Zanim usłyszał świst prawdziwych kul i jęk kolegów, którym odłamki granatów szarpały ciało, chciał zostać archeologiem i tropić zaginione dzieła sztuki. Czytał książki historyczne, marzył o przygodach egipskich. Pochodzi z Gdańska. Grał w piłkę ręczną, w pierwszej lidze. Z drużyną zwiedził Europę. Z wykształcenia jest elektromechanikiem. Pracował w telekomunikacji, później przy remontach urządzeń ciepłowniczych, w Warszawie, Kwidzynie i w Niemczech. Był dyspozytorem PKS. W końcu wstąpił do policji.
Młodszy aspirant Roman Urbaniak ma 44 lata, żonę i dwie córki. W policji koszalińskiej pracuje od 12 lat. Zaczynał w policji lokalnej, był dzielnicowym, teraz służy w prewencji.
- Decyzja o wstąpieniu długo we mnie dojrzewała - wspomina.
Kontrakt
Tylko jeden z Polaków nie został ranny na moście w Mitrovicy
Pierwszą ofertę dłużby w milicji otrzymał już na początku lat 80., ale wtedy wiedział, że zakładając mundur milicyjny zdradzi swoje przekonania. - Staliśmy po prawej stronie barykady - twierdzi. - Siostra działała w "Solidarności". Szwagier był internowany. Teraz mieszkają w Danii.
Wybrał policję dopiero w III RP. Liczył na to, że coś zmieniło się w tym kraju. Miał 30 lat i zaczynał wszystko od nowa. Na schodach komendy zastanawiał się, czy dokonuje trafnego wyboru. Decyzja była trudna. - Na szczęście nikt nie pytał mnie, czy chodzę do kościoła - wspomina. Nie żałuje. Gdyby nie policja, nie znalazłby się w Kosowie.
Rok temu zdecydował się na 6-miesięczny kontrakt w misji pokojowej w byłej Jugosławii. Z 115-osobowym kontyngentem ONZ strzegł porządku w Kosowie. W grudniu wszedł na pokład samolotu. Wrócił na początku czerwca tego roku.
Kosowo
Urbaniak pozytywnie przeszedł rozmowy kwalifikacyjne, szkolenia, rozmawiał z psychologami. Miał świadomość wszystkich zagrożeń. Wiedział, na co się godzi i co może wydarzyć się w Kosowie.
Pierwsze tygodnie na miejscu były bardzo trudne. - Musiałem przyzwyczaić się do skoszarowania i wojskowego trybu życia - przyznaje Roman Urbaniak. Polski kontyngent stacjonuje 40 kilometrów od Prisztiny.
Kosowo wzmocniło jego poczucie wartości.
- Z ośmiuset kandydatów, zakwalifikowało się stu - mówi Roman Urbaniak. Po pierwszej rozmowie sądził, że odpadnie. - Każdego z nas wyróżniało co innego - dodaje.
Był szeregowym policjantem w jednym z trzech plutonów. Każda służba trwała tyle, ile wymagała sytuacja. Zadań patrolowych mieli mało. Polacy zapewniali ochronę VIP-om, dyplomatom i politykom albańskim i serbskim. Interweniowali w konfliktach lokalnych.
Gra
Ósmego kwietnia było słonecznie, chociaż na horyzoncie zbierały się ołowiane chmury. To było jedno z najważniejszych zadań polskich policjantów: trzeba było uspokoić protestujących i agresywnych Serbów, którzy atakowali kamieniami i butelkami z benzyną gmach sądu i stacje civ - polu (międzynarodowej policji operacyjnej).
- W północnej Mitrovicy, osłanialiśmy budynki, które nie miały własnej ochrony - wyjaśnia Roman Urbaniak. - Przy stanie podwyższonego zagrożenia obstawialiśmy obiekty kordonami i wozami pancernymi.
To była gra. Serbowie patrzyli w oczy Polakom inaczej niż patrzy wróg; bez nienawiści. Ale tak było "przed mostem". "Przed mostem" Serbowie mówili, że z Polakami są, jak bracia. Serbowie przecież też nienawidzili hitlerowców.
- Czasami rzucali w nas kamieniami - podkreśla Urbaniak. - Gdy panował spokój, dostawaliśmy rozkaz odwrotu. Za szóstym - siódmym razem człowiek wpadał w rutynę.
Gra
Ósmego kwietnia było słonecznie, chociaż na horyzoncie zbierały się ołowiane chmury. To było jedno z najważniejszych zadań polskich policjantów: trzeba było uspokoić protestujących i agresywnych Serbów, którzy atakowali kamieniami i butelkami z benzyną gmach sądu i stacje civ - polu (międzynarodowej policji operacyjnej).
- W północnej Mitrovicy, osłanialiśmy budynki, które nie miały własnej ochrony - wyjaśnia Roman Urbaniak. - Przy stanie podwyższonego zagrożenia obstawialiśmy obiekty kordonami i wozami pancernymi.
To była gra. Serbowie patrzyli w oczy Polakom inaczej niż patrzy wróg; bez nienawiści. Ale tak było "przed mostem". "Przed mostem" Serbowie mówili, że z Polakami są, jak bracia. Serbowie przecież też nienawidzili hitlerowców.
- Czasami rzucali w nas kamieniami - podkreśla Urbaniak. - Gdy panował spokój, dostawaliśmy rozkaz odwrotu. Za szóstym - siódmym razem człowiek wpadał w rutynę.
Rozkaz
Do trzynastej panował spokój. Przyszedł dowódca plutonu: - Jordańczycy chcą z nami zagrać w siatkówkę - powiedział. Polscy policjanci z oddziału KFOR wyszli w dziesięciu na boisko. Pół godziny później padł rozkaz: "wyjazd na stronę serbską".
Polacy mieli dziesięć minut na umundurowanie i pobranie broni. Roman Urbaniak relacjonuje, jakby to zdarzyło się dziś:
- Zajmujemy miejsca w pojazdach. Po ośmiu mieści się w ciasnych wnętrzach opancerzonych pojazdów. Po drodze widzę kolegę, który z apetytem zajada bułkę. Żartuję z Pawła, że przy postrzale z pełnym brzuchem może być ciężko.
Paweł zostanie później, jako jeden z pierwszych, rażony odłamkami granatu. Potężny chłop zaleje się własną krwią z ran w pachwinie lewej nogi. Ale przeżyje.
Urbaniak ciągnie: - W Mitrovicy są dwa mosty, stary i nowy. Podjeżdżamy pod nowy - metalowy. Przy wjeździe i zjeździe stoją posterunki francuskiego wojska. Żołnierze kontrolują ludność na moście. W górę wiedzie dwupasmowa droga szczelnie zabudowana wysokimi kamienicami.
Widzimy kilkuset Serbów. Nas, polskich policjantów, jest tylko osiemnastu. Na komendę: do tyłu, tłum posłusznie ustępuje. Zaczynają się gorące chwile.
Akcja
Polacy formują zwarty kordon. W pierwszym szeregu stoją policjanci z tarczami, w drugim uzbrojeni w ręczne wyrzutnie gazów łzawiących lub strzelby na amunicję gumową.
Dowódca: - Team Mike'a za chwilę wyjmie z tłumu kilku przestępców - mówi. - Osłaniamy ludzi Mike'a.
Team Mike'a tworzy dwunastu policjantów z kilku krajów. Zajmują się poważnymi dochodzeniami kryminalnymi, od rozpoznania, po zatrzymanie podejrzanych. Formacja łączy w sobie cechy wywiadu policyjnego i oddziału antyterrorystycznego. Mike jest Kanadyjczykiem. Polacy współpracują z jego ludźmi przy aresztowaniach działaczy serbskiej opozycji politycznej lub członków nielegalnej organizacji policyjnej "Strażnicy mostu". Strażnicy inicjują manifestacje.
Tłum gęstnieje. Serbowie zajmują flanki.
- Z boków i z tyłu jesteśmy odsłonięci - wyjaśnia Roman Urbaniak. Policjanci Mike'a wyciągają z tłumu mężczyznę. Popełniają błąd. Zamiast zabrać zatrzymanego do wozu, kują go kajdankami na oczach Serbów. Interwencja prowokuje ich, lecą kamienie i butelki. Chwilę później ludzie Mike'a, osłaniani przez Polaków, w ten sam sposób zgarniają drugiego z podejrzanych.
Klin
Policjanci wchodzą klinem w tłum. - Kamienie roztrzaskują nam hełmy. Ranią nogi. Jeden z większych kawałków łamie koledze rękę. Kość przedramienia pęka, jak gałązka - relacjonuje Urbaniak.
Od swoich obrywa drugi z zatrzymanych Serbów; ma rozciętą głowę za uchem. Tłum już nie ustępuje. Polacy zaczynają strzelać gazem. Wybuchają petardy. Urbaniak tak właśnie myśli, gdy kilkanaście metrów od niego z ogromnym hukiem eksplodują granaty: "To petardy".
- Kilku kolegów pada - wspomina. - Pawła zalewa krew. Staram się odciągnąć go na bezpieczną odległość. Tarczami przecinamy lot kamieni. Nie mam już amunicji.
Roman Urbaniak z trudem odciąga rannego kolegę za samochód i wraca po drugiego. Wybucha kolejny granat. Tym razem znacznie bliżej. Dwóch znowu pada. Jednemu z nich, lżej rannemu, Roman pomaga wstać. Potykają się o kamienie, kryją za samochody. Ktoś krzyczy po polsku, wzywa pomocy.
Potężnie zbudowany Niemiec z Teamu Mike'a zasłania tarczą rannego Polaka. Będzie tak stał, dopóki nie nadejdzie wsparcie.
Strzały
Policjanci wycofują się za wozy pancerne. Ranni trafiają do szpitala francuskiego. Na most dociera wsparcie.
- Teraz jest nas więcej, ale Serbów ciągle przybywa - mówi Roman Urbaniak, jakby ciagle był tam, na moście w Mitrovicy. - Czujemy nadciągające niebezpieczeństwo.
Pada rozkaz: naprzód. Ruszają w górę ulicy za pojazdami. Tyralierą. Pięćdziesiąt metrów dalej z punktów strzelniczych na dachach padają strzały z kałasznikowów. Seria żłobi dziury w chodniku, inna zostawia ślad na szybach kabiny. Gdyby nie były pancerne, pociski odcięłyby kierowcę głowę.
Dowódca: - Wracamy. To nie robota dla nas, tu potrzebne jest wojsko.
Dwóch Polaków jest poważnie rannych. Jacek dostał w nogę, miał duży ubytek krwi. Najwięcej było obrażeń nóg i podbrzusza. Wszyscy przeżyli. Dwóch od razu wróciło do Polski. Trzech - po konsultacjach z lekarzami. Dwóch innych zrezygnowało z dalszej służby.
Większość zaprawionych w boju została do końca misji. Jeden z policjantów miał ranę palca wsakzującego. Na tyle poważną, że lekarze rozważali amputację, ale ostatecznie palec udało się uratować.
- Teraz kolega żartuje, że takie lekkie zgięcie nawet pasuje do spustu - mówi Roman.
Pistolet
Terrorysta rzucił w sumie pięć granatów. Twarz mężczyzny w jasnym płaszczu widoczna jest na kilku zdjęciach wykonanych przez żołnierzy francuskich. Granaty wtoczyły się ze skweru na niewielkim wzniesieniu wprost pod nogi policjantów. Dwa z nich eksplodowały. Tak działają zamachowcy, którzy nie chcą zabić, lecz osłabić lub unieszkodliwić przeciwnika. - Gdyby wybuchły wszystkie, nie byłoby co z nas zbierać - uważa Roman Urbaniak.
Czy miały wybuchnąć? Przypadek sprzed kilku tygodni wykazywał, że niekoniecznie. Podczas próby staranowania drogowego stanowiska kontrolnego, nieznany sprawca rzucił w kierunku żołnierzy duńskich identyczny granat, jaki znaleźli później Polacy. Ten także nie eksplodował.
- Serbowie wiedzieli, że go znajdziemy i rozbroimy - tłumaczy policjant. - Wewnątrz znajdował się potężny ładunek. Chcieli nas wystraszyć. Pokazać na co ich stać.
Policjantów uratowały kamizelki kuloodporne. Terroryści byli dobrze przygotowani. Polacy znaleźli na ulicy przeładowany pistolet z pełnym magazynkiem. Po wydarzeniach na moście Serbowie zarzucili Polakom nieuzasadniony atak. Żółnierze jordańscy i pakistańscy z sił pokojowych na most nie przyjechali.
Strach
Francuzi cały incydent rejestrowali na trzy kamery. Widzieli padających na bruk policjantów, kolegów odciągających rannych, kamienie lecące na głowy Polaków. Nie mogli pomóc. - Wojsko podczas misji pokojowych ma ograniczone pole działania - tłumaczy Roman Urbaniak. - Zbrojnie może występować wyłącznie przeciwko innej zbrojnej grupie.
Prawdziwy strach poczuł dopiero po wydarzeniach na moście. - Przedtem strachu nie czułem - mówi - ale potem... Mogliśmy tylko bronić się, a oni mogli strzelać - przyznaje.
Mogli zabić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?