Najbardziej napięta jest sytuacja na Węgrzech; kilkuset z nich siłą wydostało się z ośrodek rejestracyjnego przy granicy z Serbią i ruszyła na Budapeszt. Po krótkim starciu z funkcjonariuszami, zostali zawróceni do ośrodka. – Czekamy trzy dni, ale jeśli spędzimy tu trzy kolejne, to nasze dzieci mogą umrzeć – skarżył się mężczyzna z Afganistanu, nawiązując do fatalnych warunków sanitarnych w przepełnionym obozie.
Wciąż pogarsza się sytuacja na greckiej wyspie Lesbos, która stała się pierwszym przystankiem w drodze imigrantów na północ i zachód. W nocy z poniedziałku na wtorek niemal sześć tysięcy z nich próbowało przedostać się na prom płynący do Pireusu. Ten mógł pomieścić jedynie 2,5 tys. osób, dochodziło do dramatycznych scen, sytuacja wymknęła się spod kontroli skromnych sił policyjnych Lesbos. – Boimy się wychodzić z domu. Oni zamienili nasze miasto w pobojowisko. Czujemy się jak na wojnie – narzekają zrozpaczeni mieszkańcy wyspy.
Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker ma w środę ma zaproponować rozdzielenie 160 tys. uchodźców pomiędzy kraje UE w ramach systemu relokacji. Podczas gdy większość krajów Unii deklaruje pomoc dla niewielkiej liczby potrzebujących, Niemcy wyrazili gotowość na przyjęcie 800 tysięcy przybyszów. Wiążące deklaracje o przyjęciu imigrantów złożyły Wielka Brytania (20 tys. uchodźców z obozów przy syryjskiej granicy) oraz Francja (24 tys.). – Na Niemcach, w imieniu Europy, spoczywa największa odpowiedzialność. Są najważniejszym państwem UE, więc zdają sobie sprawę, że muszą dać przykład innym państwom – uważa dr hab. Piotr Wawrzyk z Instytutu Europeistyki UW.
Jak podkreśla ekspert od polityki europejskiej, przyczyny otwartości Niemiec są w większości pragmatyczne. – Niemcy zdają sobie sprawę z tego, że większość z uchodźców rozmieszczonych w innych państwach i tak będzie chciało do nich przyjechać. Liczą się z tym, że 800 tysięcy imigrantów i tak trafi do nich, niezależnie od relokacji. To pokazuje też fikcję tego systemu – ocenia Wawrzyk. – Niemcy są tym krajem, w którym obywatelom powodzi się najlepiej, tam po prostu najlepiej się żyje. Tak są one odbierane przez imigrantów. A Niemcy zdają sobie sprawę, że muszą pomóc ludziom uciekającym z terenów objętych walkami. Uchodźcy nie zostaną u nich długo, a tych, którzy przyjechali tylko po pomoc ekonomiczną również szybko odeślą – uważa dr hab. Piotr Wawrzyk.
Niemcy liczą również, że część z imigrantów zasili miejscowy rynek pracy – Bezrobocie w Niemczech jest w tej chwili na poziomie ocierającym się o brak rąk do pracy. Szczególnie poszukiwani są wykonujący nisko płatne prace, więc przyjęcie tych ludzi będzie się Niemcom opłacało – tłumaczy dr hab. Piotr Wawrzyk. Proimigracyjna postawa jest też podyktowana względami prestiżowymi i historycznymi. Reminiscencje II wojny światowej i nieustępliwa postawa wobec Grecji podczas kryzysu finansowego wykluczają zajęcie twardego stanowiska wobec imigrantów. – Kanclerz Angela Merkel chce pokazać Niemcy jako kraj otwarty na ludzi różnych kultur, ale jest to głównie manifestacja władz. Społeczeństwo jest w tej kwestii podzielone – podkreśla Wawrzyk.
Niezadowoleni są też rządzący niektórych landów; premier Bawarii otwarcie skrytykował pomysł Berlina na otwarcie granic. Merkel, przekazując landom trzy miliardy euro na pomoc imigrantom chce pokazać, że rząd nie pozostawi ich z tym problemem. – Niemców na to stać. Mają potężną gospodarkę, pełny budżet. Miliardy zasilą też państwowe urzędy, które zweryfikują, kto jest uchodźcą, a kto imigrantem ekonomicznym. To trzeba zrobić, bo inaczej za nimi podążą następni. Można powiedzieć, że w kolejce czeka cała Afryka – uważa Piotr Wawrzyk.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?