Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragiczny pożar w escape roomie w Koszalinie. Policjant w kontrze do lekarza. „Ostatniej dziewczynce sprawdził tylko tętno”

Joanna Krężelewska
Joanna Krężelewska
Lekarz niezmiennie podkreśla, że choć zatrzymanie oddechu i krążenia w określonych warunkach jest odwracalne, to w oparciu o badanie i brak oznak życiowych miał wszelkie podstawy, by stwierdzić zgon pokrzywdzonych dziewcząt.
Lekarz niezmiennie podkreśla, że choć zatrzymanie oddechu i krążenia w określonych warunkach jest odwracalne, to w oparciu o badanie i brak oznak życiowych miał wszelkie podstawy, by stwierdzić zgon pokrzywdzonych dziewcząt. Fot. Joanna Krężelewska
Kolejna odsłona procesu w sprawie tragicznego pożaru escape roomu w Koszalinie. Za zgodą prokuratury w środę sąd ujawnił protokół objęty tajemnicą śledztwa, prowadzonego w sprawie działań służb ratunkowych na miejscu akcji.

Akt oskarżenia obejmuje cztery osoby: Miłosza S., organizatora escape roomu, jego wspólniczki Małgorzatę W. i Beatę W. oraz pracownika Radosława D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu dziewcząt, za co grozi do 8 lat za kratami.

4 stycznia 2019 roku w pomieszczeniu „Mrok” escape roomu przy ul. Piłsudskiego w Koszalinie życie straciło pięć 15-latek. Jedyne okno było zabite deskami i okratowane. Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia nie mogły się wydostać – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.

Kolejny dzień rozprawy w Sądzie Okręgowym w Koszalinie znów poświęcony został przesłuchaniu 64-letniego lekarza, który na miejsce pożaru przyjechał karetką specjalistyczną. Stwierdził zgon wszystkich dziewcząt i dlatego nie podjął reanimacji. Zapewnia, że miał ku temu wszelkie medyczne przesłanki. Adam Pietras, tata Wiktorii, złożył wniosek o ujawnienie protokołu konfrontacji lekarza z policjantem. Jest on objęty tajemnicą prowadzonego śledztwa, bowiem wątek dotyczący przebiegu akcji ratunkowej – ocenę działań służb medycznych i straży pożarnej – prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania, a ono wciąż trwa.

- Związek przyczynowo-skutkowy między procesem, a trwającym śledztwem jest oczywisty – wskazała Joanna Lazer, adwokat specjalizująca się w tematyce medycznej. – Istotne jest ustalenie, czy świadek był uprawniony, by założyć, że dziewczynki nie żyły już w budynku, w którym doszło do pożaru, czy też do śmierci doszło, gdy były pod jego opieką. Ocena odpowiedzialności karnej oskarżonych może zależeć od tego, czy prawidłowa była decyzja o odstąpieniu od czynności ratunkowych. To skomplikowana sytuacja, bo nie wiemy, jaka będzie rola świadka w ewentualnym procesie, do którego może dojść po zakończeniu postępowania przygotowawczego prokuratury.

Wojciech Zawiślak, prokurator Prokuratury Okręgowej w Koszalinie, wyraził zgodę na ujawnienie protokołu ze śledztwa. Policjant zeznał, że w stosunku do jednej z dziewcząt jedyną czynnością, jaką wykonał lekarz, było sprawdzenie tętna na szyi dziewczyn. - Trwało to 2-3 sekundy. Innych czynności nie było – zaznaczył.

Lekarz zaprzeczył i raz jeszcze wyliczył, że każdą z pokrzywdzonych osłuchał stetoskopem, sprawdził tętno, reakcję źrenic, wygląd gałek ocznych. - Każda dziewczynka oceniana była indywidualnie i ocena pierwszej nie miała znaczenia dla innych – zaakcentował. Kolejny wnikliwie badany wątek dotyczył oświetlenia miejsca akcji ratunkowej, bo w swoich zeznaniach lekarz powiedział, że nie był w stanie określić, w co ubrana była pierwsza z ewakuowanych dziewcząt, „bo było ciemno”.

- Czy w oczekiwaniu na ewakuację innych dziewcząt coś pan robił? – zapytał Adam Pietras.

- Czekałem w gotowości na udzielenie pomocy – odpowiedział lekarz.

- Dlaczego nie polecił pan przestawić ambulansu wyposażonego w halogeny?

- Przy stwierdzeniu zgonu nie wskazywałem na zabarwienie skóry. Oświetlenie, którym dysponowałem, pozwoliło mi na ocenę i opis obrażeń miejscowych oraz gałek ocznych.

- Nie był pan w stanie ocenić, czy był to II czy I stopień oparzeń, bo było ciemno. W jaki sposób ocenił pan odruch źrenic na światło, nie mając latarki diagnostycznej?

- Korzystałem z reflektorów, którymi dysponowali strażacy. Po odchyleniu głowy w kierunku światła nie zauważyłem żadnej reakcji. Rogówki były zmatowione – powiedział lekarz.

- Było za ciemno, by cenić kolor ubrania, ale gałki oczne już było widać! – podsumował Jarosław Pawlak, tata zmarłej Julii.

Co ważne, w aktach sprawy znalazły się karty medyczne, które choć dotyczyły tej samej dziewczynki, różnią się numerem wersji i treścią. - Pierwsza nadesłana została z pogotowia w marcu, druga we wrześniu – powiedziała prokurator Małgorzata Sielska. Przewodnicząca składu orzekającego zapytała zatem, dlaczego w obiegu są dwa różne dokumenty? Lekarz nie potrafił odpowiedzieć. - Do różnic mogło dojść podczas wydruku – dodał.

Przypomnijmy, jednym z wątków sprawy, wciąż badanym przez prokuraturę, jest poświadczenie nieprawdy w kartach medycznych czynności ratunkowych. Co jednak istotne, na tym etapie śledztwa nikt nie usłyszał zarzutów.
- Czy to zdarzenie pana nie przerosło? – zapytał na koniec Wiesław Breliński, obrońca Miłosza S.

Sąd zmodyfikował pytanie: - Jak pan ocenia zdarzenie z własnej perspektywy?
- Byłem w pełni przygotowany. Mam odpowiednią wiedzę, doświadczenie, miałem siły i środki do udzielania pomocy, ale było to zdarzenie bardzo tragiczne. Ze swojej strony zrobiłem wszystko – odpowiedział lekarz.

Mama zmarłej Julii na zakończenie kolejnego dnia rozprawy wygłosiła oświadczenie:
- Wszyscy obecni na sali mieli możliwość usłyszeć jak wielką traumę i piętno na psychice świadka pozostawiła ta tragedia. Jak strasznie przeżył fakt, że żaden psycholog po powrocie do bazy nie zaopiekował się nim, ani też nikt nie odsunął go od dyżuru. W prokuraturze w żadnym momencie nie wskazywał, że taka pomoc była mu potrzebna. Półtora roku temu świadek powiedział dziennikarzowi: „Co miałem do powiedzenia, powiedziałem już w prokuraturze. Dla mnie ta sprawa jest zamknięta i wymazana z pamięci”. Skoro tak, jak zawierzyć, że jest dziś dla niego bolesna. Mogą się rodzić wątpliwości, co do prawdomówności świadka, skoro poznaliśmy cztery wersje dotyczące wypełniania kart ratunkowych czynności medycznych. Poza monitorowaniem, żadna z wyliczanych czynności nie została w nich zapisana. Karta musi być rzetelnie wypełniona, bo zgodnie z rozporządzeniem ministra może być dowodem w postępowaniu sądowym. Lekarz powinien wiedzieć, jak odbywa się badanie źrenic, że należy do tego użyć latarki, a nie światła strażaków. Mając na wyposażeniu leki i sprzęt należy chcieć ich użyć, do czego lekarz jest zobowiązany. Przed ewakuacją dziewczynek nie zrobił nic, a po ewakuacji doszedł do wniosku, że ich śmierć nastąpiła w budynku, nie podejmując prób reanimacyjnych i zostawiając nas z pytaniem, czy mogły żyć. Lekarz dwukrotnie podkreślił, że w ciągu 35 lat pracy wzywany był do wielu, pożarów, wypadków, samobójstw. „Stwierdzałem wiele zgonów” – mówił. Rodzi się pytanie, ile osób uratował. Gdyby nie było lekarza na miejscu służby byłyby zobowiązane do prowadzenia reanimacji.

Mama Julii wskazała też na przypadek z Gdyni, gdzie po ugaszeniu pożaru strażacy wynieśli z budynku nieprzytomne koty i przystąpili do ich reanimacji. - „Dla nas każde serce bije tak samo” – mówili. Uratowali koty. Czy życie naszych córek było mniej warte? Z tym pytaniem pana zostawię – powiedziała.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tragiczny pożar w escape roomie w Koszalinie. Policjant w kontrze do lekarza. „Ostatniej dziewczynce sprawdził tylko tętno” - Głos Koszaliński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza