Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Upada przygraniczne targowisko w Świnoujściu

Anna Starosta, www.gs24.pl, fot. archiwum
Przygraniczne targowisko w Świnoujściu zamiera
Przygraniczne targowisko w Świnoujściu zamiera
Zarabiali po kilkaset marek dziennie. Handlowali wszystkim. Pierwsi przygraniczni "prywaciarze" w wolnej Polsce. Teraz zwalniają ludzi, zamykają stoiska. Czekają na dzień, kiedy będą musieli stanąć w kolejce po zasiłki.

Przygraniczny rynek w Świnoujściu ma swoje legendy. To historie o tych, którzy już tu dawno nie stoją. Nie muszą. W złotych latach 90. zrobili mniejsze lub większe

fortuny. Pieniądze zainwestowali w firmy, nieruchomości. Dobrze prosperują. Na targowisku zostali weterani, którzy jeszcze do niedawna wierzyli, że pogarszająca

się z dnia na dzień sytuacja może się odmienić. Teraz wiedzą, że lata prosperity

w przygranicznym handlu odeszły. I nie wrócą.

Drożej niż w Peweksie

- W 1991 czy 1992 roku, zaraz jak powstał rynek, stanąłem na jednym ze stanowisk.

W sobotę, żeby dorobić. Na sprzedaży zabawek, zwłaszcza lalek Barbie z Peweksu,

zarobiłem 600 marek w trzy godziny - opowiada pan Michał, który wówczas miał dwadzieścia parę lat. - Pamiętam jak dziś. Do 12 w południe nie miałem już nic. Ani resoraków, ani lalek. A przecież dla nas towary z Peweksu były strasznie drogie. Ja sprzedawałem po jeszcze wyższych cenach. Wszystko szło.

Obok pana Michała kolega handlował rowerami.

- Nie zdążył ich z ciężarówki ściągnąć. Tak brali. Jak świeże bułeczki - mówi nasz rozmówca. - Dzisiaj wydaje się to jak sen.

Pani Alicja sprzedawała na rynku kryształy gdy była jeszcze nastolatką.

- Zarabiałam wtedy miesięcznie dwa razy więcej niż moja mama, która ciężko pracowała w szkole - opowiada. - Mieliśmy taką przebitkę, że to wydaje się aż niemożliwe.

Ale dla niemieckich klientów towar i tak był tańszy niż u nich. Każdy wychodził na swoje.

 

Klienci sami się pchali

 

Najlepsze czasy targowiska to lata 90. Handlowcy wspominają je z łezką w oku.

- Nie mogliśmy się opędzić od klientów - mówią. - Nawet się za bardzo nie staraliśmy. Oczywiście, podstawy niemieckiego trzeba było znać. Uprzejmość to rzecz wiadoma w tej profesji. Chodzi o to, że nie trzeba było nawoływać, namawiać. Zawsze przychodzili tłumnie i kupowali.

Na przykład płyty. Sprzedawcy kupowali pirackie CD na nieistniejącym już rynku na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie po 5 złotych za sztukę.

- Polakom sprzedawaliśmy po 20. A jak brali więcej albo to byli stali klienci, to i po 15 złotych - mówią. - Dla Niemców cena była dwa razy wyższa.

Piracka sielanka skończyła się, od kiedy masowo zaczęto organizować kontrole pracowników urzędu celnego. - Nie było tygodnia, żeby nie wpadali na targowisko i nie konfiskowali towaru - wspominają handlowcy.

 

Brali dla sąsiadów

 

Niemcy też pamiętają dobrze lata 90., kiedy na rynku kupowało się mnóstwo rzeczy.

- Brało się po kilka naraz, bo zawsze jakiś sąsiad i tak odkupił albo rodzina - mówi mieszkaniec miejscowości Bansin. - Były też i takie osoby, które kupowały tu niemalże hurtowo. Potem podnosili ceny i sprzedawali ten sam towar w nadmorskim butiku. Trzy razy droższy. Teraz kupujemy żywność. Jest smaczniejsza niż u nas. A papierosy, bo są tańsze.

 

Początek końca

 

Z początkiem 2000 roku rynek przestał być - jak mówi pani Jadwiga - mlekiem i miodem płynący.

- Do 2002 roku jakoś jeszcze szło - mówi kobieta, która stała kilka lat na stoisku z ręcznikami (królowały plażowe z postaciami z bajek, palemkami i zachodzącymi

słońcami albo z nagimi kobietami), pościelą i obrusami. - Wtedy jeszcze były marki.

- Jak wprowadzili euro, to był początek naszego końca - dodaje pan Emil, który pracował na stanowisku z koszami wiklinowymi. - Nasi klienci dostali po kieszeni. A w konsekwencji i my. Przestało im się opłacać. Nic nie pomogło wejście Polski do Unii Europejskiej. Ani nasze przystąpienie do układu z Schengen.

- Dzięki niemu możliwe jest przekroczenie granicy samochodem - mówią handlowcy. - Klienci mogą więcej kupić. Wygodniej zawieźć zakupy do domu. Straciliśmy jednak spacerowiczów i "oglądaczy", którzy zawsze coś tam kupili. Chociaż tylko przechodzili przez rynek.

 

Kolejka zabrała część targu

 

Do tego jeszcze przedłużenie niemieckiej kolejki UBB. We wrześniu zeszłego roku

otwarto nowy odcinek linii, która po raz pierwszy w historii przekroczyła granicę.

Pociągiem można dojechać ze Świnoujścia do Straslundu. Są też sezonowe kursy z przesiadką do Berlina.

Handlowcy byli jedną z tych grup, która nie cieszyła się, jak inni mieszkańcy, z inwestycji.

- I mieliśmy rację mówiąc, że korzystają z tego połączenia głównie Niemcy. Omijając

przy okazji nasze targowisko - mówią nasi rozmówcy.

Z przedłużeniem torowiska i budową przystanku wiązała się zresztą likwidacja części targowiska, które było zlokalizowane przy ulicy 11 Listopada. - Obiecywano nam nowe, lepsze miejsca. Cały rynek miał być przeniesiony. I nic - ubolewają.

 

Slumsy przy wjeździe do Polski

 

Kłopoty targowiska i obietnice jego przeniesienia to także kwestia estetyki. Rynek,

ciągnący się od granicy wzdłuż ulicy Wojska Polskiego, to sklecone z byle czego

budki. Niektóre blaszane, inne zrobione z dykty, plastiku, łatane szmatami.

- Wszystko brzydkie, tymczasowe. Wygląda to jak slumsy. Taki obrazek dajemy zagranicznym turystom zaraz po wjedzie do Polski - oburzają się mieszkańcy dzielnicy, która graniczy z targowiskiem. Handlowcy tłumaczą, że od lat mają jedynie umowy dzierżawy. Nigdy nie są pewni, co będzie za rok.

- Jak mamy inwestować w ładne budki, skoro nie wiemy, jak długo będziemy tu

pracować? Kilka razy straszono nas już przenosinami, likwidacją - mówią.

Urzędnicy z kolei odpowiadają, że nie mogą robić prezentu prywatnym inwestorom

i budować im stoisk. Każda władza spycha zresztą ten temat na kolejnych rządzących.

Papierosy i nibydomowe jedzenie

Teraz najlepiej prosperują właściciele stoisk z papierosami. Ten towar wciąż opłaca

się sprzedawać. - Żywność i sezonowe produkty idą jeszcze w miarę dobrze - mówi jedna z kobiet, która pracuje na stoisku z wędlinami i serami. Wszystko starannie ułożone, zaprezentowane tak, aby kojarzyło się z artykułami ze zdrową żywnością albo ze sklepu ekologicznego czy z domowymi wyrobami.

- Tak naprawdę to to samo, co w sklepach - mówi kobieta. - Na przykład takie koreczki śledziowe, ser żółty czy kiełbasa krakowska. Wybieramy takie artykuły, jakie lubią Niemcy.

- Nieświadomi kupują drożej niż w sklepie 200 metrów dalej - zauważa jedna z mieszkanek Świnoujścia. - Na tym polega handel - odpowiadają sprzedawcy. - Mamy wszystko świeże, ładnie podane. Można posmakować.

 

Uciekają z towarem do lasu

 

Handlowy z targowiska skarżą się na dzikich sprzedawców. To ich największa

konkurencja. - Rozkładają się przy samej granicy - mówią handlowcy. - Nie płacą dzierżawy. Nie mają stoisk. Towar wykładają na kocach, łóżkach polowych.

Sprzedają głównie sezonowe artykuły. Jesienią grzyby, wiosną kwiaty. Przez cały rok owoce. Teraz dobrze idą przetwory. Straż miejska od czasu od czasu pojawia się w tym miejscu i wlepia mandaty.

- Takie kary to i tak w sumie mniej niż my płacimy miastu za legalną dzierżawę - kiwają głowami "legalni” handlowcy.

Mandaty wlepiane są głównie za zajmowanie chodnika. Dlatego dzicy sprzedawcy

w razie kontroli uciekają z towarem do lasu.  - Nawet nie uciekają - poprawia nas młoda kobieta. - Po prostu przestawiają wszystko dwa metry do tyłu. To istna farsa. Straż miejska nie sprawdza im dokumentów na prowadzenie działalności gospodarczej, bo nie ma do tego uprawnień.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza