Jako drugi, po Arturze Barabasie, głos zabrał 40-letni Jarosław Pawlak, ojciec zmarłej Julii. – Jesteśmy z żoną razem od 15 roku życia. Marzyliśmy o wspaniałej czteroosobowej rodzinie. Dzięki kochanej żonie spełniliśmy to marzenie. Szliśmy przez życie z dwiema wspaniałymi córkami - Zuzanką i Julcią – rozpoczął.
Tata Julki podkreślał, że Julka była nad wyraz dorosła i dla rodziców była wzorem do naśladowania.
– Miała jakieś 13 lat, kiedy pojechaliśmy w góry. Zobaczyła, że bezdomny grzebie w śmietniku. Powiedziała: „Tato, dajmy temu panu pieniądze. Niech zje. Nawet kosztem tego, że dziś nigdzie nie pójdziemy”. Julka, podobnie jak wszystkie dziewczynki, wykazywała się ogromnym ciepłem i troską o innych – opisywał.
Podobnych sytuacji było więcej. 1,5 miesiąca przed tragedią tata dał córkom pieniądze, żeby kupiły sobie coś ciepłego na zimę. - Obie wróciły bez zakupów i bez pieniędzy. Powiedziały mi, że jakaś kobieta z dziećmi żebrała pod sklepem. Stwierdziły, że w sumie one mają ciuchy, a tej kobiecie pieniądze przydadzą się bardziej – opisywał Jarosław Pawlak. Wspomniał też święta, kilka dni przed tragedią.
- Przy stole rozmawialiśmy zawsze radośni i roześmiani. Pamiętam, jak powiedziałem córkom, że najważniejsze jest to, żeby były razem i się wspierały, bo my z mamą będziemy się starzeć, a one mają przed sobą długie życie, pełne marzeń i celów do zrealizowania.
3 stycznia Julia świętowała urodziny. – Musiałem wyjechać służbowo, dlatego dzień wcześniej powiedziałem jej, że jest moją dumą, aniołem i obiecałem, że nigdy się jej nie stanie krzywda. A 4 stycznia osoby siedzące teraz przede mną i nieobecny Radosław D. odebrali życie mojej córce i pozostałym dzieciom – powiedział Jarosław Pawlak.
Głos mu się łamał, a z oczu płynęły łzy.
- Informację o śmierci córki otrzymałem, kiedy wracałem z Wrocławia. Zadzwoniła żona. Spojrzałem na telefon i zobaczyłem wiadomość na wyświetlaczu o tragedii w escape roomie. W tym samym momencie usłyszałem od żony, że Julka nie żyje. Nie wiem, jak dojechałem do Koszalina z Wrocławia… Nie pamiętam – opisywał.
Rodzice pojechali do prosektorium. - Na okazanie ciała naszego anioła. Usłyszałem od prokuratora, żebym był przygotowany na to, co zobaczę. Wszedłem sam. Żonie zakazałem, bo błagałem, żeby w pamięci miała obraz Julki taki, jaką ją zawsze widzieliśmy. Gdy wszedłem, otwarto czarny worek. Moja piękna córka leżała bez ruchu. Przytuliłem ją i prosiłem, żeby się obudziła i poszła z nami do domu. Nie reagowała. Wyglądała, jakby spała – cicho mówił tata dziewczynki.
Rodzice Julki pojechali do wynajmowanego mieszkania. Byli w trakcie budowy domu. - Następnego dnia miałem pokazać Julce jej pokój, który był prezentem urodzinowym. Dziś stoi pusty. A ja każdego dnia, jak idiota, tłumaczę sobie, że po prostu jest u koleżanki – podkreślił Jarosław Pawlak.
Ostatni kontakt z Julką jej tata miał o godz. 14.27 w dniu tragedii.
– Zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Hej, superstary!” Mówiła tak, bo kiedyś kupiły mi z żoną buty Super Star. Roześmiałem się. Powiedziała później: „Tato, wyciągnęłam szóstkę z matmy! Będę miała średnią 5,7 na półrocze” – wspominał koszalinianin. I dodał: - Nie potrafię pojąć jednej rzeczy. Miejsce publiczne, gdzie pojawiały się jeszcze młodsze dzieci, zostało stworzone bezmyślnie, prowizorycznie i tandetnie, a oskarżony Miłosz S. ma czelność opowiadać tu o wspaniałym lokalu, który dostarczał mnóstwa wrażeń. Dostarczył. Śmierci naszych dzieci – powiedział Jarosław Pawlak.
Tata Julii zapowiedział też, że oskarżyciele posiłkowi, rodzice dzieci, udowodnią w toku postępowania, że pracownik escape roomu Radosław D. nie opiekował się dziewczętami i nie był w budynku, gdy doszło do tragedii.
- Mamy na to dowody – podkreślił.
Mecenas Wiesław Breliński, obrońca oskarżonego Miłosza S., zapytał Jarosława Pawlaka, czy w lutym 2019 roku, podczas oględzin miejsca tragedii, miał przy sobie nóż.
– To pytanie jest zasadnie, dotyczy bowiem obawy o samosąd i tej sytuacji, w której znajdujemy się dziś na sali rozpraw – wskazał adwokat.
Przypomnijmy, Miłosz S. zasłania swój wizerunek kominiarką, a jego bezpieczeństwa w sali rozpraw strzeże sześciu uzbrojonych w długą broń policjantów grupy kontrterrorystycznej.
- Nie miałem noża. Były to cążki do obcinania róż, bo były walentynki i wracaliśmy z cmentarza. Z grobów własnych dzieci. I te cążki okazałem przy wejściu. Miałem, ponieważ nie przyjechałem na oględziny swoim samochodem, tylko z innymi rodzicami – odpowiedział Jarosław Pawlak.
Dodał też, że na eksperymencie procesowym Miłosz S. nie był obecny i nie rozumie insynuacji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?