Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saga rodu Liebhartów wydobyta z niepamięci

Stanisław Nicieja [email protected]
Turniej brydża w Szpitalu Powiatowym w Kluczborku. W środku siedzi dr Władysław Liebhart, obok stoli Zdzisław Kalandyk – ojciec historyka Andrzeja Kalandyka, rok 1960.
Turniej brydża w Szpitalu Powiatowym w Kluczborku. W środku siedzi dr Władysław Liebhart, obok stoli Zdzisław Kalandyk – ojciec historyka Andrzeja Kalandyka, rok 1960. Ze zbiorów rodziny Kalandyków z Kluczborka
Przed 25. laty zmarł w Kluczborku dr Władysław Liebhart - szanowany i bardzo popularny dyrektor tamtejszego szpitala. Dożył 82 lat. Był samotny i nie miał potomstwa.

I jak to często bywa w takich przypadkach, jego biografia szybko pogrążyła się w oceanie ludzkiej niepamięci.

W tym artykule pragnę pokazać warsztat biografisty: jakie czynniki, okoliczności i źródła powodują, że po latach udaje się odtworzyć i opisać główne wątki oraz fakty z życia człowieka kompletnie zapomnianego, jaką przy tej okazji trzeba wykonać pracę. Należy się to moim czytelnikom, którzy pomagali mi na przestrzeni już 30 lat, gdy zajmuję się zawodowo biografistyką, napisać życiorysy, biogramy i biografie kilku tysięcy zapomnianych ludzi.

O istnieniu Władysława Liebharta dowiedziałem się przed kilku miesiącami dość przypadkowo, rozmawiając po jednym z moich artykułów telefoniczne ze Stanisławem Krzyżem (rocznik 1925) o ludziach, którzy przybyli po wojnie na Śląsk z Kołomyi.

Stanisław Krzyż, dawny mieszkaniec tego miasta, a po wojnie dyrektor słynnego kluczborskiego FAMAK-u rzucił mimochodem: "Wie Pan, z Kołomyi pochodził prawdopodobnie Liebhart - świetny chirurg, który po osiedleniu się w Kluczborku uruchomił poniemiecki szpital, a później był długoletnim jego dyrektorem i wyleczył tysiące pacjentów". "Jak miał na imię?" - zapytałem.

"Nie pamiętam". "Kiedy zmarł?" "O, wiele lat temu i nie potrafię powiedzieć kiedy. Leży przy głównej alei na cmentarzu w Kluczborku. Gdyby zadzwonił Pan do zarządu cmentarza, to może podadzą Panu daty jego życia". Tak też zrobiłem.

Miła pani z zarządu cmentarza, która przez skromność nie podała mi nawet swego nazwiska, odszukała mogiłę dyrektora szpitala i podała, że Władysław Liebhart urodził się 21 października 1907 roku w Kołomyi, a zmarł 14 maja 1989 roku w Kluczborku. Natychmiast w bibliotece uniwersyteckiej sięgnąłem po rocznik "Trybuny Opolskiej" z 1989 roku, gdzie natrafiłem na krótki, lakoniczny nekrolog, a w nim informację, że przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu Józef Buziński odznaczył Władysława Liebharta plakietką "Zasłużony Opolszczyźnie".

W obliczu tych lakonicznych biograficznych informacji postanowiłem przy redagowanym właśnie kolejnym odcinku "Moich Kresów" zapytać czytelników, czy wiedzą coś na temat dyrektora Liebharta. Już kilka godzinach po ukazaniu się artykułu w mojej skrzynce e-mailowej pojawił się list od pana Mieczysława Tincla - radcy prawnego z Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Opolu. Oto jego fragment: Pochodzę z Kluczborka, a moi rodzice z Kołomyi. Byłem świadkiem rozmowy mojego ojca z doktorem nauk medycznych Władysławem Liebhartem, w której mój ojciec informował go, że w jego domu odbyło się ostatnie posiedzenie rządu RP 17 września 1939 r.

przed wyjazdem do Kut, a później do Rumunii. Doktor o tym nie wiedział, bowiem w 1939 roku już w Kołomyi nie mieszkał. Sądzę, że Pana zainteresuje to, że doktor miał dwóch braci. Jeden z nich był zasłużonym położnikiem i po wojnie mieszkał w Krakowie. Po jego śmierci dr Liebhart przywiózł do Kluczborka (a mieszkał samotnie w obszernej willi na terenie szpitala) księgozbiór swojego brata.

Drugi z braci dra Liebharta przed wojną uzyskał tytuł doktora z filozofii muzyki, a zaraz po wojnie osiadł we Wrocławiu i był organizatorem i pierwszym rektorem Wyższej Szkoły, a następnie Akademii Muzycznej. O ile sobie przypominam, przed laty czytałem obszerny jego nekrolog w jakiejś prasie wrocławskiej. Z tego nekrologu wiem, że jego zasługi w budowie szkolnictwa muzycznego we Wrocławiu nie są do przecenienia.

Poszedłem tym śladem. Zadzwoniłem do serdecznego kolegi, prof. Marka Ziętka - rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, pytając, czy wie coś o lekarzach Liebhartach, którzy mieli po wojnie osiąść we Wrocławiu i Krakowie. Odpowiedział: "Tak, na moim Uniwersytecie pracuje prof. Jerzy Liebhart - świetny alergolog.

Sądzę, że jest to kołomyjanin z pochodzenia i może bliski krewny Liebhartów, o których pytasz". Po kilku godzinach byłem już w kontakcie z prof. Jerzym Liebhartem i dowiedziałem się, że jest synem urodzonego w Kołomyi Zbigniewa Liebharta, który po wojnie był rektorem Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Ale kopalnią wiadomości o naszej rodzinie - powiedział Jerzy Liebhart - jest dziewięćdziesięcioletnia córka Leopolda (1880-1936) - Urszula Liebhart-Słowik (rocznik 1923), która od lat tropi wszelkie ślady biograficzne Liebhartów, zbiera fotografie i stworzyła drzewo genealogiczne naszej rodziny.

Jej córką jest dr Ewa Słowik-Czyż, która z podobną atencją odnosi się do historii swoich przodków. Następnego dnia dotarłem do obu pań i rzeczywiście trafiłem do najbardziej kompetentnych osób, do wspaniałego źródła dokumentacyjnego.

Oto krótka historia Liebhartów ograniczona ze względu na ilość miejsca, które mam do dyspozycji na łamach NTO. Liebhartowie to rodzina austriacka, której część uległa polonizacji.

Urodzony w Wiedniu Franz Liebhart, żonaty z Magdaleną Rothkugel, miał syna Fryderyka (1806-1857), który po ukończeniu medycyny na Uniwersytecie Wiedeńskim jako chirurg został lekarzem wojskowym i w 1836 roku dostał przydział do pracy w nowo wybudowanym szpitalu wojskowym w Wadowicach - w mieście później papieskim.

Żonaty z Anną Raab miał z nią siedmioro dzieci: dwie córki i pięciu synów. Fryderyk był wziętym lekarzem, osiągnął w Wadowicach duży szacunek i popularność. W 1857 roku przeniósł się z Wadowic do Stanisławowa i tu nastąpiła tragedia. Mając 51 lat, zmarł niespodziewanie na atak serca, zostawiając żonę, Annę, z siedmiorgiem dzieci. Wykazała się ona jednak wielkim heroizmem, bo nie tylko wychowała swoje potomstwo, ale też porządnie je wykształciła.

Jeden z jej synów, Gustaw Fryderyk (1841-1900), który po ukończeniu prawa na Uniwersytecie Lwowskim osiadł w Kołomyi, ożenił się z Leontyną Steindel (1846-1897) i miał z nią dwanaścioro dzieci: sześć córek i sześciu synów. Jednym z synów był Gustaw Franciszek (1867-1939) - również prawnik, żonaty z Polką Zofią Szybalską (1874-1941) - kołomyjanką, z którą miał trzech synów: Stanisława (1897-1968), Zbigniewa (1905-1976) i Władysława (1907-1987), którzy po wojnie zrobili imponujące kariery zawodowe. Trzej bracia Liebhartowie wyróżniali się urodą i talentami. I to właśnie oni zapisali piękną kartę w historii w powojennych dziejach Śląska i Lublina.

Najstarszy z nich, Stanisław Liebhart, po ukończeniu w 1915 roku gimnazjum w Kołomyi podjął studia medyczne na Uniwersytecie Lwowskim i po uzyskaniu dyplomu doktora ginekologii w 1924 roku zrobił tam błyskotliwą karierą naukową u boku prof. Józefa Bocheńskiego. Już przed wojną opublikował 40 ważnych artykułów naukowych.

Jak czytamy w jednym ze wspomnień Marii Przesmyckiej, "jego pasją było stawianie śmiałych hipotez, penetrowanie mało znanych obszarów wiedzy, stąd pewnie szczególnie zainteresowanie endokrynologią - dyscypliną mało wówczas znaną". Ale zainteresowania Stanisława Liebharta były wyjątkowo wszechstronne, wychodzące daleko poza medycynę. Był we Lwowie organizatorem pięciu zjazdów przyrodników i lekarzy, uchodził za znawcę literatury i sztuki i pasjonował się historią. Był prezesem Lwowskiego Towarzystwa Ginekologicznego.

Wkrótce dołączył do Stanisława Liebharta o dziesięć lat młodszy jego brat Władysław, który również ukończył studia medyczne i został adiunktem na chirurgii na Uniwersytecie Lwowskim. Wojnę przeżyli we Lwowie, pracując jako lekarze w szpitalu wojskowym. W 1945 roku bracia Liebhartowie pojechali do Wrocławia. Towarzyszył im trzeci z braci - Zbigniew, który był muzykologiem. Po pewnym czasie Władysław Liebhart wyjechał do Kluczborka, aby uruchomić w tym mieście poniemiecki szpital, a Stanisław poprzez Kraków trafił do Lublina, gdzie zrobił wspaniałą karierę.

Początkowo kierował tam katedrą i kliniką położnictwa i ginekologii na Akademii Medycznej. W pamięci swoich uczniów zapisał się jako charyzmatyczny wykładowca, mówiący jasno i logicznie, przeplatając wywód żartami, anegdotami i przykładami z bogatej jego praktyki. Wyróżniał się dla przykładu demonstracjami, w czasie których sugestywnie prezentował różne pozycje, jakie przybiera główka płodu podczas porodu. Studenci przyjmowali to z humorem i niespostrzeżenie podana w ten sposób wiedza pozostała w ich głowach na całe życie. Prof. Liebhart interesował się sztuką, literaturą i historią Polski.

Czytywał klasyków i świetnie znał literaturę niemiecką i amerykańską. Wakacje spędzał w sopockim Grand Hotelu w towarzystwie literatów i aktorów. Miał tam stały, zarezerwowany stolik. Wśród jego rozmówców byli Agnieszka Osiecka i Zbyszek Cybulski..

W literaturze pamiętnikarskiej zachował się rozkład jego dnia. Zaczynał go o 7.30. Jeszcze w bonżurce, na którą narzucał biały lekarski kitel, przyjmował pacjentki w swoim prywatnym gabinecie swoje. Do kliniki zajeżdżał punktualnie o godzinie 10.30 - zawsze dorożką, która była jego ulubionym środkiem lokomocji. Raz w tygodniu w asyście całego zespołu - jak wspomina jego uczeń dr Zdzisław Trojnacki - odwiedzał salę operacyjną, a w salach chorych bywał codziennie.

O 14.00 zwykle znów przyjmował w swoim gabinecie. Późnym popołudniem wychodził do miasta, odwiedzał księgarnie. Wieczór poświęcał na czytanie, pisanie i życie towarzyskie, które uwielbiał. Nie opuszczał z reguły balów akademickich, na których zwykle bywał wodzirejem i duszą towarzystwa.

Miał opinię znakomitego brydżysty. Inną jego pasją był sport. W młodości sam uprawiał kilka dyscyplin, w tym jazdę szybką na lodzie (czyli modny obecnie panczenizm), a będąc dziekanem i rektorem Akademii Medycznej, szczególną opieką otaczał Akademicki Związek Sportowy. Pozostawił po sobie duży dorobek naukowy - ponad 200 artykułów i 5 podręczników z zakresu położnictwa i ginekologii operacyjnej. Szczególne osiągnięcia miał w zakresie usuwania zatruć ciążowych. U schyłku życia pracował nad hasłami do encyklopedii o kobiecie i nad monografią o lekarzach-pisarzach, którą pragnął zadedykować pamięci Tadeusza Boya-Żeleńskiego - chyba najwybitniejszego polskiego pisarza-lekarza.

Jego brat Władysław, przed wojną adiunkt na Uniwersytecie Lwowskim, był po wojnie - jak już wspomniano - długoletnim dyrektorem szpitala w Kluczborku, gdzie cieszył się wyjątkową estymą i zostawił po sobie barwną legendę. Ożenił się z Marią z Czyżewskich (ur. 1928), profesorką, autorką prac z zakresu patomorfologii, która pracowała w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie.

Władysław Liebhart (1907-1989) - potężny mężczyzna, o prawie dwumetrowej wysokości, o mocnym głosie, zapisał się na trwałe w legendzie Kluczborka, gdzie został dyrektorem poniemieckiego szpitala. Był świetnym chirurgiem. Garnęły się do niego tłumy.

Zapamiętano często powtarzające się sceny: gdy rano w westybulu szpitala kłębili się pacjenci, prosząc go o przyjęcie i przekrzykując się wzajemnie, Liebhardt stawał w progu gabinetu i swoim tubalnym głosem błyskawicznie zaprowadzał porządek. Pacjenci karnie ustawiali się w milczącej kolejce, a on później długo przyjmował szukających u niego pomocy i ratunku.

Wiadomości o Władysławie Liebharcie uzupełnił mój kolega z czasów studiów - Andrzej Kalandyk (rocznik 1952), który po uzyskaniu tytułu magistra historii w opolskiej WSP osiadł w rodzinnym Kluczborku, pracując w tamtejszym urzędzie miejskim. W swoich wspomnieniach pisze: Liebhart był dyrektorem szpitala w Kluczborku 34 lata (1946-1980). Znałem go osobiście jeszcze jako nastoletni młodzieniec ponieważ moja mama, urodzona w Kołomyi w 1926 r., Maria Danuta Kalandyk, pracowała w Szpitalu Powiatowym przez prawie całą swoją aktywność zawodową - aż do 1981 r., przechodząc kolejne szczeble awansu począwszy od sekretarki, a skończyła pracę jako zastępca dyrektora d/s administracyjno-ekonomicznych.

Pierwszy raz dane mi było poznać dra Liebharta w 1967 roku (miałem wówczas 14 lat), gdy mój szkolny przyjaciel Romek Śliwiński leżał ciężko chory na oddziale dziecięcym. Z rąk dyrektora otrzymałem wówczas stałą przepustkę na codzienne odwiedziny mego kolegi.

W rozmowie z młodzieńcem, jakim wówczas byłem, dr Liebhart okazał się niezwykle ciepłym i kontaktowym człowiekiem. Pytał o moje wyniki w nauce, o hobby, a na koniec pochwalił, że codziennie odwiedzałem przyjaciela ze szkolnej ławy chorego na raka. Niestety, późną jesienią tegoż roku Romek, pokonany przez podstępną chorobę, odszedł z tego świata.

Obok szefowania szpitalowi, niesienia pomocy chorym pacjentom i prowadzenia udanych operacji chirurgicznych drugą pasją dyrektora Władysława Liebharta była namiętna gra w karty, a zwłaszcza w brydża. W mojej rodzinie była to też bardzo popularna gra.

W brydża graliśmy wszyscy: moja mama, tato, Zdzisław - sędzia brydżowy, mój brat Felek i moja żona, Stasia - nauczycielka historii, absolwentka WSP w Opolu. Spotykaliśmy się regularnie w latach 1968-1985 z doktorem Liebhartem przy stoliku brydżowym. Dyrektor grał w parze ze swym stałym brydżowym partnerem - Żmudą, z Fabryki Maszyn i Urządzeń "Famak" w Kluczborku, a cykliczne turnieje brydża były organizowane w klubie "Famaku", który miał siedzibę na kluczborskim Rynku.

W czasie jednego z turniejów pod koniec lat 60. XX wieku o puchar ówczesnego Naczelnika Miasta, nieżyjącego już Stanisława Szymkowicza - mój brat Felek grający z moim ojcem wygrał ten puchar z parą Liebhart-Żmuda. Dyrektor, zwracając się do mojej mamy, zapytał :

"Danka, kto to jest ten wysoki blondyn, który przed chwilą nas tak szpetnie ograł?". Mama skromnie odpowiedziała: "Dyrektorze, to jest mój młodszy syn, starszego pan już zna".Wtedy z ust Liebharta padło sakramentalne: "No tak, mąż, żona i dwóch synów grających w brydża - tego nie da się przebić".

Doktor Władysław Liebhart jako brydżysta znany był w kręgu graczy ze swoich niekonwencjonalnych zachowań podczas gry. Przy stoliku brydżowym zazwyczaj siedział lekko skręcony w bok (z racji swego wzrostu) - mierzył bowiem około 190 cm, z nogami założonymi jedna na drugą. Nigdy nie lekceważył jednak swoich partnerów i przeciwników karcianych. Do gry siadał zawsze elegancko ubrany - garnitur, obowiązkowo biała koszula i koniecznie krawat.

Ponieważ mój ojciec był również sędzią brydżowym klasy państwowej, opowiadał mi następujące zdarzenie. Sędziując duży turniej brydżowy par rozgrywany w opolskim Okrąglaku - na sali mnóstwo par, turniej trwa już parę godzin, cisza jak makiem zasiał - a tu nagle słuchać tubalny głos dra Liebharta: "Panie sędzio, panie sędzio..." Mój ojciec niemal biegnie z końca sali, myśląc, że będzie reklamacja na zagranie przeciwnej pary, dochodząc do stolika, spokojnie pyta: "Co się takiego stało, panie doktorze?".

Dyrektor na to:

"Panie sędzio, mój partner się ze mnie śmieje". Wszyscy grający parsknęli śmiechem, a napięta atmosfera turnieje stała się bardziej normalna.

Z opowiadań mojej babci Antoniny (urodzonej w 1905 roku w Kołomyi) wynikało, że w młodości, ale później też dr Liebhart był znakomitym tancerzem. Babcia tańczyła z nim w przedwojennej Kołomyi na jakiejś miejskiej potańcówce, a mieli wówczas po kilkanaście lat.

Mama, pracując z drem Liebhartem przez ponad 20 lat, twierdziła, że cechował go zawsze znakomity humor. Był mistrzem w opowiadaniu dowcipów i dykteryjek oraz wielkiej kurtuazji wobec kobiet, które przeważały w personelu szpitalnym. Był pedantyczny w utrzymywaniu porządku i czystości na oddziałach szpitalnych.

Pamięć o doktorze Liebharcie zachowała się w Kluczborku w starszym pokoleniu. Oprócz cytowanego wyżej listu Andrzeja Kalandyka otrzymałem jeszcze kilka o podobnej treści. W jednym z nich czytam: Piszę w imieniu babci, Marii Kociok, którą operował chirurg Władysław Liebhart. Babcia w wieku 23 lat, obecnie 67, w roku 1970 była operowana w szpitalu w Kluczborku. Czytając artykuł Pana Profesora w "Nowej Trybunie Opolskiej", nawiązując że Pan poszukuje wiadomości na temat pana doktora, postanowiła się odezwać, bo doktor był znakomitym chirurgiem i wspaniałym człowiekiem.

Babcia leżała w szpitalu ponad miesiąc bardzo poważnie chora i jest do dzisiaj przekonana, że żyje tylko dzięki Liebhartowi. To był doktor, który oprócz operacji jeszcze wieczorem wszystkich pacjentów odwiedzał z nieodłącznym pytaniem: jak się czują.

Trzeci z braci Liebhartów, Zbigniew (1905-1976), z wykształcenia muzyk, dyrygent, był po osiedleniu się we Wrocławiu współtwórcą i rektorem tamtejszej Akademii Muzycznej. Zasłynął jako propagator muzyki w szerokich kręgach społeczeństwa.

Prowadził w radiu stałe audycje muzyczne cieszące się dużą popularnością. Ale przede wszystkim był pomysłodawcą "Artosów" - audycji umuzykalniających prowadzonych we wszystkich liceach ogólnokształcących Dolnego Śląska, do których angażował wybitnych muzyków i śpiewaków, m.in. Beatę Artemską.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza