Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z wiceprezesem Prawa i Sprawiedliwości, europosłem Joachimem Brudzińskim. "Realizujemy politykę tylko dla Polski"

Lidia Lemaniak
Lidia Lemaniak
archiwum gs24.pl
Od 24 lutego trwa agresja Rosji na Ukrainę. UE przyjęła już sześć pakietów sankcji wymierzonych w Rosję, trwają prace nad siódmym pakietem.

Czy sankcje, które do tej pory weszły w życie, nie są - Pana zdaniem - za słabe? Nie spełniły swojego głównego celu, czyli wycofania się wojsk rosyjskich z Ukrainy.
Żeby wojska rosyjskie wycofały się z Ukrainy, to sankcje - owszem - są ważne, ale najważniejsza jest pomoc militarna. Samymi sankcjami Putina się nie złamie. Jego można złamać tylko twardą, brutalną i adekwatną do poziomu agresji odpowiedzią militarną. Najważniejsze jest to, co Polska i inni partnerzy robią dla Ukrainy - wsparcie militarne i dostarczanie sprzętu. Istotne są dostawy z USA i innych państw, ale bez ciężkiego sprzętu z Niemiec i Francji, Putin z Ukrainy się nie wycofa.

Ale jednak Niemcy i Francja są - mówiąc delikatnie - dość oporne w tej sprawie.
Gospodarka niemiecka, ale także wielu innych krajów UE, jest uzależniona od węglowodorów z Rosji. Wynika to z głupoty polityków tych państw. Z kolei we francuskich elitach panuje większa lub mniejsza rusofilia. Ten kraj, będąc daleko od Rosji, przyjmuje postawę podobną do krajów Południa Europy - skoro Rosja nam nie zagraża militarnie, to wykorzystujmy ją dla naszych interesów. Nie znając Rosji, bagatelizują zagrożenie z niej płynące.

W siódmym pakiecie sankcji UE nie znalazło się embargo na rosyjski gaz. To właśnie wynika z tego, że np. Niemcy są tak bardzo uzależnione od tego surowca z Rosji?
Na pewno. Ale nie tylko Niemcy, także kraje Europy Środkowo-Wschodniej są w dużej mierze uzależnione od gazu z Rosji: Węgry, Czechy, Słowacja. Musimy mieć tego świadomość. Z jednej strony - twarde i konsekwentne sankcje, z drugiej strony - bardzo szybkie próby dywersyfikowania zarówno gazu, jak i ropy, z innych kierunków. Trzeba też odejść od szaleństwa forsowanego przez Fransa Timmermansa i innych oderwanych od rzeczywistości urzędników brukselskich, którzy bredzą o pełnej rezygnacji ze źródeł energii kopalnych i liczących na to, że zbawią świat i planetę przez źródła energii odnawialnej. Tak naprawdę ta mrzonka sprawia, że Putin może śmiać się na Kremlu, bo „pożyteczni idioci” wspierają jego politykę dezintegracji państw, gospodarki i solidarności europejskiej.

Kilka dni temu w mediach pojawiła się informacja, że UE poprosi kraje unijne o oszczędzanie gazu przed sezonem zimowym poprzez zachęcanie firm do ograniczania zużycia surowca, aby była przygotowana na ewentualne kolejne ograniczenia dostaw. Odcięcie gazu przez Rosję jest realnym scenariuszem?
O tym, czy uda się na trwałe odejść od gazu z Rosji zdecyduje najbliższy sezon grzewczy i to, jak Niemcy sobie z tym poradzą. Oczywiście, mogą prosić, żądać i wymuszać np. odejście od energii pozyskiwanej z węgla. Dopiero kryzys energetyczny spowodował, że udało nam się przeforsować zapisy mówiące o wsparciu ze środków UE gazu i atomu. Na szczęście, mamy własny rząd i własny rozum i - jak na razie - to my byliśmy mądrzejsi od polityków typu Frans Timmermans i innych, którzy grozili Polsce. Pamiętam, ile było jazgotu ze strony Niemiec, kiedy w 2006 roku rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego, z inicjatywy Lecha Kaczyńskiego, rozpoczynał budowę gazoportu w Świnoujściu. Tyle samo połajanek było, że nie zamykamy kopalni węgla kamiennego i brunatnego. Ci sami urzędnicy unijni, którzy wzywają do oszczędzania energii, nałożyli na Polskę kary za to, że nie zamknęliśmy kopalni i elektrowni Turów w Bogatyni. A dziś Timmermans mówi, że trzeba wracać do węgla. Rząd polski jest o kilka długości przed innymi, którzy mówili, że tylko odnawialne źródła energii zastąpią węgiel, ropę i gaz.

No właśnie, Niemcy mają zamiar wrócić do węgla…
Tak naprawdę nigdy od niego nie odeszli na trwałe. Nam kazano zamknąć kopalnię w Bogatyni, a po przeciwnej stronie granicy takich kopalń funkcjonuje dziewięć. Wycięto starodrzew i żadni ekolodzy wtedy nie protestowali, a wybudowano kolejną odkrywkę węgla brunatnego. Ministrowie rządu kanclerza Scholza, również ci wywodzący się z Zielonych, kiedy się rozpoczął kryzys i widmo wyłączonym grzejników i ciepłej wody zajrzało w oczy mieszkańcom Berlina, rozjechali się po całym świecie. Sto procent kolumbijskiego węgla kamiennego zostało zakontraktowanych przez Niemcy. Oczywiście, że Niemcy zwiększą stopień pozyskania energii elektrycznej z węgla, bo alternatywą będą kozy w oknach apartamentowców berlińskich.

To dlaczego Niemcom wolno, a Polsce nie wolno?
Im się wydaje, że nam nie wolno. My wiemy, że nam wolno tyle samo, co każdemu innemu państwu europejskiemu. Jesteśmy równorzędnym i podmiotowym państwem europejskim, a nie brzydką panną bez posagu, jak chcieliby ci, którzy prowadzili politykę „Für Deutschland”, jak były przewodniczący Rady Europejskiej. My nie mamy nic przeciwko temu, żeby Niemcy realizowali politykę „Für Deutschland”, ale realizujemy politykę tylko i wyłącznie dla Polski.

Ale jednak Polska zgodziła się na odejście od węgla i obowiązuje harmonogram wygaszania kopalń węgla kamiennego w Polsce, które zgodnie z porozumieniem społecznym powinno zakończyć się w 2049 roku.
W zamian za określone rekompensaty finansowe, ale skoro tego nie ma, to obowiązuje on pod warunkiem, że wszystkie strony wywiązują się ze swoich zobowiązań. Jeżeli nie ma środków finansowych na modernizację naszej energetyki, to w sposób oczywisty będziemy wracać do zwiększania własnego wydobycia. Jednak to proces rozłożony w czasie.

Czyli - de facto - likwidacja polskiego górnictwa i odejście od węgla do 2049 roku nie jest przesądzone?
Oczywiście, że nie, dlatego że mamy zupełnie inną sytuację i geopolityczną, i energetyczną. Tylko ktoś nierozsądny chciałby odciąć gałąź, na której się siedzi. Dopóki wobec węgla nie będzie realnej alternatywy, dopóki nie będziemy w pełni bezpieczni, chociażby poprzez wybudowanie elektrowni atomowej, dopóty odejście od węgla do 2049 roku jest nierealne. Trzeba jednak uwzględnić wszystkie trudności, które są. Nie chcę przedstawiać jakiegoś zupełnie wyidealizowanego obrazu, że oto Polska jest zupełną wyspą, bezpieczną energetycznie, bo tak nie jest. Jesteśmy integralną częścią gospodarki europejskiej i światowej. Odpowiadając wprost na pani pytanie - na pewno pakt odchodzenia od węgla trzeba zweryfikować przez obecną sytuację.

Czy naprawdę musiało dojść do wojny, żeby UE zweryfikowała swoje podejście do węgla?
Nawet nie o sam węgiel chodzi. Chodzi w ogóle o weryfikację postrzegania świata w sposób infantylny i niemądry. Mające swoje źródła jeszcze na początku lat 90. przekonanie, że po upadku komunizmu jesteśmy bezpieczni, będziemy żyć z powszechnej szczęśliwości, pokoju i dobrobycie, łaszenie się polityków europejskich do Putina, było wielkim błędem i polityką bardzo nieodpowiedzialną i bardzo naiwną. Węgiel jest tutaj najmniejszym problemem.

Co w takim razie jest największym problemem?
Na przestrzeni wieków - od Iwana Groźnego - azjatycka mentalność tak trwale wpisała się duszę rosyjską, nawet fakt, że Putin był przyjmowany, fetowany, komplementowany, całowany przez polityków takich jak np. Holland, Macron, Merkel, nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. Rosja pozostała krajem, który uważa się za kraj dominujący nie tylko w tej części Europy, ale i na całym kontynencie. Cywilizowany świat musi urwać łeb tej hydrze i zmusić Putina do wycofania się z Ukrainy. Bo przecież to nie stało się z dnia na dzień, tylko był to proces rozpisany na lata i miał swoje źródła w końcu lat 90. Politykiem, który to rozumiał i nazywał rzeczy po imieniu, był śp. Lech Kaczyński. Dlatego był on tak bardzo znienawidzony na Kremlu i dlatego mieliśmy Smoleńsk w 2010 roku.

Zmieńmy teraz temat na „kamienie milowe”, na które zgodził się rząd, a których wykonanie ma zapewnić Polsce wypłatę środków z KPO. Czytał je Pan?
Nie jestem członkiem rządu. Oczywiście, znam „kamienie milowe” już post factum, czyli po ogłoszeniu. Przecież nie jest tajemnicą, że podczas posiedzenia kierownictwa partii były one omawiane, ale nie aż tak szczegółowo, jak po tym, kiedy zostały opublikowane. Jeżeli chodzi o „kamienie milowe”, to nie są one kwestią wiary, tylko realizmu politycznego. Kiedy słucham Ursuli von der Leyen, która robi maślane oczy do Donalda Tuska i mówi: „miejmy nadzieję, że zobaczymy cię już niedługo ponownie jako polskiego premiera”, to rodzi się pytanie, czy jest ona szefową KE, czy jest po prostu partnerką polityczną lidera opozycji w Polsce. Rodzi się więc pytanie, czy Polska nie jest grillowana tylko po to, żeby Ursula von der Leyen mogła znowu zobaczyć Tuska jako premiera polskiego rządu, który będzie mógł z satysfakcją wygłosić do kamer jedno słynne zdanie: „Für Deutschland”.

Nie chcę być złośliwa, ale trochę chyba muszę, bo takie są fakty. Pamięta Pan, która partia i który premier ogłaszali sukces, że to właśnie Ursula von der Leyen została szefową KE? Mówili wówczas, że to dzięki głosom europosłów tej partii…
To zapewne pamięta też pani, jaka była alternatywa?

Owszem - Frans Timmermans.
No właśnie. Z dwojga złego ja również dzisiaj wybrałbym Ursulę von der Leyen, a nie Fransa Timmermansa. Tak krawiec kraje, jak sukna staje. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Taki jest rozkład sił w Parlamencie Europejskim, że grupy EPP i socjaldemokracja mają zdecydowaną większość. Donald Tusk doprowadził do brexitu i w związku z tym nasza frakcja - EKR - jest frakcją słabszą - właśnie poprzez fakt wyjścia brytyjskich konserwatystów. I tak brzmi moja odpowiedź na pani złośliwość - tak, głosowałem na Ursulę von der Leyen, ale gdybym miał wtedy głosować na Fransa Timmermansa, to musiałbym sobie rękę odgryźć.

Cytując klasyka - głosował Pan, ale się nie cieszył?
Akurat wtedy się cieszyłem, bo szefem KE nie został Frans Timmermans. Wybór von der Leyen był sukcesem z tamtej perspektywy.

Powiedział Pan wcześniej, że na kierownictwie partii omawialiście „kamienie milowe”. Kierownictwo partii jest z nich zatem zadowolone, czy niekoniecznie? Różne sygnały do mnie płyną.
Nawet tak szacowna gazeta i tak dociekliwa, a nawet nieco złośliwa dziennikarka, jak pani redaktor, nie wyciągnie ode mnie tego, co się dzieje podczas posiedzeń ścisłego kierownictwa partii. Po to robimy spotkania zamknięte, żeby nie otwierać szeroko drzwi.

Ale jednak niektóre zapisy wzbudzają niepokój - mówiąc bardzo delikatnie - u koalicjantów PiS - Solidarnej Polski, ale też Polaków. Podwyższenie wieku emerytalnego? Nowe podatki od aut spalinowych? Takie rozwiązania wejdą w życie? Bo takie są zapisy „kamieni milowych”.
Mogę powtórzyć za premierem, rzecznikiem rządu oraz ministrami - Pudą i Budą - to są bardzo przekłamane nieścisłości. Ale szczegółowo mogę odesłać do tych ministrów, którzy „kamienie milowe” negocjowali. Nie czuję się odpowiedzialny za komunikację jednego czy drugiego resortu.

To są faktycznie „kamienie milowe”, czy tak, jak mówi Zbigniew Ziobro „kamienie u szyi”?
Kamieniem u szyi może być dla nas rozpad Zjednoczonej Prawicy. Nie tylko dla nas - tworzących dzisiaj rząd - ale w mojej opinii dla całego społeczeństwa. Powrót do władzy Platformy Obywatelskiej to będzie odrzucenie tego wszystkiego, co udało się nam przez niemal siedem lat uczynić - również w wymiarze bezpieczeństwa energetycznego i bezpieczeństwa militarnego. Każdy, kto podejmuje działania, które mogą skutkować tym, że rząd Zjednoczonej Prawicy upadnie albo że przegramy wybory poprzez rozbicie naszego środowiska politycznego, będzie tym, o którym Stanisław Wyspiański pisał w „Weselu”: „miałeś, chamie, złoty róg”.

Czy Pan właśnie tą odpowiedzią zasugerował, że Zbigniew Ziobro dąży do rozbicia Zjednoczonej Prawicy?
Nie zasugerowałem tego. Uważam Zbigniewa Ziobrę za polityka racjonalnego. Pozycjonuje się w ramach budowy odrębności swojego środowiska, ale to jest bardzo cienka linia i cienka granica, której naprawdę trzeba bardzo uważać, żeby nie przekroczyć. Mam nadzieję, że Zbigniew Ziobro wyciągnął wnioski z lat, kiedy wystąpił z Prawa i Sprawiedliwości i próbował budować projekt polityczny konkurencyjny wobec PiS. Skończyło się to tak, że na szczęście odnaleźliśmy się z powrotem na wspólnej liście i dzięki temu możemy sprawować rządy i zrobiliśmy dużo dobrego dla Polski. Źle byłoby, gdyby to zostało zmarnowane.

Wnioskuję, że jest Pan sceptyczny co do krytyki, którą tak publicznie głosi Zbigniew Ziobro w stosunku do premiera Mateusza Morawieckiego?
Jestem sceptyczny co do publicznego prania brudów oraz prób szarpania czy dezawuowania premiera. Dzisiaj – z woli naszego środowiska politycznego i Jarosława Kaczyńskiego – premierem jest Mateusz Morawiecki. Koniec kropka.

Patrząc na to wszystko zupełnie realnie i uczciwie – Pana zdaniem jakiekolwiek pieniądze z KPO Polska dostanie? Bo już były wersje – mówili o nich publicznie członkowie rządu – że będą we wrześniu, ostatnie są takie, że na przełomie tego i przyszłego roku, ale są i tacy, którzy twierdzą, że żadnych środków z KPO nie zobaczymy.
W świetle obowiązujących traktatów UE te pieniądze już dawno powinny być na naszym koncie i powinny pracować na rzecz obywateli polskich. W świetle unijnych traktatów, ale uwaga, również w świetle interesów takich gospodarek jak niemiecka, francuska czy holenderska, te środki również powinny być na naszych kontach, bo środki użyte w Polsce będą transferowane do tych gospodarek i będą je zasilały. To jest odpowiedź, która jest zakorzeniona na gruncie obowiązującego w UE.

Ale jednak środków na koncie Polski wciąż nie ma.
Jestem politykiem racjonalnym. Przywoływałem już słowa Ursuli von der Leyen o Donaldzie Tusku. Słyszę też, co mówią w kuluarach politycy np. EPP, Lewicy czy Zielonych. Mam świadomość tego, że dzisiaj w odniesieniu do Polski, Węgier i innych państw naszego regionu, jeżeli u władzy są partie polityczne, które są spoza rodziny politycznej dominującej w PE, to zaczynają się schody i my dzisiaj tego doświadczamy.

To może pora opuścić UE?
Nie możemy temu ulec ani pozwolić sobie na to, żeby wbrew traktatom i intencjom Ojców Założycieli UE, dopóki jest to w interesie Polski, a tak to oceniamy, dopóty należy robić wszystko, żeby w tej wspólnocie trwać. Dalekie są mi buńczuczne wypowiedzi moich kolegów z obozu Zjednoczonej Prawicy, którzy mówią, że „wychodzimy z UE”. Nie. Jesteśmy w niej dlatego, że tego chcą Polacy. Bycie w UE służy polskiej gospodarce, ale i poczuciu bezpieczeństwa. W interesie Polski jest być w UE.

Przejdźmy teraz na grunt polityki krajowej. Ponad 1300 gmin skorzysta na Programie Inwestycji Strategicznych dla terenów popegeerowskich. 4 mld złotych zostaną przeznaczone na wsparcie 1871 inwestycji na tych terenach. Ile gmin z Zachodniego Pomorza skorzysta z tego programu i jaka kwota pieniędzy do nich trafi?
Podkreślę, że ten program, jak i np. rozwój funduszy dróg lokalnych, wsparcie dla samorządów, to są wszystko środki wygenerowane i wypracowane przez polską gospodarkę i polski rząd. W sobotę na Pomorzu Zachodnim wspólnie z premierem Mateuszem Morawieckim wręczyliśmy czeki dla samorządowców, bo praktycznie wszystkie gminy popegeerowskie, które złożyły wniosek o wsparcie, wsparcie otrzymają. Są to gminy, które od zakończenia II wojny światowej nie miały żadnej inwestycji, chociażby na strukturę drogową. Żadnej. To nie jest demagogia. Są drogi, które nie były remontowane od 1945 roku. Na Pomorze Zachodnie trafi z tego programu ponad 300 mln zł.

„Grzechem pierworodnym III RP było to, co działo się wokół PGR-ów” – powiedział premier Mateusz Morawiecki ogłaszając wyniki programu. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? I jak bardzo Zachodnie Pomorze zostało wówczas zaniedbane?
Nie tylko zgadzam się z tym stwierdzeniem, ale podpisuję się pod nim obiema rękoma. Od 40 lat jestem mieszkańcem Pomorza Zachodniego. Jestem emocjonalnie bardzo związany z moją małą ojczyzną. Przyjaźnię się z ludźmi z terenów popegeerowskich. Barbarzyński eksperyment Balcerowicza, zostawienie tych osób samych sobie, widziałem na własne oczy. Ta grabieżcza polityka skutkowała wyprzedażą wszystkiego, co naszym ojcom i dziadkom udało się zbudować po wojnie. Likwidowano zakłady pracy na Pomorzu Zachodnim. To dzisiaj jest odwracane i społeczność lokalna otrzymuje realne wsparcie. Ci ludzie mają takie samo prawo do bezpiecznej jezdni, przychodni, szkoły, dobrze wyposażonej Straży Pożarnej, jak mieszkańcy dużych miast. Nasz obóz polityczny skończył z polityką polaryzacyjno-dyfuzycyjną. Za tym bełkotem kryło się błędne założenie, że skumuluje się środki w dużych miastach, a te miasta bogacąc się – poprzez dyfuzję – doprowadzą do tego, że będzie się żyło lepiej mieszkańcom Polski powiatowej, często popegeerowskiej. To nic dobrego dla Polski nie przyniosło. Ludzie mają prawo do dobrej infrastruktury tam, gdzie mieszkają. I działa to nie tylko na korzyść naturalnych mateczników PiS, ale też wyborców opozycji, którzy z dużych miast przenoszą się na wieś, co pokazują ostatnie diagnozy społeczne. W wielu kampaniach podkreślaliśmy, że my nie dzielimy Polski na A i B.

Słyszał Pan coś – i nie mam tu na myśli medialnych doniesień, ale koleżanki i kolegów z PiS – że istnieje „grupa spiskowców” – jak określiły ją portale internetowe – która chce, aby Mateusz Morawiecki ustąpił ze stanowiska Prezesa Rady Ministrów? Czy w sercach i umysłach działaczy kilkudziesięciotysięcznej partii nie ma ludzi, którzy woleliby na stanowisku premiera „iksińskiego”?
Tego nie wiem, ale na pewno tacy są. Mówienie o jakiejś „grupie spiskowców”, którzy chcą pozbawić stanowiska premiera Mateusza Morawieckiego? Plotkuje się i wygaduje różne rzeczy jak w każdym innym środowisku politycznym. Jednak artykuły, które ostatnio się pojawiły, są spowodowane porą roku. Można to porównać do tego, że potwór z Loch Ness się pojawił i był widziany na sto procent.

Chce Pan powiedzieć, że powodem tych tekstów jest tzw. sezon ogórkowy?
Tak. Pozycja premiera Mateusza Morawieckiego jest bardzo mocna i wynika z faktu, że cieszy się poparciem lidera Zjednoczonej Prawicy, czyli Jarosława Kaczyńskiego.

Ale chyba nie chce Pan mi powiedzieć, że wszystko jest idealnie? Jednak wobec premiera Mateusza Morawieckiego pojawiają się zarzuty dotyczące np. „kamieni milowych”, o których już rozmawialiśmy i powiedział to publicznie Ryszard Terlecki.
Nie. Nie jestem politykiem Platformy Obywatelskiej. To oni zawsze uważali, że Donald Tusk to dotknięty przez Boga geniusz. Jesteśmy tylko ludźmi i potrafimy się przyznać do błędów i za nie przeprosić. Mamy mnóstwo zewnętrznej krytyki, więc proszę nie oczekiwać ode mnie, że i ja będę krytykować nasz obóz. Mogę przepraszać za swoje błędy i się do nich przyznać, ale nie będę krytykować moich kolegów.

Wicepremier, szef MON Mariusz Błaszczak byłby lepszym premierem od Mateusza Morawieckiego? Pytam, bo „grupa spiskowców” – według mediów – chciałaby, żeby to on został szefem rządu.
Mariusz Błaszczak jest znakomitym szefem MON tak, jak był szefem MSWiA. Mówię to zupełnie uczciwie, bo przecież przejmowałem po nim resort spraw wewnętrznych i administracji. Życzę każdemu, żeby w takim stanie przejmował ministerstwo po swoim poprzedniku. Oprócz tego, że jestem działaczem politycznym, to przede wszystkim jestem Polakiem i życzę tego każdemu ministrowi, niezależnie z jakiej partii by się wywodził. Ale jestem też demokratą, w przeciwieństwie do naszych oponentów politycznych i wiem, że zawsze mamy z kim przegrać. Władza nie jest dana raz na zawsze – brak pokory, błędy, nieodpowiedzialna polityka – może spowodować, że zostaniemy od władzy odsunięci. Nie obawiam się Tuska, Kierwińskiego, czy Szczerby – ich się boimy, jak zeszłorocznego śniegu. My się boimy jedynie Polaków, którzy mogą nas od władzy odsunąć przy urnie wyborczej. Pokory nigdy dość. Wracając do Mariusza Błaszczak – życzę każdemu ministrowi, żeby był tak skuteczny, pracowity, energiczny i propaństwowy, jak Mariusz Błaszczak. Dzisiaj jest znakomitym szefem MON, wicepremierem, a premierem jest Mateusz Morawiecki. Jeżeli kiedykolwiek miałaby nastąpić zmiana na stanowisku premiera, to będzie decydował o tym lider partii, która tworzy zaplecze parlamentarne rządu. To demokratyczny standard i tego się trzymajmy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rozmowa z wiceprezesem Prawa i Sprawiedliwości, europosłem Joachimem Brudzińskim. "Realizujemy politykę tylko dla Polski" - Głos Szczeciński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza