Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smutny i nie do końca przemyślany ten słupski "Pan Tadeusz" [komentarz]

maz
"Pana Tadeusza" można zobaczyć na deskach Nowego Teatru w Słupsku.
"Pana Tadeusza" można zobaczyć na deskach Nowego Teatru w Słupsku. Archiwum
Choć podczas piątkowego spektaklu publiczność biła brawo aktorom na stojąco, to w trakcie widowiska nie odczułem, aż tak głębokich przeżyć, abym mógł się przyłączyć do tak entuzjastycznej reakcji. Może mam zbyt duże oczekiwania, ale chyba zabrakło mi entuzjazmu, konsekwencji i jasnego przesłania.

Po ostatniej akcji promocyjnej aktorów Nowego Teatru, gdy razem z mieszkańcami miasta bili rekord we wspólnym czytaniu "Pana Tadeusza", postanowiłem razem z przyjaciółmi pójść na spektakl w miniony piątek o godz. 19. Wypełniona prawie po brzegi widownia pokazywała, że słupszczanie - nie tylko całe grupy uczniów - nadal chcą oglądać kolejną adaptację "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza, tej arcypolskiej epopei, która - mimo upływu blisko dwustu lat od jej publikacji - nadal wydaje się ważna dla naszej zbiorowej i pewnie indywidualnej świadomości i wyobraźni.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że każda sceniczna adaptacja narodowej epopei jest formą jej interpretacji, choćby z powodu objętości dzieła Mickiewicza, która zmusza kolejnych reżyserów do cięcia tekstu i dokonywania takiego wyboru scen, aby efekt był spójny, przekonujący i artystycznie ciekawy dla widowni. Z zainteresowaniem więc oczekiwałem, co zaproponuje Dominik Nowak, reżyser i jednocześnie dyrektor Nowego Teatru w Słupsku. Stworzona przez Tomasza Brzezińskiego nieco umowna i dość skromna scenografia zasugerowała na wstępie, że słupski "Pan Tadeusz" nie będzie porywał bogactwem narodowo-szlacheckiej symboliki, która od lat, poza pięknym tekstem wieszcza, przyciąga uwagę czytelników. W rezultacie przedstawiony na scenie świat wydaje się nieco smutny i jakby ogołocony z jego kolorytu. Rozumiem jednak, że w czasach, gdy w prowincjonalnym teatrze trzeba się liczyć z kosztami, to taka konwencja wydaje się usprawiedliwiona.

Bardziej jednak zdziwiła mnie niekonsekwencja dotycząca kostiumów, w których na scenie pojawiali się aktorzy. W przypadku większości z nich ich stylistyka sugerowała, że autorzy widowiska chcą nawiązywać do historycznego kolorytu tekstu Mickiewicza, ale niektóre postaci zostały ubrane tak, jakby były z innej bajki. Na tym tle najbardziej wyróżniał się Jerzy Karnicki, który na scenie wystąpił w roli sędziego Soplicy. Był jednak ubrany zupełnie współcześnie, a jedynie staropolskie wąsy, czapka na głowie i ryngraf na piersiach sugerowały jego związki z rzeczywistością "Pana Tadeusza". Sądziłem, że z tego chwytu będzie coś wynikać i wpłynie na jakieś nowe przesłanie widowiska, ale nic takiego się nie stało. W efekcie odnosiło się wrażenie, jakby w teatrze zabrakło kostiumów, a aktorzy ubierali się, jak chcieli. Tak samo podejrzanie ubrany był Wojski, którego grał dyrektor Nowak, a w przypadku Telimeny, którą świetnie zagrała Magdalena Planeta, jedynym historycznym elementem stroju był gorset, zresztą świetnie wykorzystany w scenie jej ubierania, która była jedną z nielicznych dowcipnych scenek w całym przedstawieniu. W konsekwencji mam wrażenie, że albo nie udało się zrealizować jakiegoś głębszego zamiaru reżysera, albo też nie przemyślano widowiskowych konsekwencji zbyt dużej dowolności.

To jednak nie znaczy, że słupskie widowisko w ogóle nie wciąga widzów, bo kilka dynamicznych scen - jak choćby polowanie na niedźwiedzia czy najazd na Sopliców - wyróżnia się na tle innych, które często pokazują, że "Pan Tadeusz" składa się z wielu stereotypów rodem z literatury sentymentalnej czy komedii o kłócących się szlachciurach. Jednak naprawdę było mi żal, gdy zwiewną Zosię przedstawiono jako nieśmiałą i zakompleksioną dziewczynkę, która ma kłopot z wypowiadaniem się i staniem prosto. Tu rzeczywiście nie mogło być mowy o romantycznej miłości, więc jej nie było, a w wątku romansowym najważniejsze i najfajniej zagrane były amory Telimeny i Tadeusza.

Dużym zaskoczeniem było także smutne zakończenie, bez finałowego "Kochajmy się", które w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości powinno chyba podnosić na duchu i budzić entuzjazm. Widocznie reżyser uznał, że nie ma takiej potrzeby. Ja jednak poczułem się zawiedziony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza