Proces odszkodowawczy trwał półtora roku, bo sporo czasu trzeba było czekać na opinię biegłych. Od śmierci Anety Glińskiej minęło już siedem i pół roku. Jak wtedy pracowało się w Biedronce, opowiadali świadkowie przed sądem.
- Całe palety przywoziłyśmy z magazynu na wózkach ręcznych. Towar był w zbiorczych opakowaniach - kartonach, zgrzewkach. Raz był pan od bhp, rozdał testy, no i sugerował odpowiedzi. I tyle było szkolenia - zeznawała Ewa J., wówczas zastępca kierownika sklepu. - Nie chodziłyśmy na zwolnienia lekarskie, bo bałyśmy się stracić pracę. Kasjer--sprzedawca. Tak nas zatrudniono, ale do naszych obowiązków należało... wszystko.
Aneta Glińska, 21-letnia samotna młoda mama, często skarżyła się w domu, że jest jej ciężko, że towar waży tony, że trzeba rozładowywać całe TIR--y. Była filigranową osobą. Nie chodziła na zwolnienia lekarskie. Bała się o pracę, nawet wtedy, gdy bardzo rozbolała ją głowa.
Inny świadek, Piotr K., ochroniarz z Biedronki, pamięta, jak Aneta ciągnęła te palety na sklep.
- Wtedy ściągnęli ją na zastępstwo. Poszła na zaplecze się przebrać. Jak znalazłem ją w szatni, była nieprzytomna - zeznał na początku procesu.
Przyjechało pogotowie. Aneta dostała zastrzyk, ale karetka odwiozła ją do domu. Później lekarze w szpitalu w Słupsku i w Gdańsku byli bezradni. Nie pomogły dwie operacje. Po kilku dniach, w sierpniu 2003 roku Aneta zmarła od pęknięcia tętniaka mózgu.
W sprawie nieumyślnego spowodowania jej śmierci prokuratorskie śledztwo zostało umorzone. Choć biegli stwierdzili, że taki rodzaj pracy mógł mieć wpływ na pęknięcie tętniaka, nie doszukano się ścisłego związku między pracą a chorobą. Tylko kierownik sklepu został skazany na pół roku w zawieszeniu za naruszenie praw pracowników i narażanie ich na utratę zdrowia i życia, także Anety.
Jednak Stowarzyszenie Poszkodowanych przez JMD Biedronka uważało, że śmierci jest winien system pracy w Biedronce, dlatego pozwało Jeronimo Martins Dystrybucja SA, właściciela sieci. W procesie cywilnym stowarzyszenie żądało od zarządu firmy dla syna zmarłej 100 tysięcy złotych odszkodowania i 400 złotych miesięcznej renty, dla matki - 40 tysięcy złotych.
Biedronka płacić nie chciała, twierdząc, że firma prowadzi politykę udzielania wsparcia pracownikom.
- Sąd oddalił powództwo - mówi sędzia Janusz Blicharski, przewodniczący wydziału cywilnego Sądu Okręgowego w Słupsku. - Zdecydował o tym brak związku między śmiercią a warunkami pracy, jakie stworzył pracodawca. Kobieta cierpiała na chorobę samoistną, miała tętniaka, który mógł pęknąć w każdym miejscu i w każdej sytuacji. Taką opinię wydali biegli.
Wyrok słupskiego sądu nie jest prawomocny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?