Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Hoerchner - pierwszy Holender deportowany do Polski w oparciu o nakaz aresztowania

Adam Willma, Gazeta Pomorska
Pobyt w areszcie wywarł na psychice Hoerchnera (na zdjęciu) trwałe piętno
Pobyt w areszcie wywarł na psychice Hoerchnera (na zdjęciu) trwałe piętno
O Robercie Hoerchnerze mówi cała Holandia. Bydgoski areszt, w którym go przetrzymywano stał się wizytówką Polski. Bardzo ponurą wizytówką.

Pod koniec lat 90. na czołówki gazet trafiła sprawa brutalnego porwania dwójki Holendrów. Przy okazji procesu Janusza U., biznesmena z Bydgoszczy (znanego głównie za sprawą związku z byłą Miss International) wyszło na jaw, że Holendrzy przygotowywali u nas halę pod uprawę konopi indyjskich.

Trawa w pieczarkarni

Prokuratura powiązała ze sprawą Roberta Horchnera, który współpracował z Januszem U. przy sprowadzaniu i uruchamianiu maszyn krawieckich. Holender miał reprezentować firmę "ALBO BV", która wynajęła do produkcji konopi dawną pieczarkarnię w Osielsku.

Winą obciąża Horchnera Janusz U., (na którym ciąży długa lista lista zarzutów, w tym udział w związku przestępczym o charakterze zbrojnym), a także jeden ze świadków. Wśród dowodów jest też umowa dzierżawy.

- Nie mam z tym nic wspólnego - twierdzi Robert Hoerchner. - Owszem, współpracowałem z Urbańskim w branży krawieckiej, bo płacił świetnie. Ale sprawa z marihuaną, a zwłaszcza z porwaniem holenderskich pracowników była dla mnie szokiem. No dokumencie, który rzekomo miałem podpisać figuruje nazwisko "Harschner", a to różnica. W czasie, gdy podpisywana była umowa, przebywałem w Holandii, na co mam dowody, bo płaciłem w tym czasie swoją kartą. Nic mi też nie wiadomo o firmie ALBO BV. Dowiedziałem się o niej po raz pierwszy podczas sprawy.

Holender przeciera szlaki

Kwestię odpowiedzialności Hoerchnera rozważy sąd, jednak ciekawsza jest procedura, którą zastosowano wobec Holendra.

- Prokuratura przedstawiła mi zarzuty w 2000 roku, a później przez całe lata nie działo się nic - mówi Robert Hoerchner. - Nie przysłano mi żadnego pisma, nie odebrałem żadnego telefonu z polskiej prokuratury, choć stawiłbym się na każde wezwanie.

Andrzej Kiełbasiński, naczelnik wydziału przestępczości gospodarczej uważa, że zaniedbań nie było: - Do 2004 roku, kiedy uzyskaliśmy możliwości, które daje Europejski Nakaz Aresztowania mogliśmy w praktyce poszukiwać podejrzanego wyłącznie listem gończym. Jednak gdy tylko uzyskaliśmy możliwość zastosowania ENA, zwróciliśmy się o wydanie pana Hoerchnera. To, czy wcześniej pan Hoerchner stawiłby się w polskiej prokuraturze, należy dziś traktować wyłącznie jako hipotezy.

Sprawa stała się precedensem, bo Hoerchner był pierwszym obywatelem Holandii deportowanym do Polski w oparciu o europejski nakaz. Nic dziwnego, że bydgoskie śledztwo prześwietliły holenderskie media, a o casusie deportowanego wypowiadali się najbardziej znani prawnicy z kraju tulipanów.

Pikanterii dodawał sprawie fakt, że zarzucane Hoerchnerowi czyny w Holandii nie są uznawane za przestępstwo.
Za drutami

Ze strony holenderskiej podejrzanego konwojowało do Polski trzech funkcjonariuszy. Polscy stróże prawa zafundowali Holendrowi spektakl godny Nikosia czy Wołowiny.

- Na lotnisku czekała na mnie brygada antyterrorystyczna w kominiarkach. Cały dworzec lotniczy miał okazję obejrzeć spektakl mojego przejęcia - denerwuje się Hoerchner. - W ośrodku przejściowym na lotnisku w Warszawie czekałem sześć dni na przewiezienie do Bydgoszczy. Wokół drutów przechadzał się strażnik z owczarkiem, skojarzenia były jednoznaczne.

Pobyt w Bydgoszczy Hoerchner opisał holenderskim mediom jako gehennę: - Podali mi jedynie zimna herbatę. Nie było papieru toaletowego, mydła, prysznica. Nie miałem czym się ogolić. Kupić czegokolwiek też nie mogłem, bo nie wydano mi moich pieniędzy.

Dyrektor Aresztu Śledczego w Bydgoszczy zaprzecza słowom Holendra: - Miał do dyspozycji dokładnie to, co inni. Kwestię wyposażenia osadzonego regulują przepisy. Nawet jeżeli aresztant zużyje papier czy środki czystości, wystarczy poprosić, żeby dostać więcej, bo część aresztantów woli korzystać z własnych kosmetyków.

Hoerchner: - Ale jak miałem prosić, jeśli nikt ze strażników nie mówił po angielsku?! Jedynym wyjątkiem był psycholog, z którym nie miałem przecież jedynie sporadyczny kontakt.

Świerzb i grzybica

To był dopiero początek przygód Hoerchnera z polską rzeczywistością: - Po pewnym czasie zauważyłem, że w kilku miejscach czerwienieje mi skóra. Zaczęło swędzieć, w kilku miejscach pojawiły się okrągłe znamiona. Swędzenie było tak dotkliwe, że nie mogłem nosić ubrań, nie mogłem spać całymi nocami. Lekarz, który mnie oglądał, zapisywał mi jedynie wazelinę i hydrocortizon, które nie mogły w żaden sposób pomóc.

Podczas dwóch miesięcy spędzonych w areszcie Hoerchner tylko raz został doprowadzony do prokuratora.

- 26 lipca ubiegłego roku wyszedłem z aresztu. Byłem wychudzony i pogrążony w depresji, do dziś leczę się psychiatrycznie. Holenderski dermatolog był w szoku, kiedy zobaczył moją skórę. Pierwszy raz widział tak zaawansowany świerzb razem z grzybicą. Na uporanie się z tym potrzebowałem prawie pół roku - mówi Hoerchner.
Nędzę Holendra zobaczyły miliony jego rodaków w programach telewizyjnych o najlepszej oglądalności. To jak go potraktowano w Polsce opisały także największe gazety.

- W czasie śledztwa zmarł na serce mężczyzna, który wynajął halę, w której Janusz U. produkował konopie. Jego żona oświadczyła holenderskiej telewizji, że to ja jestem sprawcą śmierci jej męża. W ten sposób przypisano mi dodatkowo jeszcze zbrodnię - załamuje ręce Holender.

Rodzina Hoerchnera twierdzi, że pobyt w polskim areszcie wywarł na jego psychice trwałe piętno. Nie potrafi zapanować nad huśtawką nastrojów, pogrąża się w depresyjnych nastrojach.

Wszystko od nowa

W ubiegłym roku sąd zmienił kwalifikację prawna oskarżenia. Od tego momentu Hoerchner nie jest już podejrzany o zbrodnię, ale jedynie o występek. Sądzi go już nie rozszerzony skład sędziowski, ale pojedynczy sędzia. Ważniejsze jednak, że po latach procesu rozprawa sądowa prowadzona jest... od nowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza