Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryzykowanie życiem pacjentów w karetce z Ustki do Słupska

Fot. Krzysztof Tomasik
Karetka z Ustki jechała do szpitala w Słupsku 45 minut. Na szczęście, pacjentka przeżyła.
Karetka z Ustki jechała do szpitala w Słupsku 45 minut. Na szczęście, pacjentka przeżyła. Fot. Krzysztof Tomasik
Karetkę pogotowia, która na sygnale wiozła wczoraj z Ustki do Słupska kobietę z zawałem serca, zawrócono w połowie drogi. W Ustce czekała na zabranie druga pacjentka w stanie zagrożenia życia. A przecież liczy się każda minuta.

Kumulacja zdarzeń, która mogła kosztować ludzkie życie, miała miejsce przed południem, a jej krytyczny moment nastąpił w chwili, gdy w usteckiej przychodni pojawiły się niemal jednocześnie dwie pacjentki z bardzo poważnymi zaburzeniami pracy serca.

Jak się dowiedzieliśmy, lekarz badający pierwszą z nich, wezwał karetkę pogotowia ze Słupska. Gdy ambulans przyjechał po cierpiącą kobietę, lekarz z przychodni już przyjmował drugą. Ta miała bardzo wysokie ciśnienie (241/125) i bóle dławicowe. Uznał jednak, że pierwszy przypadek nie może czekać i wyekspediował pierwszą na kardiologię.

Kolejną karetkę lekarz wezwał w momencie, gdy pierwsza była już w drodze. Jak relacjonował nam świadek zdarzenia, był bardzo zdziwiony, gdy zamiast drugiej karetki, pod przychodnię zajechała ta pierwsza, w której wciąż przebywała pacjentka z zawałem. Okazało się, że dyspozytorka słupskiego pogotowia zawróciła "erkę", gdy ta była już w połowie drogi - w Bydlinie. Z naszych ustaleń wynika, że podjęła taką decyzję wbrew stanowisku lekarza pogotowia, który w samochodzie ratował chorą. Po wniesieniu drugiej kobiety, karetka odjechała do Słupska z dwiema pacjentkami.

- Takie ryzykowanie życiem pacjentów to skandal! W pracy zawodowej miałem różne drastyczne przypadki, ale to pierwszy taki, żeby pogotowie w taki sposób narażało życie pacjentki. Gdyby nie daj Boże coś się stało, media nie zostawiłyby na naszym systemie ratowania życia suchej nitki! - powiedział nam kilka godzin po tym incydencie wciąż zbulwersowany Artur Łazarczyk, lekarz z usteckiej przychodni. To właśnie on przyjmował obie kobiety.

Dodał, że po tym, jak drugi raz odesłał karetkę, zadzwonił do dyrektora pogotowia.

- Zabolało mnie to, że ten człowiek w ogóle się tym nie przejął. On nawet chyba w ogóle nie jest lekarzem, skoro nie wie, jak ważna jest przy zawale każda minuta. Myślałem, że chociaż wyrazi zdziwienie i obieca wyciągnięcie z tego incydentu wniosków, ale on mnie po prostu zlekceważył. To nienormalne, że dyspozytorka w Słupsku ma większą władzę niż lekarz przy pacjentce w karetce - zżymał się A. Łazarczyk.

Małgorzata Orłowska, zastępca kierownika pogotowia, tłumaczy, że incydent miał taki przebieg, bo akurat wszystkie inne karetki były w akcji.

- Po drugim wezwaniu dyspozytorka oszacowała, że ta znajdująca się Bydlinie jest najbliżej. Stan pierwszej pacjentki na to pozwalał. Została odpowiednio zaopatrzona, dostała nitroglicerynę i leki przeciwzakrzepowe - wyjaśniła.

Jak się dowiedzieliśmy w izbie przyjęć szpitala przy ul. Kopernika, u pierwszej, która podróżowała w karetce przez 45 minut, rzeczywiście stwierdzono zawał. Na kardiologii poinformowano nas, że na szczęście żyje.

Zawał w pogotowiu
- godz. 10.52 - Ustka wzywa karetkę do pierwszej pacjentki
- godz. 10.54 - wyjazd karetki ze Słupska
- godz. 11.15 - podjęcie pacjentki w Ustce i wyjazd do Słupska
- godz. 11.22 - Ustka wzywa karetkę do drugiej pacjentki
- godz. 11.26 - Bydlino. Karetka zawraca do Ustki
- godz. 11.40 - Ustka. Karetka podejmuje drugą pacjentkę
- godz. 12.00 - Obie pacjentki trafiają na izbę przyjęć

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza