Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożar w escape roomie. „Krzyknąłem, żeby wezwać inne zespoły. Ile? Wszystkie!”

Joanna Krężelewska
Joanna Krężelewska
- W mojej ocenie dyspozytor pogotowia powinien określić pożar, jako zdarzenie masowe – powiedział podczas piątkowej rozprawy ratownik medyczny, kolejny ze świadków. To oznacza, że siły i środki są niewystarczające w stosunku do liczb poszkodowanych.
- W mojej ocenie dyspozytor pogotowia powinien określić pożar, jako zdarzenie masowe – powiedział podczas piątkowej rozprawy ratownik medyczny, kolejny ze świadków. To oznacza, że siły i środki są niewystarczające w stosunku do liczb poszkodowanych. Fot. Joanna Krężelewska
O tragicznym pożarze escape roomu przy ul. Piłsudskiego w Koszalinie informowały media z całego świata. Od grudnia na sali rozpraw Sądu Okręgowego w Koszalinie ujawniane są zarówno szczegóły organizacji pokoju zagadek, jak też przebiegu akcji ratunkowej. W piątek opisywał ją jeden z ratowników medycznych.

4 stycznia 2019 roku w pomieszczeniu „Mrok” życie straciło pięć 15-latek. Jedyne okno było zabite deskami i okratowane. Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia nie mogły się wydostać – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla. Akt oskarżenia w tej sprawie obejmuje cztery osoby: Miłosza S., organizatora escape roomu, jego wspólniczki Małgorzatę W. i Beatę W. oraz pracownika Radosława D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu dziewcząt, za co grozi do 8 lat za kratami.

W piątek przed barierką dla świadków stanął 46-letni ratownik medyczny w koszalińskiej filii Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie. 4 stycznia był kierowcą specjalistycznego ambulansu. Zanim złożył zeznania, został pouczony o możliwości uchylenia się od odpowiedzi na pytania, gdyby naraziły go one na odpowiedzialność karną. Powodem jest postępowanie przygotowawcze, które prokuratura prowadzi w sprawie m.in. zaniechania udzielenia dziewczynkom adekwatnej pomocy medycznej.

Jak mężczyzna pamięta dzień pożaru? - Formą terapii po zdarzeniu jest wyrzucenie go z głowy. Przez wiele różnych informacji nie wiem już, czy moje wspomnienia są rzeczywiste – zaznaczył. - Dostaliśmy wezwanie do pożaru i pięciu poszkodowanych osób. Byliśmy pierwszym zespołem ratunkowym. Strażacy rozwijali sprzęt. Jeden z nich przyprowadził do nas pracownika escape roomu, który miał chyba poparzoną twarz i ręce. Zapytałem, czy w środku jest na pewno pięć osób i czy nie mogły wyjść innym wyjściem. Powiedział, że nie mogły, a ja z przerażeniem spojrzałem na płomienie, które buchały z okien na kilka metrów w górę.

Ratownik zaprowadził pracownika do karetki, która przyjechała jako druga. - Krzyknąłem, żeby wezwać inne zespoły. Kolega zapytał: ile? Powiedziałem, że wszystkie - relacjonował. Tego dnia dyżurowało pięć zespołów wyjazdowych. – Uważałem, że jeżeli poszkodowane zostaną wyciągnięte, nie będziemy w stanie dwoma zespołami udzielić im pomocy – wyjaśnił.

Na podwórku medycy ustawili nosze, sprzęt i czekali. Nie przygotowali tlenu, który podaje się osobom zatrutym tlenkiem węgla. - Dojechał trzeci zespół i ustawił się z noszami obok naszych. Po ugaszeniu ognia strażacy wynieśli pierwszą dziewczynkę. Cała parowała, miała przykurcze palców. Dokonaliśmy szybkiej oceny: oddech, tętno – opisywał. W wątpliwość poddał zeznania lekarza, który zapewnił, że sprawdził reakcję źrenic na światło każdej z dziewcząt: – To było niemożliwe. Nie można było otworzyć jej powiek.

Drugą ewakuowaną dziewczynką, według świadka, zajmował się drugi zespół. - U pierwszej lekarz stwierdził zgon. Po chwili wyciągnięta została trzecia dziewczynka. Przeszedłem do niej. Nie oddychała. Sprawdziłem tętno na tętnicy szyjnej. Miałem wrażenie, że jest wyczuwalne. Powiedziałem koledze, by przyniósł defibrylator. Przykleiliśmy elektrody. Serce nie pracowało - mówił.

Ratownik dodał, że w karetce znajdował się sprzęt do tzw. konikopunkcji. To inwazyjny zabieg, polegający na rozcięciu skóry, więzadła i wprowadzeniu do tchawicy rurki umożliwiającej wentylację pacjenta. – To lekarz jest szefem zespołu. Nie zdecydował, by go użyć – wskazał ratownik. Dlaczego nie sprzeciwił się decyzji lekarza o odstąpieniu od reanimacji? - Przeprowadzaliśmy szybką wstępną ocenę, biorąc pod uwagę następne dziewczynki. Jeśli byśmy rozpoczęli resuscytację pierwszej osoby, nie miałby kto ocenić dziewczynki trzeciej, czwartej i piątej. Stąd szybka wstępna ocena, kto rokuje – tłumaczył ratownik.

Czy służb na miejscu akcji było wystarczająco dużo? - Liczba osób poszkodowanych wskazała, że to zdarzenie masowe, czyli siły i środki były niewystarczające i potrzebnych było więcej zespołów – wskazał ratownik. Nikt jednak nie zgłosił dyspozytorowi pogotowia, że pożar to zdarzenie masowe. Dlaczego? - Kiedy lekarz stwierdził kolejne zgony, dodatkowe służby nie były potrzebne – wyjaśnił medyk.

Cisza na sali rozpraw zapadła po słowach ratownika: - Gdybym był kierownikiem zespołu w karetce podstawowej i na miejscu zdarzenia byłyby odpowiednie siły i środki, rozpocząłbym resuscytację.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pożar w escape roomie. „Krzyknąłem, żeby wezwać inne zespoły. Ile? Wszystkie!” - Głos Koszaliński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza