Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rio de Janeiro nie zasypia nigdy

Bogna Skarul [email protected]
Brazylijczycy to otwarty i gadatliwy naród. Lubią sobie pogadać, a ośrodkiem życia towarzyskiego są tutaj rozliczne kawiarnie lub place i skwery.
Brazylijczycy to otwarty i gadatliwy naród. Lubią sobie pogadać, a ośrodkiem życia towarzyskiego są tutaj rozliczne kawiarnie lub place i skwery. Bogna Skarul
W Rio de Janeiro wylądowałam o godzinie 5 rano. Byłam naiwna, bo myślałam, że o tej porze bez problemu dostanę się z lotniska do hotelu. Okazało się, że Rio nie zasypia. Na trasie były korki.

Właściwie te korki nad ranem nie powinny mnie zaskoczyć. W końcu w Rio de Janeiro mieszka ponad 12 mln ludzi. A miasto położone jest nad oceanem, zatokami, wśród gór (to góry i to skaliste, odgradzają poszczególne dzielnice miasta).

Podróż z lotniska do centrum Rio wiedzie przez liczne tunele albo drogą pnie się serpentynami w górę i w dół. Rio de Janeiro to najpiękniej położone miasto na świecie (oglądane z Góry Corcovado, na której stoi słynny Pomink Chrystusa Odkupiciela czy Głowy Cukru, góry nad zatoką Guanabara), choć wcale nie tak zachwycające, gdy przygląda się jemu, przechadzając po ulicach. Ale pogoda i takie trochę luźne podejście do życia sprawia, że Brazylijczycy niechętnie zamykają się w domach.

Lubią ulicę, słońce, brazylijską kawę i caipirnhę (specjalny brazylijski drink). Koło mojego hotelu, w małym barze z kilkoma stolikami, na świeżym powietrzu jeszcze o godzinie 6 rano bawiono się w rytmie samby. Okazało się, że właściciel knajpki dzień wcześniej obchodził urodziny.

Zaprosił wszystkich swoich stałych gości. Nie zmieścili się w środku. Tańczyli na chodniku. Co pewien czas do tańczących dołączali przechodnie. Kobiety kręciły biodrami, a mężczyźni z przytupem wystukiwali rytm. Zabawa skończyła się właściwie w momencie, kiedy na ulicach pojawili się właściciele ze swoimi psami. Wyszli na poranny spacer. Psy zaciekawione spoglądały trochę sennie na bawiący się tłumek, po czym dość głośno dawały do zrozumienia, że im ten ruch i gwar nie za bardzo się podoba.

Kotów w Brazylii właściwie nie widziałam. Nie spotkałam (przynajmniej w tych bardziej turystycznych dzielnicach) bezpańskich psów. Za to niezmiernie rzadko jeden właściciel ma tylko jednego psa. A całkiem normalnym widokiem jest pan, który wyprowadza całą gromadkę czworonogów. Psy na spacer wyprowadza się po prostu z domu na ulicę. Można się z nimi jedynie przejść po chodnikach i pozwolić im powąchać jedynie pnie drzew. Trawników bowiem nie ma (tylko małe poletka koło plaży Ipanema). Nie ma skwerów z krzewami i kwiatami. A parki są ogradzane i strzeżone. Reszta jest zabetonowana.

Dzień pierwszy

Tego pierwszego dnia nad ranem nie czułam strachu (przed wyjazdem przestrzegano mnie przed kradzieżami i napadami, jakie podobno w Brazylii są na porządku dziennym). Przestraszyłam się dopiero podczas pierwszego spaceru po mieście. Choć dzielnica, w której mieszkałam była zacna, każdy dom, każda kamienica czy blok były szczelnie zamknięte, a drzwi okratowane. Nawet bloki ogrodzono dość sporymi i masywnymi płotami, za którymi widać było jak dostojnie, dla postrachu przechadzali się ochraniarze.

Bałam się też po zmroku wsiąść do taksówki, bo podobno dość często, nawet w dzielnicy przy najsłynniejszej plaży świata Copscabana (dobrze strzeżonej przez stróżów prawa), gdy taksówkarz zatrzyma się przed czerwonym światłem tzw. spokojni przechodnie bez pardonu otwierają drzwi samochodu, terroryzują pasażerów, kradnąc im portfele, aparaty fotograficzne i telefony. Nie znaczy to wcale, że wieczory spędzałam w pokoju. W końcu nie po to przeleciałam na drugi koniec świata. Poinstruowana przez tubylców na ulice wychodziłam bez portfela i biżuterii, w ogóle bez torebki, plecaka czy jakiejkolwiek siatki. Tak z pustymi rękami.

A przecież Rio nie należy do najbardziej niebezpiecznych miast Brazylii. Przed napadami i kradzieżami przestrzegają turystów (chyba w każdym przewodniku) odwiedzających Sao Paulo. To jeszcze większe miasto (21 mln mieszkańców), ale zdecydowanie mniej malownicze. Ale właśnie tam, nawet wieczorem, kiedy kręciłam się po najsłynniejszej Avenida Paulista, która przypomina 5. Aleję w Nowym Jorku, czułam się zdecydowanie bezpieczniej. Na każdym niemal roku stało po pięciu, sześciu policjantów z pałami, którzy tylko przyglądali się przechodniom. I to w Sao Paulo zauważyłam, że tam mieszkańcy (i mieszkanki) zrezygnowały z noszenia torebek i teczek, jakichkolwiek pakunków trzymanych w rękach. Za to całkiem normalnym widokiem jest przechodzący po eleganckiej ulicy, w eleganckim garniturze i butach pracownik korporacji z plecakiem na ramionach. Albo kobieta na wysokich obcasach w garsonce, która zamiast torebki ma przewieszony normalny turystyczny plecak.

I to tam w Sao Paulo, tym niby bardziej niebezpiecznym normalnym zjawiskiem jest zboczenie z głównej Avenida Paulista i wejście w bardziej spokojne dzielnice miasta z mnóstwem kafejek, pubów i kawiarni na świeżym powietrzu. Brazylijczycy cały dzień piją swoją słynną czarną kawę, jedzą zupę z fasoli (narodowe danie) i ogromne ilości mięsa. Oczywiście najchętniej wołowinę.

Ale ja na "prawdziwą" wołowinę wybrałam się do Argentyny. Nie specjalnie, tylko tak trochę przypadkowo wylądowałam w małym miasteczku parę kilometrów za granicą brazylijsko-argentyńską w Iguazu. Chciałam koniecznie zobaczyć słynne wodospady Iguazu. Można je oglądać z trzech stron - Brazylijskiej, Paragwajskiej i właśnie Argentyńskiej. Wodospady bowiem są na skrzyżowaniu tych trzech państw. Postanowiłam zobaczyć je z trzech stron. Zaczęłam od tej najpiękniejszej - argentyńskiej. Tam też była moja baza wypadowa. Dlaczego? Bo po stronie brazylijskiej musiałabym zatrzymać się w wielkim mieście z wieżowcami. Do Paragwaju było dalej, a argentyńskie Iguazu zachwycało ciszą, no i kusiło argentyńską wołowiną. Nie zawiodłam się. W miasteczku pełno jest knajp i knajpek serwujących wołowinę na wszelkie możliwe sposoby, a hamburger, jaki tam podają przypomina wielkością omlet z dużej patelni. Nasze europejskie burgery są przy nich jak małe klopsiki. Nie dałam rady zjeść całego.

Brazylia

Językiem urzędowym w Brazylii jest portugalski, a stolicą Brasilia. To największe pod względem powierzchni i liczby mieszkańców państwo Ameryki Południowej oraz piąte pod względem wielkości państwo świata. Zajmuje ponad 47,5 proc. powierzchni Ameryki Południowej, liczy ponad 193 miliony mieszkańców.

Nam Polakom kojarzy się z przede wszystkim z rzeką Amazonką, sambą i zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w Piłce Nożnej. Ale także z karnawałem w Rio, brazylijską telenowelą i kawą. Brazylia to młody naród, ponad połowa społeczeństwa brazylijskiego jest poniżej 25. roku życia. Ostatnio najczęstszym imieniem w Brazylii jest Franciszek i Franciszka na cześć świętego Franciszka z Asyżu oraz papieża Franciszka.

Różnica czasu w stosunku do Polski to 5 godzin. Najlepiej do Brazylii wybrać się zimą, kiedy tam jest lato (uwaga w styczniu zaczynają się wakacje). Podróż z Polski do Rio albo Sao Paulo wiedzie przez Paryż lub Madryt. Koszt lotu - w zależności od liczby przesiadek, pory roku, dnia tygodnia i przewoźnika - od 2,2 tys. złotych. Ceny w Brazyli są porównywalne do cen w polskich sklepach. Tańsza zdecydowanie jest wołowina, ale także wieprzowina. Brazylijczycy bowiem są miłośnikami wszelkich mięs.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza