Jesteśmy załamani. Bezpodstawnymi oskarżeniami zniszczono nam życie - mówią studenci.
Po wyjściu z pracy w Galerii Słupsk Krzysztof Redzimski i Jarosław Stenka zostali zatrzymani przez policję. Zakutych w kajdanki chłopaków zawieziono do akademika, gdzie przeszukano ich pokoje.
Z akademika trafili na komisariat, gdzie, jak twierdzą, przez kilka godzin byli brutalnie bici przez funkcjonariuszy. Tam też dowiedzieli się, dlaczego zostali zatrzymani. Kierowniczka sklepu z odzieżą, w którym pracowali, oskarżyła ich o kradzież towarów na kwotę 28 tys. zł.
- Policjanci w ogóle nie chcieli słuchać, że jesteśmy niewinni. To tylko jeszcze bardziej ich rozwścieczyło. Duszenie szalikiem, bicie pałką w stopy i pięścią w twarz to tylko niektóre z ich pomysłów - mówi Krzysiek. - Doszło do tego, że błagaliśmy ich o litość. Żeby przestali nas katować, podpisaliśmy to, co nam podsunęli. Nie pozwolili tego przeczytać. Potem zaczęli się śmiać i powiedzieli, że teraz to dopiero będziemy mieć przejebane.
Następnego dnia czekało ich przesłuchanie w prokuraturze. Zapytani, czy byli bici i zmuszani do zeznań - zaprzeczyli. - Cały czas byliśmy zastraszeni. Przecież za drzwiami stali ci sami policjanci - mówią.
To, co przeżyli, dokładnie opisali w piśmie, które po zwolnieniu przesłali do prokuratury. - Ten materiał też wezmę pod uwagę - mówi prowadząca sprawę prokurator Irena Wojcieszak. - Sprawdzimy wszystkie wątki.
Dowodem przeciwko studentom mają być m.in. nagrania ze sklepowego monitoringu. Nikt im ich nie pokazał.
- To bardzo ciekawy film - nie ma wątpliwości Leonarda Knap, kierowniczka sklepu. - Jestem pewna, że oni są winni.
O kradzieży poinformowała też władze uczelni. Krzysiek i Jarek zostali zawieszeni w prawach studenta. - Zrobiłam to, bo uczelnia poprosiła mnie o spotkanie - powiedziała nam L. Knap.
- Nic takiego nie miało miejsca - zaprzecza Marzena Łukasik, rzecznik Akademii Pomorskiej. - Ta pani z własnej inicjatywy swoje uwagi opisała w piśmie.
W prokuraturze dowiedzieliśmy się, że nagranie z monitoringu nie świadczy jednoznacznie o winie studentów. Kamery nie obejmują tej części sklepu, w której miały być dokonane kradzieże.
- Na filmie pewnie widać, jak przymierzamy różne rzeczy - mówią studenci. - Robiliśmy tak, bo kupowaliśmy tam sporo ubrań. Mamy na to rachunki. Jako pracownicy mieliśmy specjalne zniżki.
- Przy inwentaryzacji okazało się, że sklep ma około 28 tysięcy złotych straty - mówią Krzysiek i Jarek. - Ale kierowniczka przecież nie weźmie tego na siebie, więc musiała znaleźć kozła ofiarnego.
Tę wersję potwierdzają również inni pracownicy. - Co jakiś czas znajdowaliśmy na regałach lub w przymierzalni zabezpieczenia zdjęte z ubrań. Na tak dużej przestrzeni nie byliśmy w stanie wszystkiego przypilnować, bo było nas za mało - mówią.
- Kierowniczka po prostu ich wrabia, żeby zatuszować swoją niekompetencję. Od początku nie była wobec nas uczciwa. Problemy były nawet z umowami o pracę. Dostaliśmy je dopiero w styczniu, tyle że z datą 1 grudnia.
Studenci nie zamierzają się poddać i będą udowadniać swoją niewinność.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?