Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tłumaczyłam Indianom, że nie zabijam dla tłuszczu

Hanna Dziubińska
Magdalena Dziubińska.
Magdalena Dziubińska. Archiwum
Rozmowa z Magdą Dziubińską, paryską doktorantką z Daszewa pod Białogardem w Zachodniopomorskiem, żyjącą wśród peruwiańskich Indian Cashibo-Cacataibo i Shipibo-Conibo, wierzących w pishtaku zabijającego ludzi dla tłuszczu.

Magda Dziubińska

Magda Dziubińska

Magda Dziubińska - ur. w 1982 r. w Białogardzie. Do szkoły podstawowej chodziła w Daszewie; dzięki nauczycielowi historii Zbigniewowi Pawlikowi zainteresowała się tematyką indiańską. Uczyła się w LO im. Kopernika w Kołobrzegu i w IV LO w Koszalinie. Już wtedy uczestniczyła w zlotach Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. Po maturze wyjechała do Paryża, gdzie studiowała, a obecnie się doktoryzuje. Mieszka w peruwiańskiej dżungli, gdzie bada życie Indian Shipibo-Conibo i Cashibo-Cacataibo.

- Jak się znalazłaś u Indian?
- Po maturze w Polsce było jasne, że będę studiować etnografię, m.in. dlatego, że już od podstawówki mocno interesowałam się Indianami. A że mieliśmy niełatwą sytuację finansową, wyjechałam do Francji, by móc tam studiować i pracować jednocześnie. Żeby napisać pracę magisterską, w 2007 roku wyjechałam do Amazonii peruwiańskiej. W ten sposób nawiązałam pierwsze kontakty wśród Indian Shipibo-Conibo i Cashibo-Cacataibo. Pierwszy teren etnograficzny był udany, dlatego zdecydowałam się tam wrócić. Otrzymałam dwa
stypendia, które pozwoliły mi na kolejne badania, tym razem do mojej pracy doktorskiej. W ten sposób znalazłam się w dżungli peruwiańskiej po raz drugi, w 2009 roku, i jeśli Bóg pozwoli, zostanę tutaj dłużej.

- Dla tubylców Twoja obecność była, delikatnie mówiąc, niezwykła. Wciąż żyją znaną też w innych częściach Ameryki legendą pishtaku - przybysza o białej skórze i niebieskich oczach, zabijającego ludzi, by zdobyć ich tłuszcz. Nie ułatwiło Ci to życia.

- Legendarny pishtaku pochodzi z Andów, ale przedostał się do niektórych mitologii amazońskich. Shipibo-Conibo i Cashibo-Cacataibo opisują pishtaku jako białą postać, która jest jednocześnie kobietą i mężczyzną. Zakrada się, by porwać Indian, wyssać ich tłuszcz i zerwać twarz, aby ofiara nie była rozpoznawalna. Przebywałam w wiosce już kilka miesięcy, mimo to spotkał mnie niemiły incydent. Babcia, u której mieszkam, wróciła do domu przerażona, mówiąc: "Magda, Magda, oni myślą, że ty jesteś pishtaku!". Starałam się nie panikować, ale nie było to łatwe. Znane są przypadki morderstw rzekomych pishtaku, a ja nie miałam ochoty być ofiarą następnego. Rada wioski zorganizowała zebranie, szef po krótkim wstępie poprosił, żebym powiedziała, kim jestem. Wyszłam więc na środek, przedstawiłam się jeszcze raz, po raz dziesiąty wytłumaczyłam, o co mi chodzi i zapewniłam o moich pokojowych zamiarach. Na szczęście wszyscy przyjęli to z ulgą i sprawa rozeszła się po kościach. Ale prawda jest taka, że Indianie do dzisiaj - od czasów kolonizacji! - żyją w ogromnym niebezpieczeństwie i strachu.

- Ale chyba nie mityczne stwory są największym zagrożeniem dla mieszkających w dżungli Indian?
- Otóż to. Ten mityczny tłuszcz symbolizuje to, co dla Indian jest najważniejsze: ziemię i kulturę, które to dobra dzisiaj znajdują się w dramatycznej sytuacji. Szczególnie jeśli chodzi o ziemię i jej zasoby. Światowe koncerny wydobywające ropę i gaz wchodzą i zajmują terytoria należące do Indian. Liczne grupy drwali prowadzą zupełnie nieodpowiedzialną wycinkę drzew, niszcząc las amazoński kawałek po kawałku. Przedstawiciele takich firm spotykają się z szefem wioski (zazwyczaj jest to osoba najbardziej skorumpowana), upijają go, po czym dają mu do podpisania rzekomo intratne kontrakty. Zazwyczaj jedyną osobą, która na tym zyskuje, jest szef. Reszta Indian zostaje z niczym. Kiedy się buntują, firma kupuje skrzynkę napojów gazowanych i cukierki. Tak się przekupuje Indian. Metody od XVIII wieku niewiele się zmieniły.

- Masz poczucie bezsilności wobec tych mechanizmów?
- Próbuję się odnaleźć w takiej rzeczywistości. Ale nie pouczam, nie moralizuję. No, czasami, jak mnie zaleje krew... Problem w tym, że te wszystkie koncerny są bardzo sprytne, wiedzą jak podejść Indian. Najłatwiej jest ich po prostu zatrudnić. Mieszkańcy dżungli są zupełnie nieprzygotowani do podejmowania takich decyzji. Nie są w stanie przewidzieć konsekwencji. W pewnym stopniu to perfidia rządu peruwiańskiego, który pozwala niszczyć Indian ich własną ręką.

- Nie nachodzi Cię czasami poczucie misji, że "ja wiem, jak to działa; ja wam to wszystko wytłumaczę"?
- Jak już mówiłam, staram się nie moralizować. Celem antropologa powinno być raczej "zagubienie się w wiosce" - tak, by jego obecność przestała krępować współdomowników czy rozmówców. To jest podstawowy warunek naszej pracy. Myślę, że nie można mylić antropologa z działaczem jakiejś organizacji pozarządowej mającej na celu uświadamianie polityczne i społeczne Indian. Ale antropolog, często u Indian jedyna osoba z zewnątrz, może taką organizację powiadomić i w ten sposób pomóc pośredni sposób.

- A Ty zdążyłaś już się zagubić w wiosce? Indianie traktują Cię jak swoją czy jak gościa? A może mają wobec Ciebie jakieś roszczenia?
- Indianie mają roszczenia wobec niemal wszystkich przyjezdnych, szczególnie białych. Chcą komputery, autobus, prezenty na Boże Narodzenie, ubrania, cukierki, coca-colę, leki, bilety, MP3, telewizor, piły motorowe do ścinania drzew, zasilacze prądu, lodówki, pralki, kuchnie gazowe... Jasne! Ale po tylu miesiącach przyzwyczaiłam się i minimalizuję ich oczekiwania. Jasne, jestem ciągle "ta biała", co nie ma siły nosić ciężkich wiader wody na głowie, poderwać z ziemi całej gałęzi bananów, tylko sobie odrywa kilka kilogramów, nie wie niczego o wężach ani pająkach, którą trzeba wszystkiego uczyć, jak dziecko. Ale się do mnie przyzwyczaili, jestem mniej widoczna niż na początku.

- A nie jest to miejsce niebezpieczne dla białej, samotnej kobiety?
- Nieee... Raczej nie. Szczególnie u Indian. Mężczyźni są bardzo nieśmiali wobec mnie, wszyscy się o mnie troszczą, pouczają. Kiedy idę kąpać się sama w rzece, zaraz przybiega jakieś dziecko, siada na brzegu i mnie obserwuje. I ja wiem, że to dziadkowie albo rodzice wysłali je, żeby mnie pilnowało, żeby mi się nic nie stało. Zdarzało się, że podróżowałam rzeką trzy dni i nie było żadnej kobiety, sami mężczyźni, i nic, pełny szacunek, absolutne zaufanie. Gorzej jest w amazońskich miasteczkach, niemniej na zadupiach. Tam nie czuję się pewnie, wszyscy gwiżdżą, klaszczą, cmokają, wytykają palcem, rzucają obleśne dowcipy... To są akurat miejsca dość szemrane, ale - tak samo - do dziś nic mi się nie stało.

- Wszystkie kobiety mogą na to liczyć czy masz zapewnione specjalne traktowanie?
- Hm... Jak mi powiedział pewien dziadek Cashibo-Cacataibo, "prawdziwa kobieta, to taka, która potrafi ugotować, posprzątać, wyprać, która jest usłużna swojemu mężowi, która potrafi pracować - takie kobiety kochamy". No i takie kobiety szanują, to prawda.

- W Polsce niejeden dziadek powiedziałby to samo.
- To jest jeszcze takie niesamowite u Indian, że oni nigdy nie są agresywni, to znaczy oni tego nigdy nie okazują. To jest taka amazońska estetyka życia, że trzeba ukryć, stłumić nienawiść czy złość. Oczywiście zupełnie inaczej jest w czasie wojny, ale w okresie pokoju, w gronie rodzinnym, przejawy złości są automatycznie przejawami twojej słabości. Jakieś nieporozumienia małżeńskie rozwiązuje się w nocy, pod moskitierą, zawsze szeptem, półsłówkami, żeby nikt nie usłyszał...

- Jakie plany na przyszłość ma przeciętna Indianka w Twoim wieku z Cashibo-Cacataibo?
- Przeciętna kobieta Cashibo-Cacataibo czy Shipibo-Conibo w moim wieku, ma już co najmniej troje dzieci. Można więc powiedzieć, że jej celem jest zapewnić im trzy posiłki dziennie, aby z dzieci wyrosły silne kobiety i jeszcze silniejsi mężczyźni. Żeby pierwsze mogły jej pomóc w kuchni i przy praniu, a drudzy mężowi w polu. Ale wiesz co? Tak naprawdę to nie jest dokładnie tak. Bo Indianie nie patrzą za bardzo w przyszłość, jeśli już, to w przeszłość, która pomaga im przyjąć teraźniejszość. Mimo ekspansji rębaczy lasów, mało się zmienia w samej wiosce indiańskiej. Większość młodych nigdy nie wyprowadzi się z niej, będą uprawiać swoje pole, prowadzić spokojne życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza