Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Tadeuszem Wanatem (juniorem) trenerem Aniołów Garczegorze.

Krzysztof Niekrasz
fot. Łukasz Capar
Rozmowa o minionych rozgrywkach w IV lidze edycji 2018/2019 z Tadeuszem Wanatem (juniorem), trenerem Aniołów Garczegorze.

Nadal pan pracuje z drużyną seniorów?

Tak. Po zakończeniu sezonu 2018/19 i rozmowie z prezesem Aniołów Andrzejem Syldatkiem oraz współpracującym ze mną ojcem, Tadeuszem Wanatem seniorem, postanowiłem poprowadzić zespół w kolejnych rozgrywkach, ale na poziomie słupskiej klasy okręgowej.

Tak więc duet rodzinny Tadeusz Wanat (senior) - Tadeusz Wanat (junior) funkcjonuje. Czy to jest dobre rozwiązanie?

Tak. Nadal będziemy współpracować, aczkolwiek obaj zdajemy sobie sprawę, że coraz więcej obowiązków związanych z prowadzeniem zespołu seniorów będę musiał brać na siebie, by odciążyć ojca. Senior, ze względu na wiek, nie będzie się mógł angażować w tak dużym stopniu jak dotychczas. Cieszę się bardzo, że wciąż mogę liczyć na jego doświadczenie i pomoc, jaką mi służy.

Jaka atmosfera była w klubie i wśród zawodników po spadku do słupskiej klasy okręgowej?

Degradacja często łączy się z pogorszeniem atmosfery, wzajemnymi pretensjami, zniechęceniem. Tymczasem u nas widać wprawdzie sportową złość, że spadliśmy z czwartej ligi, ale nikt nie stara się tego rozpamiętywać czy tym bardziej zgłaszać jakieś pretensje lub obarczać kogoś winą za porażkę. Przegraliśmy wszyscy: trenerzy, piłkarze, działacze. I każdy z nas bierze to na siebie. Obawiałem się też tego, że nasze szeregi będzie chciało opuścić wielu graczy. Tymczasem na pierwszych zajęciach w lipcu spotkało mnie miłe zaskoczenie. Większość zawodników została i wyraziła chęć dalszej gry w Aniołach, mimo licznych propozycji z zamożniejszych klubów, między innymi ze słupskiego Gryfa, Jantara Ustka, postomińskiej Wieży, sycewickiej Sparty i Kaszubii Kościerzyna.

Czego faktycznie zabrakło Aniołom Garczegorze do zachowania statusu czwartoligowego?

Najłatwiej byłoby powiedzieć, że czterech punktów w trzech ostatnich meczach ligowych. Był to dla nas naprawdę niezwykły sezon. Po dwudziestu czterech kolejkach zajmowaliśmy ostatnie miejsce, mieliśmy na koncie dwanaście punktów. Do bezpiecznego miejsca w tabeli, gwarantującego utrzymanie (zajmowała je Wda Lipusz), traciliśmy szesnaście oczek, a do końca zostało zaledwie dwanaście gier. Wtedy powiedzieliśmy sobie w szatni, że walczymy już tylko o to, by wyprzedzić jeden, dwa zespoły. Wówczas też spadła chyba z zespołu presja walki o utrzymanie i zaczęliśmy seryjnie wygrywać. Na trzy serie przed końcem wyprzedziliśmy trzy ekipy i mieliśmy zaledwie punkcik straty do Wdy. Być może znów pojawiła się presja, której nie udźwignęliśmy w ostatnich trzech meczach. Znam tych chłopaków i wiem, jak bardzo chcieli utrzymać się w czwartej lidze. Szkoda, że się nie udało, bo byliśmy bliscy dokonania czegoś niezwykłego. A to, że zawodnicy potrafili podnieść się z samego dna i prawie wypłynąć na powierzchnię, to mentalne mistrzostwo. Należą im się wielkie słowa uznania za walkę do końca. W sumie uważam jednak, że spadliśmy z ligi zasłużenie.

Co było powodem, że w niektórych meczach wiosennych gubiliście punkty?

O naszym spadku zdecydowała głównie słaba runda jesienna. Wiosną mieliśmy trudniejszy terminarz. Pierwsze trzy mecze graliśmy na wyjazdach. Potem były gry z głównymi kandydatami do awansu: Gromem Nowy Staw i Gryfem. Dopiero po minimalnej i pechowej przegranej w Słupsku zaczęliśmy zbierać punkty (łącznie wiosną dziewiętnaście - dop. red.). Szkoda zwłaszcza porażek 0:1 z Orkanem Rumia na wyjeździe i Jantarem u siebie 1:2. W obu tych spotkaniach byliśmy lepsi, a przegrywaliśmy minimalnie. W końcowym rozrachunku tych sześciu punktów zabrakło do utrzymania.

Bardzo często krzyczał pan na swoich podopiecznych?

Rzadko zdarzało mi się krzyczeć na graczy podczas meczu. Czasem w szatni bywało gorąco. Ale starałem się tego wystrzegać. To dziś nic nie daje. Nadużywając tej formy ekspresji, trener nie buduje swojego autorytetu.

Którzy piłkarze zawiedli?

Nikt mnie nie zawiódł. Jestem pełen podziwu dla każdego z moich podopiecznych. Wielu z nich dojeżdżało na treningi, boisko, na którym trenowaliśmy i graliśmy, było w fatalnym stanie. Trzeba mieć charakter, żeby pokonywać takie niedogodności. Dziwią mnie, a w zasadzie bawią komentarze rywali, którzy raz w roku przyjeżdżali na naszą „Saharę” i narzekali na stan boiska, na którym przychodziło im grać. Moi piłkarze wychodzili tu trzy razy w tygodniu na treningi i co dwa tygodnie grali mecz. Mogłem ich za to tylko podziwiać. Mateusz Słumiński dojeżdżał trzy-cztery razy w tygodniu po pracy ponad osiemdziesiąt kilometrów w jedną stronę z rodzinnego Barcina, żeby grać w Aniołach. Choć miał i ma wiele innych propozycji. To rekordzista, ale mógłbym wymieniać dalej... Dlatego warto w tym klubie było nadal zostać po spadku. Dla takich chłopaków.

Kto z młodych zawodników poczynił postępy?

Objawieniem rundy wiosennej był wychowanek Aniołów. To osiemastoletni Filip Tomasiewicz. Defensywny pomocnik wskoczył do składu i stał się wiodącą postacią drużyny. Latem miał dwie propozycje z trzeciej ligi, ale postawił na razie na naukę, gdyż w maju przyszłego roku zdaje maturę. Mam nadzieję, że nadal będzie się rozwijał i latem 2020 roku trafi do lepszego klubu.

Dużo czasu poświęcał pan analizie meczów Aniołów w sezonie 2018/19?

Kolokwialnie rzecz ujmując, to mam piłkarskiego bzika. Nagrywałem wszystkie mecze swojego zespołu i analizowałem je. Do tego, w miarę możliwości, obserwowałem spotkania rywali, z którymi przychodziło nam następnie grać, tak by moi podopieczni wiedzieli o przeciwniku jak najwięcej.

Co nowego wnieśli do zespołu piłkarze, którzy dołączyli zimą do Aniołów?

Nie wszyscy z nowych zawodników wytrzymali próbę charakteru. Na pewno najwięcej dał nam osiemnastoletni bramkarz Piotr Młynarczykowski. Świetnie układała się jego współpraca z naszym trenerem bramkarzy Piotrem Leykiem. Latem Młynarczykowski trafił do Kaszubii. Wielką sympatię kibiców w Garczegorzu zyskał Japończyk Ryuta Katsura, który wyjechał do swojego kraju. Niewykluczone, że powróci jeszcze do Polski, być może nawet do Aniołów.

Jak pan ocenia poziom IV ligi edycji 2018/19?

Powszechnie panuje opinia, że rozgrywki w czwartej lidze są na niskim poziomie. Ja nie zgadzam się z tą oceną. Uważam, że poziom z roku na rok rośnie. Zarówno techniczny, jak i taktyczny. Słabiej wyglądało przygotowanie motoryczne zawodników, ale wynikało to z łączenia pracy zawodowej z grą w piłkę. To przecież liga amatorska i zawodnicy nie zawsze byli w stanie poświęcić na trening wystarczająco dużo czasu. W drużynach pojawiło się wielu piłkarzy z przeszłością w dużo wyższych ligach oraz sporo zdolnej młodzieży.

Kto w pana zespole był liderem?

W drużynie było wielu doświadczonych zawodników. To Grzegorz Smolarek, Łukasz Łapigrowski, Marcin Drzazgowski, Sławomir Trawiński i Adam Wojtowicz. Nie było jednego lidera, ale grupa tych najbardziej doświadczonych stanowiła znakomity przykład dla młodych, wchodzących do zespołu. To ich postawa sprawiła, że atmosfera w szatni była dobra.

Najlepszy mecz wiosenny?

Zremisowane 1:1 na wyjeździe spotkanie w Przodkowie. U siebie efektownie ograliśmy 5:1 GKS Kolbudy. Cenne było 1:0 z Wdą w Lipuszu.

Najgorsza wpadka?

Bardzo słaba gra w ostatnim meczu w Lęborku z Pogonią i porażka 0:2.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza