Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słupsk. Domagała się normalnych warunków dla psów i kotów, więc ją wyrzucono ze schroniska

Fot. Łukasz Capar
Ewa Nartowicz, Polka z amerykańskim paszportem, po raz ostatni była wczoraj w słupskim schronisku. Już tu nie wróci.
Ewa Nartowicz, Polka z amerykańskim paszportem, po raz ostatni była wczoraj w słupskim schronisku. Już tu nie wróci. Fot. Łukasz Capar
Ewa Nartowicz, wolontariuszka z USA, chciała pomagać w słupskim schronisku. Ale wczoraj kierownik wyrzucił ją z hukiem. - Chciałam działać, ale zbyt wiele się domagałam. Takiego braku profesjonalizmu nie widziałam nigdy w życiu - mówi kobieta.

Ewa Nartowicz to Polka z podwójnym obywatelstwem; słupszczanka, która co roku przyjeżdża do swojej ojczyzny na kilka miesięcy (na stałe mieszka w Nowym Jorku). W Stanach jest wolontariuszką w schroniskach dla zwierząt. Przebywając w Polsce, wpadła na ten sam pomysł. - Chciałam pomagać - stwierdza.

W słupskim schronisku pracowała od maja. Wszystko było dobrze, dopóki nie zaczęła się domagać normalnego traktowania zwierząt.

- Nad kojcem z kotami był dziurawy dach. W czerwcu woda lała się na zwierzęta. Naprawa trwała kilkanaście dni. Dzięki mnie wprowadzono też piasek dla kotów. Wcześniej zwierzęta spały dokładnie tam, gdzie się załatwiały. Zresztą nikt nie praktykował oglądania klatek przed godziną 15, kiedy pracownicy wychodzili do domów. W związku z tym zwierzęta czekały na sprzątnięcie do następnego dnia rano - opowiada pani Ewa.

Lista zarzutów jest długa. Wolontariuszka miała także uwagi do karmy dawanej zwierzętom (tłuste odpadki bez witamin), opieki nad nimi (któregoś dnia z niedomkniętej klatki wybiegły duże psy) czy sformalizowanego podejścia do doli zwierząt (kierownik Jerzy Szyszko nie dał jej zgody na... kwestowanie na rzecz schroniska, bo załatwianie formalności zajęłoby zbyt dużo czasu).

Innym źródłem konfliktu był zabiedzony kot, którego E. Nartowicz chciała zabrać ze schroniska i leczyć. Kierownik Szyszko nie zgodził się, "bo ma własnych weterynarzy". Zwierzę zdechło.

Narastający konflikt zakończył się wczoraj. Wolontariuszka, która nie szczędziła pieniędzy na karmę i inne rzeczy potrzebne zwierzętom, kupiła farbę olejną, by pomalować ściany w jednym z pomieszczeń.

Robotę miała zacząć się o 7.15 rano. Tymczasem okazało się, że kierownik Szyszko, który miał kupić wałki do malowania, nie zrobił tego. - Powiedziałam: "okłamał mnie pan przy świadkach". Usłyszałam: "niech się pani wynosi". W końcu zagroził mi, że wezwie straż miejską, żeby usunęła mnie ze schroniska - opowiada opiekunka zwierząt.

Kierownik Szyszko potwierdza jedynie, że wolontariuszka z USA nie ma miejsca w jego schronisku.

- Nie może być tak, że o porządku schroniska decyduje wolontariusz. Tu jest określona hierarchia. My wiemy, co i jak mamy robić - stwierdza. Wszystkie zarzuty określa jako bezpodstawne.

- Pracowałam w wielu schroniskach, ale takiej niekompetencji jak w Słupsku jeszcze nigdy nie widziałam. W porównaniu do tego, jak zorganizowane są takie placówki w USA, to nawet trudno znaleźć jakąkolwiek skalę odniesienia - mówi Ewa Nartowicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza