Po raz drugi niemal cały dzień procesu w Sądzie Okręgowym w Koszalinie, w sprawie tragicznego pożaru w escape roomie, poświęcony był zeznaniom lekarza pogotowia ratunkowego, który stwierdził zgon wszystkich ofiar pożaru.
Przypomnijmy, 4 stycznia 2019 roku w pomieszczeniu „Mrok” życie straciło pięć 15-latek. Jedyne okno było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły się wydostać – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.
Akt oskarżenia obejmuje cztery osoby: Miłosza S., organizatora escape roomu, jego wspólniczki Małgorzatę W. i Beatę W. oraz pracownika Radosława D. Odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu dziewcząt. Grozi im do 8 lat pozbawienia wolności.
Strony postępowania skrupulatnie i szczegółowo badają każdy wątek sprawy. W czwartek pytania dotyczyły m.in. nieścisłości w kartach czynności medycznych. Z zapisów wynika, że załoga karetki specjalistycznej przyjęła zgłoszenie o pożarze o godz. 17.17, a na miejsce dotarła o godz. 17.22. Czas stwierdzenia zgonu pierwszej ofiary to godz. 17.35. Czas podany na pozostałych kartach jest inny.
– Skąd te rozbieżności? – próbowała ustalić mecenas Joanna Lazer, stawiając pod znakiem zapytania wiarygodność dokumentacji.
Lekarz nie był w stanie tego wyjaśnić.
- Po stwierdzeniu zgonu dziewczynek nie byłem psychicznie zdolny wypełnić karty. O pomoc poprosiłem ratownika medycznego. Nie pamiętam, czy było to w mojej, czy jego karetce. Emocje nie pozwalały mi, żebym cokolwiek zrobił – dodał lekarz.
Nie pamiętał też, gdzie karty zostały wydrukowane i czy nadzorował wypełnienie wszystkich dokumentów.
O nieścisłości już w pierwszym przesłuchaniu lekarza, w czerwcu 2019 roku, dopytywali rodzice zmarłych dziewcząt. Lekarz wskazał wtedy, że akcja gaśnicza i oddymianie obiektu, po którym rozpoczęła się ewakuacja, trwały około 40-45 minut. To nie zgadza się z danymi z kart. Medyk zeznał również, że około 3-4 min przeznaczył na badanie każdej z dziewczynek, następnie przez około 30 sekund wypełniał kartę, kilka sekund trwało drukowanie i karty zostawiał przy ciałach. Jednak właśnie z kart wynika, że zgony stwierdzał co 2 minuty.
- Nie było tak, że jakaś dziewczyna miała czekać, aż wypełnię karty – zapewnił.
- Jakie kroki upoważniły pana do odstąpienia od reanimacji? – zapytał Adam Pietras, tata zmarłej Wiktorii.
- Badanie upoważniało mnie do stwierdzenia zgonu – odparł lekarz.
- Co stało na przeszkodzie, żeby reanimować dzieci? – doprecyzował Jarosław Pawlak, który podkreślał, że nie jest wiadomo, czy reanimacja byłaby skuteczna, ale jej podjęcie rozwiałoby wątpliwości.
- Nie podejmuje się reanimacji dla samej reanimacji. Mimo sił i środków, po uwzględnieniu ciężkich obrażeń, stwierdziłem zgon – tłumaczył medyk.
Rodzice chcieli też wiedzieć, dlaczego kardiomonitor pozostał w karetce i gdy ratownik miał wrażenie, że wyczuwa tętno u dziewczynki, u której lekarz stwierdził już zgon, po sprzęt trzeba było iść do auta.
- To trwało zaledwie 10-15 sekund – tłumaczył medyk
- Ile uciśnięć serca wykonałby pan w tym czasie? – pytali rodzice.
- Około 12. Ale to nie miałoby wpływu na przeżycie – usłyszeli.
W swoich zeznaniach medyk nawiązał do przesłuchania w ramach odrębnego postępowania. Prokuratura wyłączyła do niego wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej, a śledztwo trwa. Z wnioskiem o ujawnienie protokołu z przesłuchania, między innymi ze względu na wspomniane rozbieżności, zwrócił się do sądu Adam Pietras, oskarżyciel posiłkowy.
I tu pojawił się problem natury prawnej – protokół jest niejawny i prokurator prowadzący postępowanie musi się zgodzić na jego odczytanie. Taka decyzja ma zapaść do czasu kolejnej rozprawy, która odbędzie się pod koniec kwietnia.
Śledztwo prowadzone jest w pięciu wątkach – dotyczy narażenia dziewczynek na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu przez pracowników Centrum Powiadamiania Ratunkowego przez nieprawidłową obsługą zgłoszenia pożaru - m.in. zaniechanie precyzyjnego rozpytania zgłaszającej dziewczynki o źródło ognia i brak wskazówek postępowania.
Kolejne wątki to nieprawidłowości podczas akcji gaśniczej i ewakuacji, zaniechanie udzielenia pokrzywdzonym pomocy medycznej przez lekarza i ratowników, nieprawidłowe zadysponowanie sił i środków przez kołobrzeskich dyspozytorów, brak kierownika działań medycznych, wreszcie poświadczenia nieprawdy w kartach medycznych czynności ratunkowych. Na tym etapie śledztwa nikt nie usłyszał zarzutów.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?