Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strzelali do nas, jak do tarczy

Redakcja
Prezydent Aleksander Kwaśniewski przyznał młodszemu aspirantowi Romanowi Urbaniakowi krzyż zasługi za dzielność
Prezydent Aleksander Kwaśniewski przyznał młodszemu aspirantowi Romanowi Urbaniakowi krzyż zasługi za dzielność
- Kilku kolegów pada. Pawła zalewa krew od pasa w dół. Staram się odciągnąć go na bezpieczną odległość. Tarczami przecinamy lot kamieni. Nie mam już amunicji

Zanim usłyszał świst prawdziwych kul i jęk kolegów, którym odłamki granatów szarpały ciało, chciał zostać archeologiem i tropić zaginione dzieła sztuki. Czytał książki historyczne, marzył o przygodach egipskich. Pochodzi z Gdańska. Grał w piłkę ręczną, w pierwszej lidze. Z drużyną zwiedził Europę. Z wykształcenia jest elektromechanikiem. Pracował w telekomunikacji, później przy remontach urządzeń ciepłowniczych, w Warszawie, Kwidzynie i w Niemczech. Był dyspozytorem PKS. W końcu wstąpił do policji.
Młodszy aspirant Roman Urbaniak ma 44 lata, żonę i dwie córki. W policji koszalińskiej pracuje od 12 lat. Zaczynał w policji lokalnej, był dzielnicowym, teraz służy w prewencji.
- Decyzja o wstąpieniu długo we mnie dojrzewała - wspomina.

Kontrakt

Tylko jeden z Polaków nie został ranny na moście w Mitrovicy

Pierwszą ofertę dłużby w milicji otrzymał już na początku lat 80., ale wtedy wiedział, że zakładając mundur milicyjny zdradzi swoje przekonania. - Staliśmy po prawej stronie barykady - twierdzi. - Siostra działała w "Solidarności". Szwagier był internowany. Teraz mieszkają w Danii.
Wybrał policję dopiero w III RP. Liczył na to, że coś zmieniło się w tym kraju. Miał 30 lat i zaczynał wszystko od nowa. Na schodach komendy zastanawiał się, czy dokonuje trafnego wyboru. Decyzja była trudna. - Na szczęście nikt nie pytał mnie, czy chodzę do kościoła - wspomina. Nie żałuje. Gdyby nie policja, nie znalazłby się w Kosowie.
Rok temu zdecydował się na 6-miesięczny kontrakt w misji pokojowej w byłej Jugosławii. Z 115-osobowym kontyngentem ONZ strzegł porządku w Kosowie. W grudniu wszedł na pokład samolotu. Wrócił na początku czerwca tego roku.

Kosowo

Urbaniak pozytywnie przeszedł rozmowy kwalifikacyjne, szkolenia, rozmawiał z psychologami. Miał świadomość wszystkich zagrożeń. Wiedział, na co się godzi i co może wydarzyć się w Kosowie.
Pierwsze tygodnie na miejscu były bardzo trudne. - Musiałem przyzwyczaić się do skoszarowania i wojskowego trybu życia - przyznaje Roman Urbaniak. Polski kontyngent stacjonuje 40 kilometrów od Prisztiny.
Kosowo wzmocniło jego poczucie wartości.
- Z ośmiuset kandydatów, zakwalifikowało się stu - mówi Roman Urbaniak. Po pierwszej rozmowie sądził, że odpadnie. - Każdego z nas wyróżniało co innego - dodaje.
Był szeregowym policjantem w jednym z trzech plutonów. Każda służba trwała tyle, ile wymagała sytuacja. Zadań patrolowych mieli mało. Polacy zapewniali ochronę VIP-om, dyplomatom i politykom albańskim i serbskim. Interweniowali w konfliktach lokalnych.
Gra
Ósmego kwietnia było słonecznie, chociaż na horyzoncie zbierały się ołowiane chmury. To było jedno z najważniejszych zadań polskich policjantów: trzeba było uspokoić protestujących i agresywnych Serbów, którzy atakowali kamieniami i butelkami z benzyną gmach sądu i stacje civ - polu (międzynarodowej policji operacyjnej).
- W północnej Mitrovicy, osłanialiśmy budynki, które nie miały własnej ochrony - wyjaśnia Roman Urbaniak. - Przy stanie podwyższonego zagrożenia obstawialiśmy obiekty kordonami i wozami pancernymi.
To była gra. Serbowie patrzyli w oczy Polakom inaczej niż patrzy wróg; bez nienawiści. Ale tak było "przed mostem". "Przed mostem" Serbowie mówili, że z Polakami są, jak bracia. Serbowie przecież też nienawidzili hitlerowców.
- Czasami rzucali w nas kamieniami - podkreśla Urbaniak. - Gdy panował spokój, dostawaliśmy rozkaz odwrotu. Za szóstym - siódmym razem człowiek wpadał w rutynę.

Gra

Ósmego kwietnia było słonecznie, chociaż na horyzoncie zbierały się ołowiane chmury. To było jedno z najważniejszych zadań polskich policjantów: trzeba było uspokoić protestujących i agresywnych Serbów, którzy atakowali kamieniami i butelkami z benzyną gmach sądu i stacje civ - polu (międzynarodowej policji operacyjnej).
- W północnej Mitrovicy, osłanialiśmy budynki, które nie miały własnej ochrony - wyjaśnia Roman Urbaniak. - Przy stanie podwyższonego zagrożenia obstawialiśmy obiekty kordonami i wozami pancernymi.
To była gra. Serbowie patrzyli w oczy Polakom inaczej niż patrzy wróg; bez nienawiści. Ale tak było "przed mostem". "Przed mostem" Serbowie mówili, że z Polakami są, jak bracia. Serbowie przecież też nienawidzili hitlerowców.
- Czasami rzucali w nas kamieniami - podkreśla Urbaniak. - Gdy panował spokój, dostawaliśmy rozkaz odwrotu. Za szóstym - siódmym razem człowiek wpadał w rutynę.

Rozkaz

Do trzynastej panował spokój. Przyszedł dowódca plutonu: - Jordańczycy chcą z nami zagrać w siatkówkę - powiedział. Polscy policjanci z oddziału KFOR wyszli w dziesięciu na boisko. Pół godziny później padł rozkaz: "wyjazd na stronę serbską".
Polacy mieli dziesięć minut na umundurowanie i pobranie broni. Roman Urbaniak relacjonuje, jakby to zdarzyło się dziś:
- Zajmujemy miejsca w pojazdach. Po ośmiu mieści się w ciasnych wnętrzach opancerzonych pojazdów. Po drodze widzę kolegę, który z apetytem zajada bułkę. Żartuję z Pawła, że przy postrzale z pełnym brzuchem może być ciężko.
Paweł zostanie później, jako jeden z pierwszych, rażony odłamkami granatu. Potężny chłop zaleje się własną krwią z ran w pachwinie lewej nogi. Ale przeżyje.
Urbaniak ciągnie: - W Mitrovicy są dwa mosty, stary i nowy. Podjeżdżamy pod nowy - metalowy. Przy wjeździe i zjeździe stoją posterunki francuskiego wojska. Żołnierze kontrolują ludność na moście. W górę wiedzie dwupasmowa droga szczelnie zabudowana wysokimi kamienicami.
Widzimy kilkuset Serbów. Nas, polskich policjantów, jest tylko osiemnastu. Na komendę: do tyłu, tłum posłusznie ustępuje. Zaczynają się gorące chwile.

Akcja

Polacy formują zwarty kordon. W pierwszym szeregu stoją policjanci z tarczami, w drugim uzbrojeni w ręczne wyrzutnie gazów łzawiących lub strzelby na amunicję gumową.
Dowódca: - Team Mike'a za chwilę wyjmie z tłumu kilku przestępców - mówi. - Osłaniamy ludzi Mike'a.
Team Mike'a tworzy dwunastu policjantów z kilku krajów. Zajmują się poważnymi dochodzeniami kryminalnymi, od rozpoznania, po zatrzymanie podejrzanych. Formacja łączy w sobie cechy wywiadu policyjnego i oddziału antyterrorystycznego. Mike jest Kanadyjczykiem. Polacy współpracują z jego ludźmi przy aresztowaniach działaczy serbskiej opozycji politycznej lub członków nielegalnej organizacji policyjnej "Strażnicy mostu". Strażnicy inicjują manifestacje.
Tłum gęstnieje. Serbowie zajmują flanki.
- Z boków i z tyłu jesteśmy odsłonięci - wyjaśnia Roman Urbaniak. Policjanci Mike'a wyciągają z tłumu mężczyznę. Popełniają błąd. Zamiast zabrać zatrzymanego do wozu, kują go kajdankami na oczach Serbów. Interwencja prowokuje ich, lecą kamienie i butelki. Chwilę później ludzie Mike'a, osłaniani przez Polaków, w ten sam sposób zgarniają drugiego z podejrzanych.

Klin

Policjanci wchodzą klinem w tłum. - Kamienie roztrzaskują nam hełmy. Ranią nogi. Jeden z większych kawałków łamie koledze rękę. Kość przedramienia pęka, jak gałązka - relacjonuje Urbaniak.
Od swoich obrywa drugi z zatrzymanych Serbów; ma rozciętą głowę za uchem. Tłum już nie ustępuje. Polacy zaczynają strzelać gazem. Wybuchają petardy. Urbaniak tak właśnie myśli, gdy kilkanaście metrów od niego z ogromnym hukiem eksplodują granaty: "To petardy".
- Kilku kolegów pada - wspomina. - Pawła zalewa krew. Staram się odciągnąć go na bezpieczną odległość. Tarczami przecinamy lot kamieni. Nie mam już amunicji.
Roman Urbaniak z trudem odciąga rannego kolegę za samochód i wraca po drugiego. Wybucha kolejny granat. Tym razem znacznie bliżej. Dwóch znowu pada. Jednemu z nich, lżej rannemu, Roman pomaga wstać. Potykają się o kamienie, kryją za samochody. Ktoś krzyczy po polsku, wzywa pomocy.
Potężnie zbudowany Niemiec z Teamu Mike'a zasłania tarczą rannego Polaka. Będzie tak stał, dopóki nie nadejdzie wsparcie.

Strzały

Policjanci wycofują się za wozy pancerne. Ranni trafiają do szpitala francuskiego. Na most dociera wsparcie.
- Teraz jest nas więcej, ale Serbów ciągle przybywa - mówi Roman Urbaniak, jakby ciagle był tam, na moście w Mitrovicy. - Czujemy nadciągające niebezpieczeństwo.
Pada rozkaz: naprzód. Ruszają w górę ulicy za pojazdami. Tyralierą. Pięćdziesiąt metrów dalej z punktów strzelniczych na dachach padają strzały z kałasznikowów. Seria żłobi dziury w chodniku, inna zostawia ślad na szybach kabiny. Gdyby nie były pancerne, pociski odcięłyby kierowcę głowę.
Dowódca: - Wracamy. To nie robota dla nas, tu potrzebne jest wojsko.
Dwóch Polaków jest poważnie rannych. Jacek dostał w nogę, miał duży ubytek krwi. Najwięcej było obrażeń nóg i podbrzusza. Wszyscy przeżyli. Dwóch od razu wróciło do Polski. Trzech - po konsultacjach z lekarzami. Dwóch innych zrezygnowało z dalszej służby.
Większość zaprawionych w boju została do końca misji. Jeden z policjantów miał ranę palca wsakzującego. Na tyle poważną, że lekarze rozważali amputację, ale ostatecznie palec udało się uratować.
- Teraz kolega żartuje, że takie lekkie zgięcie nawet pasuje do spustu - mówi Roman.

Pistolet

Terrorysta rzucił w sumie pięć granatów. Twarz mężczyzny w jasnym płaszczu widoczna jest na kilku zdjęciach wykonanych przez żołnierzy francuskich. Granaty wtoczyły się ze skweru na niewielkim wzniesieniu wprost pod nogi policjantów. Dwa z nich eksplodowały. Tak działają zamachowcy, którzy nie chcą zabić, lecz osłabić lub unieszkodliwić przeciwnika. - Gdyby wybuchły wszystkie, nie byłoby co z nas zbierać - uważa Roman Urbaniak.
Czy miały wybuchnąć? Przypadek sprzed kilku tygodni wykazywał, że niekoniecznie. Podczas próby staranowania drogowego stanowiska kontrolnego, nieznany sprawca rzucił w kierunku żołnierzy duńskich identyczny granat, jaki znaleźli później Polacy. Ten także nie eksplodował.
- Serbowie wiedzieli, że go znajdziemy i rozbroimy - tłumaczy policjant. - Wewnątrz znajdował się potężny ładunek. Chcieli nas wystraszyć. Pokazać na co ich stać.
Policjantów uratowały kamizelki kuloodporne. Terroryści byli dobrze przygotowani. Polacy znaleźli na ulicy przeładowany pistolet z pełnym magazynkiem. Po wydarzeniach na moście Serbowie zarzucili Polakom nieuzasadniony atak. Żółnierze jordańscy i pakistańscy z sił pokojowych na most nie przyjechali.

Strach

Francuzi cały incydent rejestrowali na trzy kamery. Widzieli padających na bruk policjantów, kolegów odciągających rannych, kamienie lecące na głowy Polaków. Nie mogli pomóc. - Wojsko podczas misji pokojowych ma ograniczone pole działania - tłumaczy Roman Urbaniak. - Zbrojnie może występować wyłącznie przeciwko innej zbrojnej grupie.
Prawdziwy strach poczuł dopiero po wydarzeniach na moście. - Przedtem strachu nie czułem - mówi - ale potem... Mogliśmy tylko bronić się, a oni mogli strzelać - przyznaje.
Mogli zabić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza