dokładnie pani robiła?
- Dali mnie na kontrolę kul. Że zawsze musiałam Niemcom robić na złość, to ja wszystko, ausschluss, przepuszczałam. Przyszła wiadomość z frontu, że jest dużo niewypałów. Dowiedzieli się, że to ja. Zostałam pobita. Później na obrabiarce zawsze głębiej wycinałam rowki w zenitówkach, więc nie strzelały.

- I wtedy na pobiciu się nie skończyło.
- Musiałam kopać rowy, stojąc powyżej kolan w wodzie. Dostałam zapalenia miedniczek nerkowych. To był już listopad. Mieliśmy doktor Francuzkę, ona położyła mnie na rewir. I już do wyzwolenia leżałam, bo jak miała być kontrola, to Francuzka robiła mi zastrzyk z mlekiem. Wtedy rośnie temperatura.

- Po wyzwoleniu wróciła pani do Warszawy?
- Tak, cała klatka schodowa była wypalona. Na parterze mieszkała sąsiadka, należała do Armii Ludowej. Jak mnie zobaczyła, to wzięła mnie do siebie, kazała się umyć i spać. Ja byłam po tygodniowej podróży, prosto z obozu, wykończona. Gdy się położyłam, ona wyszła i zamknęła drzwi na klucz. Nagle jakaś kobieta mnie budzi i mówi: Szybko, wstawaj, bo Adamczewska poszła zawiadomić NKWD, że ma w domu powstańca.

- To była prawda?
- Niestety. Poszłam do tej kobiety. Zza firanki patrzyłyśmy, jak NKWD podjechało. Wieczorem wsadziła mnie w kolejkę. Pojechałam do ciotki do Komorowa. Na schodach u ciotki minęłam się z moją mamą. Jedna drugiej nie poznała. Moja mama, kobieta przed wojną ważąca 120 kg, szczuplutka. Ja też o połowę lżejsza niż w 1944. Mama pomyślała: Jakaś żebraczka idzie po prośbie do ciotki, a ja, że jakaś żebraczka od niej wraca.

- To jak z Komorowa trafiła pani do Słupska?
- Ktoś dogonił moją mamę. Następnego dnia pojechałyśmy razem do Głowna, gdzie w czasie wojny tata był robotnikiem przymusowym. Tata wtedy był już w Słupsku i napisał, że jest mieszkanie na Kilińskiego i możemy przyjeżdżać.

- Co było najważniejszą lekcją z tamtych lat?
- Żeby nie widzieć w żadnym człowieku wroga...

- W żadnym? Przecież powstanie było wymierzone w Niemców.
- Zaraz po wojnie z Niemcami żyło się dobrze i Niemców się też chroniło przed Ruskimi. Ja sobie przyrzekłam w obozie, że pierwszą napotkaną Niemkę uduszę. Jaka kara by mnie nie czekała! Ale kiedy tu przyjechałam i zobaczyłam podejście Ruskich, zmieniłam się. Ja sama o mało co nie zostałam zgwałcona. Trzech Ruskich wpadło do nas do mieszkania. Grałam z koleżanką w karty. Jeden za jedną, drugi za drugą, a ten trzeci tatę i mamę pod piec. Dobrze, że tata miał karabin za piecem. Wystrzelił trzy razy w okno. Niedaleko było UB, więc przylecieli i tamtych złapali.

- W czasie powstania też była pani gotowa zabić?
- Jak ja bym nie zabiła, to mnie by zabili. Na szczęście nie musiałam, ale każdy był gotowy. Na szkoleniach nam mówili: Strzelaj do wroga zza węgła. Jak chłopcy zdobyli ten czołg, ci Niemcy klękali przed nami, żeby ich nie zabijać. Trzech Niemców. Nad jednym, który był Ślązakiem i mówił łamaną polszczyzną, chłopcy się zlitowali. Tych dwóch zabili i od razu pochowali przy jezdni.

- To był czas na to, żeby ich chować?
- Mieliśmy przykazane, że zmarłego trzeba od razu grzebać, żeby choroby nie roznosił. To było lato... Ale pan pytał, czego się nauczyłam. Nauczyłam się rozliczać ludzi z ich człowieczeństwa, a nie z tego, że należą to takiej czy takiej partii. Mnie interesuje, kto jakim jest człowiekiem. Tego nauczyło mnie powstanie i obóz. Jeżeli jest dobry, to mogę oddać całe serce, a jeżeli zły, to po prostu unikam. d

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza