- Mam dopiero 49 lat. Nie uśmiecha mi się już umierać, ale przy takim systemie służby zdrowia pora chyba żegnać się z życiem. Bo do czerwca może mnie już nie być - mówi zdenerwowana kobieta.
Pani Danuta od siedmiu lat leczy się u słupskiego kardiologa, bo ma poważny kłopot z sercem. Ale w połowie minionego roku trafiła też do ortopedy z bólem w prawym udzie. Po serii badań diagnoza była szokująca - podejrzenie nowotworu złośliwego chrząstki i kości.
- Dzięki zaangażowaniu moich bliskich trafiłam do centrum onkologii w Warszawie. Tam pan profesor potwierdził to rozpoznanie i zdecydował o pilnym wykonaniu biopsji - mówi nasza czytelniczka. - Wydał mi skierowanie do kardiologa, u którego się leczę z prośbą o wystawienie przez niego opinii dotyczącej możliwości leczenia operacyjnego w znieczuleniu ogólnym i ewentualnych przeciwwskazań do operacji.
Pani Danucie podczas grudniowej wizyty wyznaczono termin biopsji na połowę stycznia. Do tego czasu miała w Słupsku załatwić sprawę z kardiologiem.
- Poszłam do poradni na początku stycznia i zarejestrowano mnie na... 16 czerwca. Próbowałam tłumaczyć, że zależy mi na czasie, poszłam nawet pod drzwi doktora i gdy wyszedł, powiedziałam, o co chodzi. Stwierdził tylko, że mogę sobie wziąć historię leczenia. Albo czekać na wizytę w umówionym terminie - mówi zbulwersowana słupszczanka. - Czułam się zupełnie bezsilna. W końcu nie pozostało mi nic innego, jak wizyta prywatna. Całe szczęście mogłam sobie pozwolić na zapłacenie około 400 złotych za nią i badania zlecone przez prywatnego kardiologa. Gdybym tego nie zrobiła, być może nie doczekałabym czerwcowej wizyty, bo jeśli to rak, to przecież może rozwinąć się błyskawicznie.
Nasza czytelniczka jest oburzona postawą lekarza kardiologa. Napisała na niego skargę do izby lekarskiej i rzecznika praw pacjentów.
Tymczasem doktor Krzysztof Kubacki przypomina sobie sytuację. - To moja stała pacjentka. Niestety, krótko rozmawialiśmy pod drzwiami. Musiało dojść do nieporozumienia. Mówiłem, żeby poczekała. Gdyby wytłumaczyła, o co chodzi nie byłoby problemu.
Lekarza usprawiedliwia też Narodowy Fundusz Zdrowia. - Jeśli na skierowaniu wystawionym przez onkologa nie było adnotacji, że to przypadek pilny, kardiolog nie musiał przyjmować pacjentki szybciej
- mówi Monika Kierat z pomorskiego oddziału NFZ. - Lekarz kardiolog nie musiał wiedzieć, jaka jest sytuacja.
Jej zdaniem to lekarz kierujący ocenia pilność przypadku i jeśli rzeczywiście wymaga on natychmiastowej konsultacji, wpisuje to na skierowaniu. Wtedy specjalista ma obowiązek przyjąć pacjenta wcześniej. Na skierowaniu pani Danuty adnotacji o pilności nie było. - Zawiodła więc komunikacja między lekarzami - przypuszcza Monika Kierat.
Pani Danuta mówi, że może przyjęłaby takie tłumaczenie, gdyby osobiście nie tłumaczyła, dlaczego zależy jej na szybkiej konsultacji. - Po prostu brakowało dobrej woli, takiej zwykłej empatii. Skargę więc i tak napiszę - mówi rozżalona słupszczanka.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?