Kiedy z powodu epidemii naukę w szkołach przeniesiono do internetu, media społecznościowe gotowały się wręcz od narzekań i nauczycieli, i uczniów. Bo nikt na to nie był przygotowany, czemu trudno się dziwić, takiej sytuacji nie mieliśmy w Polsce jeszcze nigdy. Zagubione były szkoły, po omacku błądziło ministerstwo oświaty.
Na początku nauczyciele korzystali głównie z Librusa, niektórzy wyjątkowo gorliwie, co oznaczało dla dzieci i rodziców długie godziny ślęczenia nad przysłanymi zadaniami. Szybko jednak część grona pedagogicznego opanowała programy umożliwiające lekcje online. Dzieciaki mogły się spotkać z sobą i nauczycielem chociaż wirtualnie. I tu nie obyło się jednak bez problemów, bo hakerzy szybko wykorzystali okazję i w świat poszły informacje o zajęciach przerwanych przez internetowych wandali. Na szczęście nie było tego dużo.
Problemy były też bardziej przyziemne - ze sprzętem. Nie w każdym domu był laptop czy smartfon, nie mówiąc już o kilku, gdy w grę wchodziło więcej uczniów w rodzinie. Tutaj pomogło ministerstwo, samorządy i ludzie dobrej woli.
Efekt? W naszym regionie wśród miast, gmin i powiatów, do których wysłaliśmy zapytanie o "znikających uczniów", tylko w Słupsku znaleźli się tacy, którzy nie brali udziału w zdalnym nauczaniu. I to tylko pięcioro! Liczba naprawdę nieznacząca, zważywszy na to, jaki ogrom zadań postawiono przed nauczycielami, dyrekcjami szkół i rodzicami. Oni ten egzamin zdali celująco. Co cieszy tym bardziej, że wcale nie jest powiedziane, że we wrześniu szkoły zaczną pracować normalnie. Jeżeli zdalne nauczanie będzie z nowym rokiem kontynuowane, to zdobyte przez ostatnie miesiące doświadczenie zaprocentuje.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?