Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Weroniką Marczuk

Daniel Klusek
W Słupsku prowadziła kampanię przeciwko przemocy na stadionach i w rodzinach. ­

Jest pani kibicką, która walczy z emocjami na trybunach.

- Ja rozumiem, że na stadionach są emocje. Sama bardzo głośno kibicuję, umiem gwizdać. Wtedy wszyscy patrzą się na mnie i uśmiechają się. Ale czym innym jest agresja. Ja nie chcę zrobić krzywdy drugiej stronie. Takie myśli nie rodzą się w mojej głowie. Kibicowanie mojej drużynie nie rodzi negatywnych myśli przeciwko innej drużynie i ich kibicom. Jeśli tak będziemy do tego podchodzić, to stadiony będą pełne fantastycznych emocji i nikt się nie będzie obawiał. Na tym wygrają wszyscy, bo przecież piłka to też są pieniądze. Dlaczego my narzekamy, że trybuny nie są pełne, czemu piłkarzom nie jest miło, że nie grają przy kibicach? A za granicą nawet w najniższych ligach trybuny są pełne kibiców, którzy przychodzą całymi rodzinami. Zróbmy więc tak, żeby było bezpiecznie. To przecież zależy od nas.

Jaki ma pani na to pomysł?

- Trzeba organizować akcje, mówić o tym, nawet rozmawiać z ludźmi, którzy tego nie czują. Oni często potrzebują po prostu dobrego słowa i wytłumaczenia im tego wprost. Gdy są anonimowi, to zachowują się jak hajterzy w internecie. Plują jadem, ale w oczy niczego złego nie powiedzą.

Tylko że polscy kibice zrobili się grupą polityczną. Wtedy chyba trudniej jest się dogadać.

- To dla mnie ciekawe, od kiedy i z jakiego powodu polscy kibice sportowi zaczę­li się identyfikować z polityką.

To raczej politycy identyfikują się z nimi.

- W takim razie są mądrzejsi od kibiców i potrafią ich wykorzystać. Trzeba przywołać kibiców do rozumu i powiedzieć im, żeby się nie dali wykorzystywać. Oczywiście, poglądy polityczne trzeba mieć, ale można je wyrażać w normalny, cywilizowany sposób. W Kijowie na Majdanie też próbowano wykorzystać młodych, energicznych, podobnych do kibiców ludzi do prowokacji. Takich prowokatorów udało się rozpracować. Zostali połapani, ponagrywani, ich zdjęcia trafiły do internetu. Automatycznie odezwali się ludzie, którzy ich znali i zidentyfikowali. Teraz jest cała strona tak zwanych tituszek, czyli prowokatorów, którzy są napiętnowani. W ten sposób oni sami sobie zrobili krzywdę, bo są pokazywani palcami. Przestali być anonimowi.

Niedawno była pani na Ukrainie i wróciła z dramatycznymi danymi dotyczącymi przemocy. Aż 10 tysięcy kobiet rocznie jest zabijanych przez swoich życiowych partnerów.

- Dotychczas zajmowałam się problemem przemocy w Polsce. Teraz postanowiłam sprawdzić, jak to wygląda na Ukrainie. Fakty są porażające. Tak ogromna liczba ofiar świadczy o tym, że tam ludzkie życie nie jest wciąż tak cenione jak w Polsce. Ale zauważmy, co się na początku roku stało w Polsce po tragedii w Kamieniu Pomorskim, gdzie pijany kierowca zabił sześć osób. Dotychczas społeczeństwo jeszcze nigdy aż tak nie wydawało wyroków na pijanych kierowców. Wcześniej nikt tak głośno o tym nie mówił, bo ofiary to była statystyka. Ten przypadek przelał czarę goryczy. Ludzie powiedzieli: dość. Są gotowi każdy każdego łapać za rękę, bo dojrzeliśmy. Na Ukrainie jest teraz taki etap, jaki jeszcze niedawno był w Polsce. Pewnych rzeczy po prostu się nie zauważało.

Wstyd było o tym mówić?

- Nawet nie o to chodzi. Przemoc dla nikogo nie była czymś dziwnym. Po prostu tak było i już. Władza dzisiaj na Ukrainie nie zajmuje się tym, żeby poprawić dramatyczne statystyki, żeby zatrzymywać przemoc. Jak na wsiach się tłuką, to niech się tłuką. Milicjanci nie mają czasu się tym zajmować, bo grosze zarabiają. Tam jest tak, jak kiedyś było we wszystkich krajach zaniedbanych przez państwo. My zaczynamy o tym głośno mówić i dopiero teraz ci ludzie zaczynają sobie zdawać z tego sprawę. Zwiększa się ich świadomość. Tylko to jest w stanie poprawić tę sytuację. Dopóki się tego nie nagłośni, to nikt nie wie, że takie sytuacje w ogóle mają miejsce. Statystyki szokują nawet samych Ukraińców. Gdy je opublikowaliśmy, zapanowała konsternacja.

O ostatnim akcie przemocy mówił cały świat. Mam na myśli pobicie na Ukrainie dziennikarki Tatiany Czornołow.

- Najpewniej chciano ją zabić, ale na szczęście się nie udało. Ale proszę zobaczyć, jak ona się zachowała. Nie minął tydzień od ataku, a ona, gdy tylko doszła do siebie, zaczęła głośno mówić przed kamerami, że, mimo iż ma dzieci i powinna się obawiać o swoje życie, nie przestanie wykonywać pracy dziennikarza, protestować i piętnować władzę, która okrada ludzi. Takie zachowanie świadczy o tym, że jednak kobiety są tam silne.

Kobiety na Ukrainie zaczynają być odważ­ne?

- Tak. I może przez to właśnie często cierpią. Gdyby ta dziewczyna była zachowawcza, gdyby się bała, być może nie robiłaby tego, co robiła. Ale trzeba też doprowadzić do tego, żeby nikt nie mógł podnieść ręki na nikogo. To jest w kulturze, w naszej świadomości. Albo to robimy, albo nie. Albo umiemy inaczej niż przez agresję rozwiązać problem, albo nie. Jeszcze do niedawna w niemal każdej polskiej rodzinie biło się dzieci. Dziś jest to już nie do pomyślenia.

Rodzice powstrzymują się przed klapsem, który kiedyś był czymś normalnym.

- No właśnie, bo to już jest przemoc. Świadomość w Polsce wzrosła. Ja to widzę również po sobie. Dziś mam zupełnie inne poglądy na wiele spraw niż miałam 20 lat temu, gdy przyjechałam do Polski. Dlatego teraz mogę wywozić z Polski te idee na Ukrainę.

Chce pani mówić pani głośno o tym, co złego dzieje się tam?

- I tutaj też. Przecież w Polsce aż 66 procent kobiet jest dotkniętych przemocą. Nie mówię oczywiście tylko o drastycznych przykładach. A 90 procent ofiar przemocy to kobiety. Chcemy mówić o tym, żeby być dumnym z tego, że się przemocy nie stosuje. I żeby reagować, gdy się widzi przemoc.

Co każdy z nas może zrobić w tej sprawie?

- Przede wszystkim dzia­łać, mówić o tym, wychowywać tak dzieci. Ja przyłączyłam się do akcji, w której mężczyźni działają przeciwko przemocy, i ich wspieram organizacyjnie, czerpię od nich doświadczenie i wywożę je na Ukrainę. Mocno wierzę w to, że za kilka lat, również dzięki takim akcjom, nasz świat będzie pięk­ny.

Również na Ukrainie?

- Oby.

Kim jest?

Weronika Marczuk - (naprawdę Ołena Marczuk) Urodziła się w 1971 roku w Kijowie. Tam ukończyła szkołę muzyczną oraz uczęszczała na zajęcia z pantomimy i tańca nowoczesnego. Pomimo zdolności artystycznych, z powodu bardzo dobrych wyników w nauce, postanowiła "twardo stąpać po ziemi".

Z wykształcenia prawnik - ukończyła prawo i administrację na Uniwersytecie Warszawskim i aplikację radcowską. W 2008 roku obroniła tytuł MBA w Business Centre Club. Prezes zarządu firmy producenckiej Sting Communication, która realizuje projekty filmowe i telewizyjne. Do niedawna prowadziła również kancelarię radców prawnych Anvero, specjalizującą się w prawie autorskim i prasowym. Współtworzyła i przez wiele lat była w zarządzie Stowarzyszenia Aktorów Filmowych i Telewizyjnych oraz Art. Sport Fundacji, która sprawuje pieczę nad piłkarską Reprezentacją Artystów Polskich.

Znana z aktywnego promowania Polski na Ukrainie i Ukrainy w Polsce. Od października 2006 r. pełni funkcję prezesa Towarzystwa Przyjaciół Ukrainy (TPU), którego celem jest wspieranie inicjatyw - zarówno biznesowych, jak i kulturalnych - mających na celu zbliżenie obydwu krajów. Pomysłodawczyni oraz dyrektor artystyczna międzynarodowego festiwalu kulinarnego "Sąsiedzi przy stole".

Szerszej publiczności znana z programów telewizyjnych, m.in. "You Can Dance - Po prostu tańcz" (członkini jury), "Dzień Dobry TVN" (reportażystka), "Miasto Kobiet" (współprowadząca).

Autorka książki "Chcę Być jak Agent", będącej relacją z zatrzymania jej przez Centralne Biuro Antykorupcyjne we wrześniu 2009 roku. Po długiej i wyczerpującej walce o dobre imię i powrót do normalności, została oczyszczona przez prokuraturę z zarzutów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza