Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przegrali z morskim żywiołem

Monika Zacharzewska [email protected]
Akcja ratunkowa prowadzona była w bardzo trudnych warunkach. W tle widoczny Corvus J z którym zderzył się Baltic Ace.
Akcja ratunkowa prowadzona była w bardzo trudnych warunkach. W tle widoczny Corvus J z którym zderzył się Baltic Ace. Ministerstwo Obrony Narodowej Holandii
Marynarze z Ustki i z Gdyni zginęli w katastrofie statku Baltic Ace na Morzu Północnym. Ich rodziny nie wiedzą jak długo przyjdzie im czekać na pożegnanie bliskich. Ci, którzy ocaleli, nie są w stanie mówić o tragedii.

Do katastrofy doszło 5 grudnia wieczorem, na mo­rzu około 50 km od portu w Rotterdamie. Był mroźny wieczór, woda lodowata, gdy płynący pod banderą Bahamów samochodowiec Baltic Ace zderzył się z cypryjskim kontenerowcem Corvus J.

Jak kamień w wodę

Wśród 24-osobowej załogi Baltic Ace było 11 Polaków. Sześciu uratowano, dwóch zginęło, a trzech nadal uważanych jest za zaginionych. Szanse na ich odnalezienie są zerowe. W tej katastrofie zginęło w sumie pięć osób. Na statku zatrudnieni byli też Bułgarzy, Ukraińcy i Filipińczycy.

Uratowani rozbitkowie, trafili do szpitali w Belgii i Holandii, ich stan fizyczny był jednak na tyle dobry, że nie wymagali dłuższej hospitalizacji. Gorzej z kondycją psychiczną. Tego zdarzenia nie zapomną nigdy. I na razie nie chcą o nim mówić.

Ocaleni rozbitkowie do Polski wrócili w sobotę. Ich powrót odbył się bez rozgło­su, bez powitania w świetle fleszy. Informacja o powrocie marynarzy była utrzymywana w tajemnicy. Rozbitkowie i ich rodziny nie życzyli sobie rozgłosu i spotkań z mediami. Jeszcze teraz twierdzą, że jest za wcześnie na rozmowy o tragedii. - Syn potrzebuje spokoju - mówi nam Marian Moroz, ojciec 28-letniego darłowianina, który przeżył katastrofę.

Damian Moroz to absolwent Zespołu Szkół Morskich w Darłowie i trzeci oficer na statku. Po otrzymaniu informacji, o tym, że jest bezpie­czny, ojciec marynarza opowiadał darłowskim urzędnikom, że w dniu katastrofy pan Damian o godz. 20 miał objąć wachtę w maszynowni pod pokładem. Na szczęście w momencie katastrofy, czyli po godz. 19, znajdował się na górnym pokładzie. Mimo tego, po zderzeniu statków, nie zdążył nawet założyć kombinezonu ratowniczego. Wskoczył do lodowatej wody. Uratował do duński kuter rybacki.

Olbrzymi samochodowiec Baltic Ace, na którego pokładach było prawie półtora tysiąca aut, zatonął w zaledwie 15 minut. - Baltic Ace to olbrzymia jednostka bez wewnętrznych grodzi, która może przewozić 2300 aut. Została wybudowana w 2007 roku w stoczni Gdynia. Gdy taki statek zaczyna nabierać wody, przesuwa się środek ciężkości i idzie ona na dno ja kamień - przyznaje Janusz Łęgowski z zespołu awarii i roszczeń Morskiej Agencji Gdynia, która zatrudniła 10 polskich oficerów. Jedenastym jest kapitan zatrudniony przez greckiego armatora. Kapitan przeżył.

Dwudniowa akcja ratunkowa

Akcja ratunkowa po katastrofie trwała kilka godzin. W tym czasie wyłowiono ciała dwóch śmiertelnych ofiar katastrofy - oficerów z Ustki i Gdyni. Informacja o śmierci 48-letniego Tomasza Szumskie­go, marynarza z podusteckiej Przewłoki szybko dotarła do jego rodziny.

- Tata pojechał na statek jakieś dwa tygodnie wcześniej. Miał pływać trzy miesiące - mówi cicho jego cór­ka. - Dostaliśmy informację o tym, że zginął i w zasadzie nie wiemy nic więcej. W zasadzie tylko to, czego dowiemy się z mediów. Niestety nikt się z nami nie kontaktuje, ani nikt z władz, ani ocaleni oficerowie.

Na pożegnanie ustczanina rodzina i przyjaciele ciągle czekają. I nie wiedzą jak długo to czekanie jeszcze potrwa. Przedstawiciele Morskiej Agencji Gdynia, mówią, że ciała dwóch Polaków przyjadą do Polski prawdopodobnie w weekend.

- Wszystko wskazuje na to, że przyjadą drogą lądową z Rotterdamu. Jestem właśnie po rozmowie z prokuratorem, który przychyla się do wniosku, aby w poniedziałek przeprowadzić sekcję zwłok, i aby te przykre momenty, jakimi są pogrzeby, mogły odbyć się w rodzinnych miastach marynarzy jeszcze przed świętami - mówi Janusz Łęgowski.

Rodzina nic o tym nie wie. - Nie wiemy, co dzieje się z ciałem taty, czy było badane, czy była jakaś sekcja. Nie wiemy kiedy wróci do Ustki - dodaje młoda kobieta.

Pana Tomasza w Ustce wspomina się bardzo ciepło. - To ambitny i pracowity chłopak - opowiada jego kolega, również marynarz. - Był bardzo kontaktowy i koleżeń­ski. Pracował ciężko, żeby kupić dom. Niedawno go kupił.

Poszukiwania zakończono

Akcje ratunkową pierwszy raz przerwano po północy, kilka godzin po zatonięciu statku. Z powodu sztormowej pogody na morzu. Ponownie podjęto ją w czwartek rano. Jednak po południu służby ratownicze wydały komunikat - poszukiwania przerwano.

- Kiedy mamy do czynienia z wypadkiem na akwe­nie, do akcji wkraczają brzegowe ośrodki ratownictwa kraju, na którego wodach dochodzi do tragedii. U nas jest to Polskie Ratownictwo Okrętowe. Działania prowadzone są zgodnie z konwencją międzynarodowej organizacji SAR (Mor­ska Służba Poszukiwania i Ratownictwa) - tłumaczy kpt. Zdzisław Niewęgłowski, główny nawigator Polskiej Żeglugi Morskiej. - To eksperci takich służb decydują o przebiegu akcji, jej zakoń­czeniu. Uwzględniają wszystkie okoliczności, stan morza, temperaturę wody, powietrza, porę dnia i nocy. Ryzyko - dodaje.

Zakończenie poszukiwań oznacza, że właściwie nie ma już szans na odnalezienie żywych marynarzy. Nikłe są też szanse na odnalezienie ich ciał.

Podkom. Przemysław Ki­mon, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie tłumaczy, że w polskim pra­wie tylko sąd cywilny może uznać osobę zaginioną za zmarłą. Może to jednak zro­bić po uprzednim wniosku rodziny zaginionego. Przy werdykcie bierze oczywiście pod uwagę wszelkie okoliczności zaginię­cia. - Taka procedura trwa zwyczaj sześć miesięcy, ale my wystawiamy zaświadczenia o okolicznościach tragedii i wtedy zdarzało się, że sąd ją przyspieszał - dodaje Janusz Łęgowski

Jak to się stało?

To pytanie żądają sobie wszyscy. Przyczyna katastrofy nie jest znana. Grecki armator statku, na którym płynęli Polacy, wspomniał o tym, że mógł do tego doprowadzić błąd ludzki. Wypadek miał miejsce na wodach mię­dzynarodowych, więc organem uprawnionym do badania jego przyczyn jest organ państwa bandery statku - albo Cypru, albo Bahamów. To one muszą uzgodnić, kto będzie kierował badaniem.
Jednak Mikołaj Karpiński, rzecznik resortu transportu przyznał, że Polska jako pań­stwo istotnie zainteresowane sprawą będzie zabiegała o to, aby dołączyć do badania wypadku prowadzonego przez Cypr lub Bahamy.

Tymczasem śledztwo z urzędu w tej sprawie wszczęła na początku tego tygodnia Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. - Będziemy podejmowali działania mające na celu przesłuchanie marynarzy, którzy przeżyli katastrofę i wrócili do kraju. Po sprowadzeniu do kraju ciał dwóch Polaków, którzy zginęli w katastrofie, być może przeprowadzona będzie sekcja zwłok - informuje Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Prokuratura wystąpi do Morskiej Agencji Gdynia o przekazanie całej dokumentacji dotyczącej zatrudnionych marynarzy. - Wszyscy to osoby na stanowiskach oficerskich, z dużym doświadczeniem i odpowiednimi kwalifikacjami potwierdzonymi dokumentami - mówi Janusz Łęgowski o mieszkańcach Darłowa, Gdyni, Szczecina, Siemirowic, Piotrkowa Trybunalskiego, Ustki i Słupska.

O losie słupszczanina z jakiegoś powodu nikt nie chce mówić. - Może po niedzieli - usłyszeliśmy w biurze MAG.

Niektórzy z tych marynarzy, jak pan Tomasz z Ustki weszli na statek zaledwie kilkanaście dni wcześniej, inni lada dzień mieli zejść na ląd i wrócić do domów.
(współpraca Piotr Jasina)

Szukanie przyczyn

Do wypadku doszło w rejonie mocno uczęszczanych szlaków żeglugowych, ale nie na jednym z głównych torów wodnych. Według jednego ze źródeł holenderskich zaledwie tydzień wcześniej Międzynarodowa Organizacja Morska zatwierdziła nowy przebieg torów wodnych na wodach holenderskich, który ma obowiązywać od sierpnia 2013 roku.

Nie przesądzając o winie któregokolwiek z uczestników kolizji, warto jednak pamiętać, że według Międzynarodowego Prawa Drogi Morskiej obowiązuje generalna zasada ustępowania drogi statkowi zbliżającemu się z prawej strony (jak na lądzie - prawa wolna). Wygląda na to, że Corvus J w chwili kolizji zmierzał na południowy-wschód, natomiast Baltic Ace - na północny-wschód, kursami prawie prostopadłymi względem siebie, tak więc Corvus J miał samochodowiec po swojej prawej stronie. Trzeba jednak podkreślić, że jeśli statek mający ustąpić drogi nie czyni tego, jednostka z pierwszeństwem także powinna reagować i w razie potrzeby zmienić kurs.

Samochodowiec zatonął w ciągu 15 minut. Prawdopodobnie przez krótki okres kładzenia się na burtę i tonięcia statku członkowie jego załogi nie mieli czasu na założenie izolowanych termicznie, chroniących przed wychłodzeniem, specjalnych kombinezonów ratunkowych.
Źródło. portalmorski.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza