Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To był człowiek trzech pasji. Muzyka grała mu w sercu

Zbigniew Marecki [email protected]
Józef Kurzydło był kapelmistrzem słupskiej orkiestry kolejowej. Prowadził ją ponad 12 lat.
Józef Kurzydło był kapelmistrzem słupskiej orkiestry kolejowej. Prowadził ją ponad 12 lat.
Muzyka,szachy i wędkowanie wypełniały życie Józefa Kurzydły, niedawno zmarłego byłego kapelmistrza orkiestry kolejowej w Słupsku.

Gdy po II wojnie światowej 15-letni Józek Kurzydło wyjeżdżał z rodzinnego, kresowego Stanisławowa, które w wyniku nowych podziałów politycznych i terytorialnych stało się częścią Ukrainy, na drogę do Polski dostał od brata mamy klasyczną trąbkę. Wujek wiedział, że spośród dziewięciorga siostrzeńców ten chłopiec jest bardzo muzykalny i głęboko odczuwa odcierające do niego dźwięki. Swoim prezentem sprawił mu ogromną frajdę i w pewnej mierze zdecydował o jego późniejszych losach, bo Józek trąbkę pokochał i szybko opanował zasady gry na tym instrumencie. Po kilku latach już w Słupsku, gdzie jego rodzina osiadła po powojennej tułaczce, grał na nim tak dobrze, że choć z zawodu był ślusarzem, to 19 sierpnia 1949 roku dostał się do orkiestry jednostki Marynarki Wojennej w Ustce. Jako bosman orkiestrant solista pracował w niej do 29 września 1956 roku.

Kapelmistrz orkiestry kolejowej
- Niestety, kolega namówił go do wystąpienia z wojska. Józef później żałował tego kroku, ale odtąd szedł już przez życie jako cywil - mówi Henryka Jurałowicz-Kurzydło, druga żona muzyka.
W tym czasie pracował w różnych firmach jako ślusarz, ale przede wszystkim żył muzykowaniem. Przez pewien czas był związany z Koszalińską Orkiestrą Symfoniczną, a później grywał z kolegami na weselach i rozmaitych imprezach. Ożenił się ze sporo młodszą od niego Marią i marzył o tym, aby znowu grać w orkiestrze. Z tego względu w 1959 roku zatrudnił się na kolei. Tam wkrótce został rewidentem, a następnie członkiem kolejowej orkiestry dętej w Słupsku. W 1970 roku w Krakowie zdobył eksternistycznie kwalifikacje instruktora muzycznego. A od 1979 roku, gdy urodziła się jego druga córka, został kapelmistrzem słupskiej orkiestry kolejowej. Prowadził ją ponad 12 lat. Rozstał się z nią dopiero w 1992 roku, gdy orkiestra została rozwiązana. Do tej pory wiele osób pamięta, jak nią dyrygował podczas świąt państwowych i wielu imprez, które odbywały się w regionie. Dzięki przyjaznemu stosunkowi do ludzi i częstemu uśmiechowi na twarzy cieszył się sympatią otoczenia.
- Poza muzyką wiele czasu poświęcał szachom i wędkarstwu. Z sukcesami brał udział w wielu zawodach szachowych, a relaksował się nad wodą, gdy ze swoimi wędkami jeździł na ryby. Do tej pory pamiętam, jaki był dumny, gdy przywoził do domu dużą troć - opowiada pani Henryka.

Kaszub z Kresów
Pan Józef owdowiał po ciężkiej chorobie żony jesienią 1991 roku. Przeżyła tylko 42 lata. Tę stratę przeżył głęboko, ale nie zamykał się w czterech ścianach. Szukał kontaktu z innymi.

Dlatego chętnie został członkiem kapeli Objazda. Przez kilka lat był jej muzycznym filarem. Wtedy poznał znaną w regionie hafciarkę Henrykę Jurałowicz z Człuch koło Smołdzina, która także występowała jako wokalistka w regionalnych kapelach. W 1999 roku wspólnie założyli kapelę Zgoda, z którą związali się także Andrzej Konieczny (akordeonista), Jan Petryk (grający na diable) i grywająca na bębnie frywolitkarka - pani Wiśniewska ze Smołdzina oraz Władysław Lenterbach. Po kilku latach do zespołu dołączyła Danusia Grabowska-Lenterbach.

- W tym czasie wszyscy już byliśmy na emeryturach, a wspólne grywanie rozjaśniało nasze życie. Choć ani ja, ani Józek nie byliśmy Kaszubami z urodzenia, to poprzez zespół staliśmy się ambasadorami muzycznej kultury kaszubskiej. Bardzo nam odpowiadała ta rola, bo kaszubskie muzykowanie i język kaszubski stały się nam bardzo bliskie - mówi pani Henryka.

Z tego względu zostali członkami Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i często występowali na imprezach organizowanych przez stowarzyszenie. Wyróżniali się nie tylko repertuarem dobranym przez pana Józefa, ale i pięknymi strojami z haftami kaszubskimi, które wyszły spod ręki pani Henryki, haftującej już ponad 30 lat. Bardzo często grywali w regionie, gdzie można ich było posłuchać między innymi na Czarnym Weselu w Klukach, w ośrodkach wypoczynkowych, ekskluzywnych hotelach, ale i na kaszubskich mszach w kościele św. Jacka w Słupsku. Gdy już stali się znanym zespołem, podpisali kontrakt z Filharmonią Jeleniogórską, w ramach którego prowadzili kaszubskie lekcje muzyczne dla dzieci z tego regionu.

W sumie odwiedzili grubo ponad 100 placówek. Grali też w Wiedniu, dla austriackiej Polonii.
Dzięki tym wyjazdom poznawali wielu nowych ludzi, a ich życie było kolorowe i pełne nowych wrażeń. Na dodatek ich osiągnięcia doceniały władze powiatu słupskiego.

Muzykował do końca życia
- Józiu był człowiekiem bardzo wrażliwym i dobrym. Nigdy się nie kłóciliśmy. Za to sprawił mi wiele przyjemności i dał wiele radości - wspomina pani Henryka, która ponad siedem lat była drugą żoną pana Józefa. Miała nadzieję, że jeszcze długo będą razem muzykować, bo pan Józef, 82-latek, nigdy nie chorował i ciągle miał nowe pomysły na ich wspólne życie. Niestety, niespodziewany wylew nie pozwolił mu ich zrealizować.

Mimo dobrej opieki lekarskiej w słupskim szpitalu już nie odzyskał przytomności i zmarł 13 kwietnia br.
- Każdy przedmiot w naszym mieszkaniu mi go przypomina. Wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że już nie wejdzie do mieszkania z bukietem kwiatów, które lubił mi przynosić. Mimo to będę się starała kontynuować działalność naszej kapeli, bo Józiu z pewnością by sobie tego życzył. Muzyka przecież łączy ludzi i daje im radość, a mój Józek z takim właśnie przesłaniem grał dla siebie i innych - kończy rozmowę z nami pani Henryka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza