Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczegóły tragedii w Redkowicach koło Lęborka. Najpierw zranił siostrzeńca, a potem popełnił samobójstwo

Edyta Litwiniuk
Tego poniedziałku mieszkańcy Redkowic pod Lęborkiem długo nie zapomną. Na podwórku w ostatnim domu przy drodze na Chocielewko Edward Ch. strzelił do Stefana K. Trafił go w brzuch. Kula przeszła na wylot. Pół godziny później napastnik sam wymierzył sobie sprawiedliwość.

Awantura o psy

Awantura o psy

O Stefanie K. z Redkowic pisaliśmy kilka miesięcy temu. Spierał się z mieszkańcami o dwa podobne do amstaffów psy, które trzymał na posesji. Redkowiczanie twierdzili, że psy K. zagryzają w nocy ich własne. Były też głosy o atakowaniu ludzi. Stefan K. psów się pozbył, ale czekała go jeszcze sprawa sądowa z jedną z mieszkanek o zagryzienie jej psa. Podobno na świadka wezwany został także Edward Ch. Miał podważyć zeznania siostrzeńca, który zapierał się, że nie spuszcza w nocy swoich psów.

Tego pierwszego strzału na sposesji K. nie słyszał nikt. Przynajmniej tak twierdzą mieszkańcy, którzy kilka godzin po tragedii zbili się w grupki przy płotach. Mężczyźni razem, kobiety kilka kroków dalej. Oparty na siatce przy jednym z domów Marek K. (nazwisko do wiadomości redakcji) najpierw mówi, że nie wie, co się działo w domu na skraju wsi.

- To daleko, tu każdy pilnuje swoich spraw - macha ręką.

Chwilę potem ogorzały od słońca mężczyzna rozgaduje się jednak. Opowiada, że przecież wszyscy tu znali Edka, jak nazywają 55-letniego mężczyznę, który strzelił do swojego siostrzeńca. - To był taki miejscowy wariat. Pośmiał się, pożartował, powygłupiał. Nikt go nie brał na poważnie - mówi.

Dlatego, kiedy straszył, że ma zakopaną broń i "kiedyś zrobi tu porządek", nikt nie przywiązywał do tego wagi. - Nie wierzyliśmy w jego opowieści - twierdzą zgodnie mieszkańcy.

Nie wierzyli, dopóki nie strzelił. Drugi strzał, który Edek oddał do siebie pod lasem, słyszało już pół wsi.

Niedomówienia

Edward Ch. mieszkał razem ze Stefanem K. Biały, nieduży domek to spadek po matce Edka.

- Ona zostawiła parter córce, czyli matce Stefana, a na poddaszu mieszkał Edek z rodziną. Tyle że siostra się rozpanoszyła i próbowała przejąć resztę domu dla siebie - twierdzi drugi ze stojących przy ogrodzeniu mężczyzn. Najpierw długo milczał, teraz nie wytrzymuje i dopowiada. - Próbowali wygryźć Edka, skarżył się, że odcinają mu wodę i prąd - mówi i jakby speszony znowu cichnie. Nasuwa czapkę na uszy, odsuwa się na bok.

- My się tam nie interesowaliśmy, bo człowiek swoich spraw pilnuje. Ale przecież każdy wiedział, że tam od lat były awantury i kłótnie. Policja nie raz interweniowała - dorzuca jedna z sąsiadek. Blisko 40-letnia kobieta kontynuuje: - Podobno się nawet Edek z K. procesował. Chyba o pomówienia, no i o ten prąd co mu odcinali.

- Edek lubił wypić. Przyszedł, pogadał, pokręcił się po wsi i szedł do domu - dodaje druga sąsiadka. - Podobno ostatnio był na odwyku - rzuca jakby mimochodem.
- Fakt. Całą jesień i zimę nie było go widać. Tu wszyscy wiedzieli, że pił - dodaje inny mężczyzna i, drapiąc się w szorstką nieogoloną brodę, dorzuca: - Podobno Edek i w wariatkowie kiedyś był.

Tego jednak nikt nie jest pewny. Fakt, nikt tu nie brał go do końca za normalnego, ale nie wiedzą, czy z tym wariatkowem to prawda:

- Może był, może nie - mówią teraz.

- To prawda, że ostatnio miał depresję? Że nie wychodził z domu? - podpytuję.
- Ze trzy tygodnie go na wsi nie było widać, ale czy zaraz depresja, to nie wiemy - mówi jeden z mężczyzn.

Sołtys

Sołtysa zastajemy przed furtką na posesję, na której padł strzał. Leszek Wołosiuk to bliska rodzina Stefana K. Widać, że gospodarz wsi jest wstrząśnięty. Ucieka wzrokiem, mówi przyciszonym głosem.

- Nie mogę się skupić, zebrać myśli przez to wszystko - wyznaje.

- Jaka jest przyczyna tego, co się stało? - dopytuję.

- Spór rodzinny - odpowiada od razu sołtys.

Twierdzi, że konflikt w domu dzielonym przez Edka i syna jego siostry trwał rok.
- Poszło o mieszkanie. Edward mieszkał z rodziną w niedużym pokoju na dole. Z tego pokoju dostał wypowiedzenie - mówi.

Nie ukrywa, że Edek nadużywał alkoholu. O tym przecież i tak wszyscy na wsi wiedzą.

- Domyślał się pan, że to się może tak skończyć? - pytam.

- Nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego może się zdarzyć. Nawet nie wiedziałem, że miał broń - mówi Wołosiuk.

Opowiada jeszcze, że to jego córka odwiozła słaniającego się Stefana K. z przestrzelonym brzuchem do szpitala w Lęborku.

- Ona często jeździ tą drogą. Napotkała go przypadkiem, chyba szedł w stronę przystanku, a może na wieś prosić o pomoc. Nie wiem. Córka zapakowała go do samochodu i zawiozła do szpitala. Stamtąd powiadomiła policję - mówi Wołosiuk.
Obława

We wsi tylu policyjnych radiowozów nikt jeszcze nie widział. No chyba że na filmie. Kilka minut przed godz. 12 było tu ponad 30 policjantów w kamizelkach kuloodpornych, do tego psy. Wszystko przez to, że Edek podobno powiedział, że "żywcem się nie podda". Kiedy przyjechała po niego policja, nie było go już w domu. Któryś z mieszkańców widział, jak wziął tę swoją przerobioną broń (podobno spiłowana lufa i brak kolby, czyli tzw. obrzyn), o której nikt nie wiedział, i poszedł polami w stronę lasu.

Za Edkiem poszła policyjna obława. Kiedy był już w odległości wzroku, któryś z policjantów wezwał go, żeby rzucił broń.

- Nie posłuchał, przyłożył sobie lufę do głowy i strzelił - relacjonuje mł. asp. Daniel Pańczyszyn, rzecznik prasowy KPP w Lęborku.

Post scriptum

Ciągle nie wiadomo, co dokładnie zaszło przed południem na podwórku białego domu na skraju wsi. 36-letni Stefan K. nadal jest w szpitalu. Edward Ch. nie powie już nic.

Nie wiadomo, czy mężczyźni się wcześniej pokłócili, czy Edek wystrzelił do siostrzeńca bez słowa. Stefan musiał wuja zauważyć, bo przed strzałem próbował osłonić się drzwiami od komórki wykonanymi z płyty pilśniowej. To nic nie dało. Kula przeszła przez drzwi. Przeszła też na wylot przez Stefana K.

Nie wiadomo, czy całą sytuację widział ktoś z rodziny. Dlaczego postrzelony siostrzeniec sam szedł w stronę wsi?

A mieszkańcy Redkowic jeszcze długo będą snuć domysły.

- Podobno matka Edka i matki Stefana zapisała część domu Edkowi nie na własność, tylko do śmierci. Ciekawe, co teraz stanie się z jego żoną i ich córką, która samotnie wychowuje dziecko? Jego przecież już nie ma. A K. i tak chcieli się ich stamtąd pozbyć - zastanawiają się we wsi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza