Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tarmo Kikerpill: Słupsk? Mam sentyment

Rafał Szymański
Tarmo Kikerpill w barwach Energi Czarnych w 2007 roku.
Tarmo Kikerpill w barwach Energi Czarnych w 2007 roku. archiwum
Rozmowa z Tarmo Kikerpillem, byłym graczem Energi Czarnych Słupsk w sezonie 2005/2006, gdy klub wywalczył pierwszy brązowy medal w historii, i w sezonie 2007/2008.

- Co słychać u cichego zabójcy, jak cię nazywano - Tarmo Kikerpilla?

- Skończyłem z uprawianiem zawodowej koszykówki dwa lata temu. Teraz zajmuję się szkoleniem grup młodzieżowych w Rock Tartu. Teraz mam wakacje i odwiedzam Słupsk, bo mam duży sentyment do tego miasta. Moja córka urodziła się przecież w Ustce. Miło odwiedzić znajomych.

- Grałeś w Enerdze Czarnych dwa sezony, były to diametralnie różne rozgrywki. Raz Energa Czarni zdobyła medal, drugi raz walczyła o utrzymanie. Jak to wspominasz?

- Oczywiście w pierwszym sezonie, gdy zdobywaliśmy medal, było w Słupsku naprawdę super. Dla mnie wszystko było nowe. To był dla mnie pierwszy sezon gry poza domem i poznawałem świat. Nasz trener Igor Griszczuk też był nowym szkoleniowcem i poznawaliśmy się. Wtedy z tym składem zrobiliśmy maksimum. W drugim sezonie byłem już starszy, byłem kontuzjowany i to był bardzo trudny okres.

- Dlaczego był to tak trudny sezon?

- Do dzisiaj nie wiem. Igor Griszczuk szanował tych graczy, którzy wciąż byli w składzie, jak Sasza Kudriawcew, ja, Omar Barlett, Przemysław Frasunkiewicz. Oczekiwał takiej samej gry. Może chciał, aby wróciła ta atmosfera. Ale nowi zawodnicy, którzy przyszli, nie tworzyli takiego samego klimatu. Było zupełnie inaczej i nic się nie układało. W trakcie sezonu zmieniali się gracze, to także utrudniało zbudowanie zgranego składu.

- Jak zmieniła się wtedy polska liga?

- Gdy byłem w Enerdze Czarnych po raz drugi, ten poziom był zdecydowanie wyższy.

- Miałeś w swojej karierze wcześniej taki trudny sezon jak wtedy?

- Nie. To była dla mnie nowość. Wszyscy byli bardzo nerwowi, przegrywaliśmy mecze za meczem, zmienialiśmy zawodnika, trenera, nie było atmosfery.

- Gdyby wcześniej nastąpiła zmiana trenera, to coś by się zmieniło?

- Nie wiem. Może tak, może nie. Gdyby przyszedł nowy szkoleniowiec, może by się coś zmieniło, COŚ. Ale czy na lepsze? Nie potrafię nawet teraz na to pytanie odpowiedzieć.

- To co, pozostaje odpowiedzieć: taki jest sport?

- Sądzę, że Energa Czarni wtedy dopiero łapała swój poziom. Byli raz wyżej, raz niżej. Teraz mają ugruntowaną pozycję w czołówce ligi. Wtedy dopiero to się kształtowało. Ten zespół nawet wyglądał tak, że jednego dnia mogliśmy wygrać z najlepszymi, a drugiego przegrać z najgorszą drużyną w lidze.

- Kilku z tych graczy dwa lata wcześniej grało doskonale.

- To był fenomen. Nie mieliśmy gwiazd. Każdy chciał pracować, była dobra atmosfera. Pamiętasz, jak Dania wygrała w 1992 roku w mistrzostwach Europy w piłce nożnej? Trudno w to było uwierzyć. My i nasza gra też była taką niespodzianką. Chcieliśmy iść wyżej. Przyszli zawodnicy, którzy nie patrzyli w swoje statystyki. Czasami, jak są gwiazdy i zawodnicy nie potrafią się do tego dopasować, to nic nie wychodzi. Jeśli w zespole nie ma supertalentu i nie ma gwiazd, to ci zwykli zawodnicy mogą się dopasować i nagle wszystko wychodzi. Jak Olimpiakos w tym roku. Tylko trener był gwiazdą. A w finale Euroligi mieli CSKA z samymi gwiazdami. I wygrali. Dlaczego? Nie ma odpowiedzi na to pytanie. To nie powinno się zdarzyć.

- Najlepszy mecz w Enerdze Czarnych?

- Oczywiście ten z Polpakiem Świecie, gdy zdobywaliśmy brązowy medal. To było olbrzymie przeżycie, to była radosna wspaniała chwila. Dla nas i dla tego miasta.

- Pamiętasz moment, w którym pomyślałeś, że ten zespół jest w stanie zdobyć medal?

- Nie. Ale Griszczuk powtarzał nam: "Mimo że już wygraliście sporo spotkań to jeszcze nic nie osiągnęliście". Każdy następny mecz to było rozpoczynanie wszystkiego od początku. Gdy zdobyliśmy brąz, dopiero wtedy poczuliśmy, że zrobiliśmy coś wielkiego dla tego zespołu.

- Byłeś taką fałszywą czwórką. Odpowiadała ci gra na tej pozycji? Nie byłeś przecież szczególnie silnym zawodnikiem.

- Dobrze się czułem na czwórce. Grałem tak wcześniej w Estonii. Potrafiłem też rzucić za trzy, rozciągałem grę, wtedy center miał więcej miejsca pod koszem. Potrafiłem też minąć rywala. W drugim sezonie przeciwnicy wiedzieli już, jak gram. Nasza drużyna moją osobą nie mogła już niczym szczególnym zaskoczyć przeciwnika. Wszyscy wiedzieli w czym jestem groźny i potrafili to zneutralizować. Poza tym doszła ta kontuzja.

- Polska liga jest jednak czysto fizyczna. Nie odczułeś tego?

- Dobrze się czułem na czwórce. Lubiłem grać tyłem do kosza. Nigdy nie miałem problemów w walce z większymi. Nawet w kadrze grałem na czwórce. To było takie zaskoczenie dla wszystkich. W Polsce było trudno. Czasami mówiono mi: "dlaczego nie zbierasz, dlaczego nie zastawiasz". Starałem się to robić, ale jak czasem facet był kilka centymetrów ode mnie wyższy, to trudno było to robić. Ja nadrabiałem sprytem, walecznością.

- Kto był twoim największym przyjacielem w Enerdze Czarnych?

- Oczywiście Sasza Kudriawcew. Do dzisiaj kontaktuję się z Miahem Davisem i Omarem Barlettem. Często przebywałem z Mindaugasem Burneiką. Utrzymuję kontakt z Robertem Jakubiakiem, trenerem młodzieży w Czarnych. Gdy z kadrą Pomorza przyjechał do Estonii, trochę rozmawialiśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza