Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd. Zadośćuczynienie za represje w stanie wojennym

Bogumiła Rzeczkowska
Emilia Godlewska i Grażyna Różańska, żona i córka Arnolda, ze zdjęciami męża i ojca.
Emilia Godlewska i Grażyna Różańska, żona i córka Arnolda, ze zdjęciami męża i ojca. Krzysztof Tomasik
Sąd Okręgowy w Słupsku przyznał zadośćuczynienie rodzinie nieżyjącego Arnolda Godlewskiego, byłego dyrektora Sezamoru. Szef fabryki jako jedyny dyrektor w Polsce był internowany razem z załogą.

12 lutego 1982 roku Sezamor stanął na 15 minut na znak protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Był piątek przed wolną sobotą. Za strajk dwóch pracowników aresztowano, dziewięciu trafiło do ośrodka internowania - do więzienia w Strzebielinku koło Wejherowa.

Według milicji, jako "inspiratorzy wrogich działań przeciwko PRL". Wyszli po dwóch, trzech tygodniach. Wśród nich był nieżyjący już dyrektor Arnold Godlewski, który przesiedział 16 dni, stracił stanowisko, a internowanie przypłacił życiem, bo po tym wróciła choroba nowotworowa.

Sąd nie miał wątpliwości, że szef Sezamoru działał na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego. Proces dotyczył zadośćuczynienia za represje w stanie wojennym, ale wykazał, że Arnold Godlewski był człowiekiem, który całe życie poświęcił idei niepodległościowej.

- Rzadko się spotyka na tej sali tak piękną i chwalebną działalność. Arnold Godlewski ryzykował karierę i życie. Chronił jednak rodzinę, która nawet nie wiedziała o wszystkich jego działaniach - uzasadniał sędzia Jacek Żółć. - Niestety, rzeczywistość w kraju jest taka, jaka jest i kwota zadośćuczynienia została ograniczona.

Sąd policzył 300 złotych za każdy dzień internowania i przyznał trojgu spadkobiercom - żonie i dzieciom w sumie 4,8 tys. zł. Sądową arytmetykę rodzina dyrektora przyjęła ze spokojem. Najprawdopodobniej nie będzie się odwoływać od wyroku.

- Najważniejsze jest, że ta rozprawa mogła się odbyć. Dla nas to ogromna satysfakcja - powiedziała na koniec Emilia Godlewska, żona dyrektora. Po wyjściu z sali jego syn Marek nie krył radości:

- Jak się cieszę, że właśnie w tym gmachu zapadł dzisiejszy wyrok. Tu, gdzie kiedyś mieściła się PZPR i skąd wychodziły wszystkie decyzje. Tata nie raz był tu wzywany na dywanik. Historia zatoczyła przepiękny krąg.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza