Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Specjalistka od mafii

Bogna Skarul
Archiwum prywatne
Rozmowa z Ewą Ornacką, współautorką książki "Nowy alfabet mafii"

Co u ciebie słychać Ewa?

- Mogę się pochwalić: nie palę i to już od pięciu lat. Każdego dnia mówię sobie - tak trzymaj Ewa.

A co jeszcze?

- Ważną dla mnie sprawą jest w tej chwili książka, którą napisałam z Piotrkiem Pytlakowskim, kolegą z "Polityki". Właśnie się ukazała w księgarniach (29 września - od. red.).

Co to za książka?

- "Nowy alfabet mafii".

Dlaczego nowy?

- Dziewięć lat temu telewizja TVN wyemitowała serial dokumentalny "Alfabet Mafii" o najgłośniejszych wówczas grupach przestępczych w Polsce. Pracowałam przy tym projekcie razem z Piotrkiem. Serial okazał się kultowym, od lat bije rekordy popularności w internecie.

Tamten dokument po raz pierwszy w Polsce pokazywał najgroźniejsze gangi nie od strony policji, ale z drugiej, właśnie przestępczej. Postawiliśmy przed kamerami szefów zorganizowanych grup przestępczych oraz ich "żołnierzy", którzy dotąd nie rozmawiali z mediami. Mieliśmy od nich zdjęcia z ich domów, wakacji, przyjęć, na przykład uwiecznioną amatorską kamerą mafię pruszkowską, balującą na Riwierze Tureckiej i Słowika skaczącego ze skały do morza z okrzykiem: "Pieprzę Turków, kocham Pruszków". Po zakończeniu tego serialu okazało się, że mamy sporo niewykorzystanego materiału, tyle ciekawych rozmów, że szkoda, aby to wszystko przepadło. Postanowiliśmy napisać książkę.

To był pierwszy "Alfabet Mafii"?

- Tak właśnie. Książka bardzo szybko się rozeszła w nakładzie 15 tys. egzemplarzy. Czytelnicy prosili o więcej, ale dodruku nie było, bo wydawnictwo chyba się przestraszyło.

Dlaczego się przestraszyło?

- Niektóre osoby, w tym pewien poseł, po wydaniu książki zaczęły tupać nogami, że im się to nie podoba, że coś takiego się ukazało. Świadek koronny znany jako Masa opowiedział nam przecież o powiązaniach kilku polityków z mafią pruszkowską, więc spodziewaliśmy się nerwowych reakcji. Poza tym matka jednego z mafijnych bossów groziła nam procesem, więc na wszelki wypadek wydawnictwo zamilkło.

W tej książce, która ukazała się parę dni temu jest ciąg dalszy pierwszego "Alfabetu Mafii"?

- "Nowy alfabet mafii" jest rozszerzoną wersją pierwszej książki. Przez minione dziewięć lat do Piotra i do mnie zgłaszali się prokuratorzy, biegli i policjanci, prosząc o pomoc w zdobyciu "Alfabetu Mafii". Najwięcej było studentów prawa. Twierdzili, że nasza książka jest im potrzebna na studiach, pisali prace magisterskie o przestępczości zorganizowanej. Wtedy zrodził się pomysł kontynuacji alfabetu. Od ukazania się tamtej książki minęło sporo czasu, więc trzeba było wszystko uaktualnić.

I znaleźliście wydawnictwo?

- Okazało się, że jest sporo wydawnictw, które chciałyby wydać tę książkę. Ale jak przyszło do konkretnych rozmów, to prawie wszyscy się wycofali.

Przestraszyli się?

- Chyba tak. Żona jednego z wydawców wręcz zakazała mężowi kontaktów z nami. Powiedziała mu, że się boi, bo jak on wyda naszą książkę, to "ich wszystkich pozabijają".

A mieli się czego bać?

- Moim zdaniem nie. Nasi bohaterowie nie mają w zwyczaju chodzić po sądach, bo inaczej chronią swoje dobra osobiste, ale my byliśmy wobec nich uczciwi. Autoryzowaliśmy rozmowy z nimi i uprzedzaliśmy, że ich prawdę musimy skonfrontować z wersją wydarzeń przedstawioną przez policję, prokuratorów, a także ofiary. Nie szukaliśmy taniej sensacji. Chcieliśmy zrobić dokument o czasach, gdy bandyci byli bezkarni, na ulicach wybuchały bomby, a przez granice w biały dzień kursowały tiry z kontrabandą. Czytelnicy ocenią, czy"Nowy alfabet mafii" jest takim dokumentem.

Kto go wydał?

- Rebis z Poznania.

Co się dalej stało z waszymi bohaterami?

- Różnie potoczyły się ich losy. Dla jednych szczęśliwie, dla innych nie. Niektórzy odbyli karę, wyjechali za granicę, nie rzucają się w oczy. Inni zostali świadkami koronnymi, zeznawali przeciwko kolegom w zamian za ochronę ich życia. Zdecydowana większość po opuszczeniu celi wróciła do gangsterskiego fachu. Niektórzy zginęli w ulicznych strzelaninach albo zabito im bliskich.

Czy coś ciekawego zdarzyło się w życiu szczecińskich bohaterów książki?

- Marek M. znany jako Oczko od dwóch lat jest na wolności, chociaż wciąż grozi mu dożywocie za zlecenie zabójstwa Białorusina Wiktora Fiszmana, zastrzelonego w Szczecinie kilkanaście lat temu, przy Malczewskiego.

Proces w Katowicach, gdzie Oczko zasiada na ławie oskarżonych obok słynnego Krakowiaka toczy się już dwanaście lat i pewnie długo się nie skończy. Markowi M. udzielono nadzwyczaj długiej przerwy w karze z uwagi na stan zdrowia. Podobno można go spotkać w knajpach, hotelach, czy w pałacach na terenie naszego województwa. Wygląda świetnie.

Z kolei znany z krewkiego charakteru Ślepak - chyba najbardziej nerwowa postać w procesie szczecińskiego gangu, zdecydowanie się uspokoił. Widuję go czasami w pobliżu siłowni, albo z żoną na spacerze. Szanuję go za wolontariat w hospicjum i pomoc alkoholikom walczącym z nałogiem. Zmienił się też pyskaty Brygadier, którego bał się cały Szczecin i który podczas procesu groził sędziemu trybunałem w Strasburgu.

Zakochał się, ożenił, ma dwójkę małych dzieci. Natomiast Janusz G. z Międzyzdrojów, słynny przemytnik, który na wypadek zatrzymania go przez policję zawsze miał "żółte papiery", po wyjściu z więzienia powiesił się w pokoju hotelowym. Kolegom trudno było uwierzyć w jego samobójstwo, bo Gołąb spłacił stare długi, cieszył się życiem rodzinnym i właśnie rozkręcał legalny interes...

A co z Czarnym?

- Kiedyś było o nim głośno, od lat jest cicho. Rafał Ch. kontrolował handel narkotykami w mieście, był brutalny, ciął ludzi nożem, budził strach. Od zeznań Czarnego zaczął się upadek Oczki, to on okazał się grabarzem gangu. Dziś Czarny trzyma się z dala od półświatka. Mieszka w Szczecinie, pracuje w Norwegii, ma tam legalną, dobrze prosperującą firmę, która zajmuje się przewozem dzieł sztuki.

Jest w "Nowym alfabecie mafii" wątek Dziada?

- Tak się złożyło, że spotkałam się z Dziadem tuż przed jego śmiercią. Byłam u niego w zakładzie karnym w Czarnem. Henryk N. cieszył się, że wkrótce wychodzi z więzienia, że zajmie się wnukami, i że jego syn Paweł, kiedyś bardzo buńczuczny sporządniał, zajął się deweloperką. Narzekał tylko na służbę więzienną, która nie chciała go przed terminem wypuścić na wolność, mimo że lekarz stwierdził, że Dziad ma tętniaka i ten tętniak może być niebezpieczny. Dwa tygodnie po naszej rozmowie Dziadowi zamordowano syna Pawła.

Media sugerowały, że syn zginął za grzechy ojca, ale prawdopodobnie było inaczej. Bandyci próbowali wymusić od Pawła haracz za to, że "pozwalają mu budować w Warszawie i pod Warszawą". A Paweł Niewiadomski, podobnie jak ojciec, był krewkiego charakteru i nie dał sobie w kaszę pluć i dlatego zginął. Dziad nie przeżył takiej straty. Zmarł w więzieniu. Sekcja zwłok wykazała, że pękł mu tętniak.

Czy do kogoś jeszcze udało ci się dotrzeć?

- Rozmawiałam z córką Pershinga - Magdą, która studiowała na uczelni katolickiej, jest po ekonomii i być może sama napisze książkę. Bardzo ją do tego namawiam. Magda nigdy nie należała do świata, w którym jej ojciec był bossem.

Żyje zwyczajnie, bez ekstrawagancji. Jest mądrą i piękną kobietą. Powiedziała, że wybaczyła zabójcy swojego ojca. Mamy w naszej książce szczerą rozmowę z przyjacielem Pershinga, Krzysztofem Jackowskim - jasnowidzem z Człuchowa, który przez lata nie przyznawał się do tej przyjaźni. Bał się, że zabójcy Pershinga przyjdą także po niego. Mamy także rozmowę z rosyjskim mafiozo, który odbił Słowikowi żonę...

Łał!

- Dla kogoś, kto lubi takie klimaty, to może być ciekawa lektura.

Przez więcej niż dekadę obserwujesz przestępczość zorganizowaną w Polsce. Czy coś się zmieniło? Jak teraz ta przestępczość wygląda?

- Policja twierdzi, że teraz są to przestępstwa wyrafinowane, związane z gospodarką i korupcją. Świadkowie koronni mówią, że mafia inwestuje na giełdzie. I wciąż zabija, ale teraz już po cichu, bez spektakularnych strzelanin i podkładania bomb. Często granice pomiędzy przestępcą a przedsiębiorcą są zatarte. Trudno o jednoznaczną diagnozę, kto jest kim. Na przykład były przemytnik narkotyków rezyduje dziś w pałacu i obraża się, gdy ktoś wypomina mu kryminalną przeszłość, a skarbnik "Pruszkowa" skazany za korumpowanie urzędników jest obecnie prezesem firmy, która handluje gazem z połową świata. I też nie lubi, gdy ktoś grzebie w jego przeszłości.

Ewa, od lat piszesz o przestępczości zorganizowanej. Nie boisz się?

- Ale czego?

Przestępców, policji.

- Najbardziej boję się przestępczości ulicznej i słabej policji. Nie tak dawno zasztyletowano w Krakowie studenta, który stanął w obronie dziewczyny. Zabito go w środku miasta. Wcześniej na Piotrkowskiej w Łodzi zginął od noża młody chłopak, który też stanął w obronie dziewczyny. Wszystko zarejestrowały kamery miejskiego monitoringu. Policji w pobliżu nie było, chociaż to ścisłe centra wielkich miast. Co z tego, że wszędzie są kamery? Przecież kamera człowieka nie obroni. Uzbrojeni w noże bandyci terroryzują polskie ulice, a policja się chowa. I ja się czegoś takiego boję.

Ewa Ornacka szczecinianka

Z urodzenia i zamiłowania, dziennikarka i scenarzystka. Pracę dziennikarską zaczynała na początku lat 90. w redakcji "Głosu Szczecińskiego".

Związana była także z tygodnikiem "Wprost", pisała na łamach tygodników "Prawo i Życie" oraz "Newsweek Polska". Obecnie publikuje w "Śledczym" i "Uważam Rze". Ma na swoim koncie już trzy książki: "Tajemnice zbrodni", "Alfabet mafii" oraz "Nowy alfabet mafii" (dwie ostatnie napisała z Piotrem Pytlakowskim). W 2007 roku była wraz z córką pod ochroną Centralnego Biura Śledczego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza