Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Krainie Malucha w Bolesławicach trwa spór dorosłych. A dzieci pilnują ochroniarze

Magdalena Olechnowicz
Magdalena Olechnowicz
Kartka na drzwiach żłobka informuje, że w celu zapewnienia bezpieczeństwa dzieciom i rodzicom została wynajęta firma ochroniarska.
Kartka na drzwiach żłobka informuje, że w celu zapewnienia bezpieczeństwa dzieciom i rodzicom została wynajęta firma ochroniarska. Wojciech Frelichowski
Przed żłobkiem Kraina Malucha w Bolesławicach pod Słupskiem stoją ochroniarze, którzy strzegą bezpieczeństwa dzieci. To efekt konfliktu między właścicielem obiektu a najemcą – dyrektor placówki. Ta mówi o bandyckim napadzie, on zapewnia, że chce tylko odzyskać swój obiekt. Interweniowała policja.

O niepokojącej sytuacji zaalarmowali nas rodzice.

- Proszę zainteresować się żłobkiem Kraina Malucha w Bolesławicach. Pan Opaliński chce przejąć obiekt i wywiesza kartki, że z dniem 1 czerwca żłobek kończy działalność. Właścicielka żłobka uspokaja i wynajęła ochronę, aby nikt nie wchodził – pod treścią maila podpisał się Zatroskany Rodzic.

Maila o podobnej treść otrzymaliśmy też z innego adresu. Troska o bezpieczeństwo dzieci rodziców jest oczywista. Swoją wizję zdarzenia opowiedziały nam dwie strony konfliktu: właściciel obiektu Andrzej Opaliński oraz Ewelina Studzińska, dyrektor Żłobka Kraina Malucha i jednocześnie najemca pomieszczeń.

- Pan Andrzej Opaliński wtargnął na teren naszego żłobka w piątek, około godziny 11.45, podczas kiedy małe dzieci spały. Panie wysłały mi filmiki, które nagrały. Widać na nich, jak pan Andrzej się zachowuje. Poszarpał jedną z pracownic na schodach, krzyczał, że wyprowadzi moje pracownice, że nie mają prawa tutaj być – relacjonuje Ewelina Studzińska.

Podkreśla, że nie było jej w tym czasie w obiekcie, ponieważ była na spotkaniu służbowym w Potęgowie. Zaznacza też, że nie została wcześniej poinformowana o planowanej wizycie.

Dyrektorka nie przebiera w słowach

- Pan Andrzej dokonał bandyckiego wtargnięcia. Było z nim trzech innych mężczyzn. Mamy filmy z tego zdarzenia. Takie zachowanie jest skandaliczne. Ten pan wtargnął do żłobka, w którym są dzieci od 6 miesiąca życia do 3 lat. Te dzieci w tym czasie spały. Nie mogę pozwolić na to, aby jakiś człowiek niezrównoważony psychicznie wchodził na sale, w których śpią dzieci. A on żądał wejścia na salę i chciał robić zdjęcia! Przecież my nie możemy na to pozwolić. Odpowiadamy za bezpieczeństwo naszych podopiecznych. Dzieci się obudzą, będą płakać. To jest zachowanie bandyckie. To się w głowie nie mieści! - opowiadała dyrektor Studzińska.

Podkreśla, że zrobiła wszystko, aby zadbać o bezpieczeństwo zarówno dzieci, jak i rodziców oraz pracownic.

- Jesteśmy największym prywatnym żłobkiem w Polsce. Mamy 136 miejsc, a w tej chwili pod opieką jest 106 dzieci w wieku od 6 miesięcy do trzech lat. Nie odpowiadam za czyny tego pana. Uważam, że stwarza zagrożenie, a ja czuję się bezbronna. Dlatego – po sugestii policjanta – wynajęłam firmę ochroniarską. Zostałam do tego zmuszona. W tej chwili pięciu mężczyzn – byłych policjantów, byłych żołnierzy, chroni placówkę - zarówno dzieci, rodziców, jak i moich nauczycieli – tłumaczy Ewelina Studzińska.

Koszt wynajęcia firmy to 4 tysiące dziennie. - Nie miałam wyjścia. Odpowiadam za powierzone mi dzieci. Nie mogę zawieść zaufania rodziców – mówi dyrektor.

O co poszło?

Meritum konfliktu stanowi umowa o najem pomieszczeń. Właścicielem obiektu o powierzchni 550 mkw jest Andrzej Opaliński, znany w regionie przedsiębiorca - deweloper i właściciel salonu samochodowego. Wynajął obiekt Ewelinie Studzińskiej w 2017 roku. Teraz chce go odzyskać.

- Powrót do domu to wtargnięcie? Jestem właścicielem tego budynku. W 2014 roku wybudowałem nowoczesny obiekt przedszkolno-żłobkowy dla mojej córki. Był w pełni wyposażony we wszystkie urządzenia pod przedszkole i żłobek. Zbudowany według najnowszych standardów. W 2017 roku córka odstąpiła część żłobkową Ewelinie Studzińskiej, która była wówczas partnerką mojego syna. Płaciła mi symboliczny czynsz wysokości jednego złotego miesięcznie, a dopiero od niedawna wynosi on 10 tys. zł netto miesięcznie (550 mkw, parking o powierzchni 3 tys. mkw i takiej samej wielkości plac zabaw). Na zmianę warunków umowy pani Studzińska się nie zgodziła, złożyłem propozycję rozwiązania umowy najmu lokalu użytkowego z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. Najem skończy się 31 maja, a pismo Pani Ewelina otrzymała 28 lutego – informuje Andrzej Opaliński, a na dowód pokazuje dokument.

Jest na nim jednak adnotacja, że odmówiła podpisu. Pismo wysłane pocztą odebrała oficjalnie 20 marca.

- Ta forma wypowiedzenia jest sprzeczna z naszą umową. To pismo – w ocenie prawniczki – nie jest skuteczne, więc cały czas czekamy na to wypowiedzenie z jego strony. Zdaniem pana Opalińskiego wchodzi ono w życie ze skutkiem na 31 maja. W ocenie prawników to pismo nie ma żadnej mocy prawnej. Dlatego występujemy do sądu o możliwość korzystania z tego lokalu do końca sierpnia – tłumaczy Studzińska. - Warunki wypowiedzenia w umowie są jasno kreślone. Można ja wypowiedzieć tylko i wyłącznie listem poleconym, na adres siedziby, a okres wypowiedzenia to 3 miesiące. Pan Andrzej nie spełnił żadnego z tych warunków. Przekazaliśmy sprawę do pani mecenas, która przygotowała pozew do sądu. Prosimy o ponowne wypowiedzenie z zachowaniem wszystkich warunków – wyjaśnia dyrektor.

Podkreśla, że prowadzenie placówki to ogromna odpowiedzialność.

- Otworzyłam żłobek z zamiłowania, a ten człowiek próbuje mi to wszystko zniszczyć. Zastrasza moje pracownice, mówiąc, że je wszystkie wyrzuci. On na moim nieszczęściu zbuduje swoje szczęście – mówi rozgoryczona dyrektor.

To nie było wtargnięcie

Andrzej Opaliński zaprzecza, jakoby miał dokonać bandyckiego wtargnięcia.

- Wszedłem w asyście prawnika i biegłego sądowego, aby zrobił zdjęcia sal. Opiekunki mnie nie wpuściły, jedna popchnęła mnie brzuchem. Tłumaczyły, że chodzi o bezpieczeństwo dzieci i ja to rozumiem. To rozsądny argument, dlatego wezwałem policję. Pokazałem im umowę najmu, w której jest zapis, że mam prawo do kontroli właścicielskiej obiektu w każdej chwili. Nie mogłem przyjść podczas nieobecności dzieci, ponieważ taką godzinę wyznaczył mi biegły. Tam nic się nie działo. Weszliśmy wraz policjantem – na to opiekunka już się zgodziła – zrobiliśmy zdjęcia w salach, w których dzieci nie było i wyszliśmy – relacjonuje zdarzenia ze swojego punktu widzenia Andrzej Opaliński.

Podkreśla, że próbuje tylko odzyskać swoją własność.

- Wolałbym, aby moja córka mi płaciła tę symboliczną złotówkę, a nie obca osoba. Ja to chcę mojemu dziecku oddać, bo to moja córka ukochana. Po 7 latach próbuję odzyskać swój obiekt. Jeśli jest to przestępstwo, proszę mnie skazać i spalić na stosie. Zamiast ładnie podziękować, że dzięki mnie rozkręciła biznes, otworzyła kolejne placówki, ta pani robi ze mnie przestępcę. Tak się nie robi – mówi Opaliński.

Zdaniem policji

Interwencja policji rzeczywiście była.

- W ubiegłym tygodniu funkcjonariusze dwukrotnie otrzymali zgłoszenie o nieporozumieniach pomiędzy właścicielem lokalu, a osobą która go wynajmuje w związku z najmem lokalu. Na miejscu mundurowi ustalili okoliczności konfliktu. Z uwagi na to, że jest to spór cywilno- prawny mundurowi udzielili stronom informacji o trybie i sposobie postępowania – mówi krótko mł. asp. Jakub Bagiński, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Słupsku.

Zapytany o to, czy dzieci są bezpieczne, odpowiedział tylko, że interwencja ich nie dotyczyła. A firma ochroniarska ma prawo tam być, skoro została wynajęta przez właścicielkę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza