Poinformował nas o tym zbulwersowany pan Andrzej, turysta z kujawsko-pomorskiego, który z rodziną wypoczywa w Łebie.
Zobacz także: Karetka powinna dotrzeć do chorego w 15 min. W Słupsku było inaczej
- W niedzielę przed godz. 17 z dwoma kolegami szliśmy do sklepu spożywczego. Na ul. Brzozowej zobaczyliśmy półprzytomną dziewczynę leżącą na ławce. Położyli ją tam przechodnie, bo straciła przytomność. Była z matką, która z nerwów nie wiedziała, co robić. Powiedziała tylko, że córka ma 18 lat i na nic nie choruje - opowiada pan Andrzej.
- Dziewczyna była rozgrzana, wydawała się parzyć. Oddech miała nierówny. Natychmiast wykręciłem numer alarmowy i zostałem połączony z Gdańskiem, który skierował mnie do pogotowia w Lęborku. Kiedy streszczałem dyspozytorce sytuację, dziewczyna przestała oddychać i trzeba było wykonać resuscytację. Dyspozytorka fachowo poinformowała, co i jak mamy robić. Potem dziewczyna zaczęła ponownie oddychać, ale nie było z nią żadnego kontaktu. Nie ściskała ręki, a oczy po otwarciu powiek odlatywały każde w inną stronę. Pan Andrzej twierdzi, że po 15 minutach czekania na karetkę ponownie zadzwonił na pogotowie. Przenieśli nieprzytomną do klimatyzowanego hotelu w sąsiedztwie.
- Po 30 minutach od pierwszego telefonu moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Dziewczyna dosłownie gasła, a karetki nadal nie było. Zadzwoniłem z pytaniem, gdzie jest, i usłyszałem, że jedzie z Lęborka i trzeba czekać - opowiada mężczyzna.
- Zażądałem połączenia z punktem ratowniczym w Łebie. Usłyszałem, że ambulans stamtąd nie pomoże, ponieważ wiezie innego pacjenta do Lęborka.
Zdaniem turysty pogotowie do 18-latki przyjechało dopiero po 35 minutach.
- Uświadomiłem sobie, jak dramatyczna jest organizacja opieki medycznej. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś przyjadę tu ze swoją rodziną. Co będzie, gdy mojemu dziecku czy żonie będzie potrzebna nagła pomoc? - pyta.
Zobacz także: Zamiast erki wysłano straż pożarną. Mężczyzna zmarł
Zgodnie z ustawą o państwowym ratownictwie medycznym maksymalny czas dotarcia karetki do chorego nie może być dłuższy niż 15 minut w mieście powyżej 10 tys. mieszkańców i 20 minut poza miastem powyżej 10 tys. mieszkańców. Owszem, w sezonie w Łebie stacjonuje jeden ambulans, który obsługuje również gminy Wicko, Choczewo i Główczyce, ale prawdopodobnie był potrzebny innemu choremu. Dlaczego tak długo jechał drugi, wysłany ze szpitala w Lęborku oddalonego od Łeby o 30 km? To wyjaśnia dyrekcja szpitala w Lęborku. Ustalenia mają być znane w środę albo czwartek.
Sprawa bulwersuje burmistrza Łeby, który czuje się odpowiedzialny za bezpieczeństwo mieszkańców i turystów w mieście.
- Szacuję, że dziś mamy w Łebie 60 tysięcy ludzi. W niedzielę mogło ich być nawet 100 tysięcy - mówi Andrzej Strzechmiński. - Sytuacja z karetkami jest dramatyczna. Zabiegaliśmy o pomoc u parlamentarzystów. Mówili "sprawdzimy, pomożemy, zastanowimy się". I na tym się kończyło. O tym, gdzie stacjonują karetki, decyduje wojewoda. Powinien sobie zdawać sprawę, że w wakacje małe nadmorskie miasta urastają do kilkudziesięciotysięcznych ośrodków.
Burmistrz Łeby twierdzi też, że gmina z własnych pieniędzy wygospodarowała pomieszczenie dla ekipy karetki, która latem stacjonuje w Łebie, przeszkoliła w udzielaniu pierwszej pomocy 12 strażaków i trzech strażników miejskich. Jest także całodobowy punkt medyczny. - Zdaję sobie sprawę, że opieka medyczna jest niewystarczająca, dlatego rozważamy możliwość uruchomienia karetki ochotniczej służby ratowniczej. Na to jednak trzeba znaleźć pieniądze w budżecie - mówi Strzechmiński.
Dodaje, że problemem jest też droga między Lęborkiem a Łebą. - Jest fatalna. Przy niedzielnym ruchu karetka na pewno miała kłopot z szybkim dojazdem - mówi burmistrz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?