Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W poszukiwaniu straconych marzeń. Recenzja spektaklu "Made in USA" Nowego Teatru w Słupsku

Anna Czerny Marecka
Monika Janik wcieliła się w „Made in USA” między innymi w postać feministki Kentucky Daisy.
Monika Janik wcieliła się w „Made in USA” między innymi w postać feministki Kentucky Daisy. Fot. Materiały prasowe
„Made in USA” to najnowszy spektakl Nowego Teatru im. Witkacego. Przedstawienie, które przenosi widza nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie - do kraju wolności, utopii, marzeń, które nabierały realnego kształtu, a potem przemieniały się lub umierały.

Twórcy spektaklu występują jako Kolektyw. Tworzą go: Jolanta Janiczak - pisarka, Magda Mosiewicz - reżyserka filmów dokumentalnych, Wiktor Rubin - scenograf i reżyser, Grzegorz Stępniak - aktor i krytyk. „Made in USA” to połączenie filmu dokumentalnego i teatru. Sceniczny eksperyment, który zrealizowali w Słupsku nieprzypadkowo. Nowy Teatr, twierdzi Kolektyw, ma bowiem odwagę, by podejmować się niestandardowych zadań.

Kolektyw stworzył filmowo-teatralną opowieść o ludzkiej potrzebie wolności i spełniania marzeń, a to zawiodło ich do Ameryki. Dlaczego tam? - Ponieważ realizowano tam w praktyce utopie, filozoficzne doktryny, które w Europie były tylko teorią - tłumaczą. Dodają, że pierwotnie filmowy dokument miał być próbą znalezienia odpowiedzi, dlaczego wolna Ameryka wybrała na
prezydenta Donalda Trumpa. Ta idea (jej ślady widać w filmie) została jednak zastąpiona inną inspiracją - stał się nią performans Basa Jana Adera „W poszukiwaniu cudowności”. 9 lipca 1975 holenderski artysta wyruszył z Chatham w USA w samotną podróż na niewielkiej żaglówce, z planem przepłynięcia Atlantyku. Po trzech tygodniach stracono z nim kontakt radiowy, a jego ciała nigdy nie odnaleziono.

Aktorzy wędrują z łodzią przez Amerykę prowincjonalną, jakże inną od wielokulturowych i kultowych miejsc, jak Nowy York, chociaż w fina-le lądują w Hollywood. Odwiedzają miejsca utopijne. To między innymi Liberal założony przez George’a H. Walsera, antyreligijnego agnostyka. W mieście, które miało być całkowicie wolne od wszelkich religii, twórcy spektaklu spotkali samych katolików. W Perry poznają ideę muskularnego chrześcijaństwa, a w upadłym, lecz podnoszącym się z ruin Detroit - spotykają homofobicznego syna twórcy Heidelberg Project, który z odpadów tworzy dzieła sztuki. Przywołują też zapomnianą historię Kentucky Daisy i Bathsheby - założonej przez nią osady zamieszkiwanej wyłącznie przez kobiety i zwierzęta płci żeńskiej. Odwiedzają także Sun City, emerycki raj.

- Zaskoczyła nas otwartość Amerykanów, którzy opowiadali nam bardzo osobiste historie - mówią twórcy filmu. - Materiału zebraliśmy bardzo dużo, ale przyjęliśmy zasadę, że w spektaklu wykorzystujemy pierwszych rozmówców, którzy zatrzymali się zaciekawieni przy naszych aktorach przemierzających ulice z łodzią.
Główna część narracji dzieje się więc na ekranie, natomiast scena służy aktorom do polemizowania z nagranymi rozmówcami (czynią to przede wszystkim „pomniki”, wyciągnięci z mroku historii twórcy utopii), dopowiadania historii, interakcji z publicznością. To drugi, ale ważny dla zrozumienia całości plan.

Przyznam się, że miałam problem z odbiorem „Made in USA”. I chyba nie tylko ja, sądząc po letnich oklaskach po premierowym przedstawieniu. Idea, myśl, pomysł, ładunek intelektualny spektaklu - bardzo do mnie trafiły. Gorzej jednak było, moim zdaniem, z realizacją. Myślę, że dobrze zrobiłoby przedstawieniu skrócenie go o jakiś kwadrans i to głównie na początku. Początek powinien wciągać widza w opowieść, a wydaje mi się, że wiało nudą.

Nie do końca też jestem przekonana, że twórcy zawsze wiedzieli, co począć z aktorami na scenie, żeby równoważyli niezmiernie ciekawy film. Niektóre działania, jak np. przesuwanie wielkiego obramowania ekranu czy obieranie pomarańczy wydały mi się sztuczne.

Sztuczna była też momentami gra aktorów. Zwłaszcza Grzegorza Stępniaka. W wersji filmowej podobała mi się jego otwartość, na scenie jednak cały czas nosił minę obrażonego i zachowywał się pompatycznie, co ewentualnie mogło współgrać w chwilach, kiedy wygłaszał mowy jako żywy pomnik. Na plus natomiast oceniłabym kreacje Moniki Janiak, zwłaszcza kiedy wcieliła się w postać Kentucky Daisy. Zresztą wątek feministyczny mocno ożywił publiczność.

Generalnie jednak nie ukrywam, że wyszłam z przedstawienia z głową pełną refleksji, intelektualnie zaciekawiona. I pełna uznania dla Nowego Teatru i jego dyrektora Dominika Nowaka, że po raz kolejny zrealizował nowatorski spektakl, który może nie przyciągnie najliczniejszej widowni nastawionej na rozrywkę, ale jest wart tego, żeby go w skupieniu obejrzeć i przemyśleć. Jeżeli więc lubicie teatr ciekawy, inspirujący, zagłosujcie na tak nogami, przychodząc do słupskiego teatru właśnie na „Made in USA”.

„Made in USA”, scenariusz/reżyseria/scenografia/video: Kolektyw Janiczak/Mosiewicz/Rubin/Stępniak.
Obsada: Magda Płaneta, Monika Janik, Wojciech Marcinkowski, Grzegorz Stępniak.

Premiera: 3 października 2019 r. Duża Scena Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku.
Najbliższe spektakle: 19 października, godz. 18, 20 października, godz. 18.

Zobacz także: Publiczność jest zachwycona - "Mistrz i Małgorzata" w teatrze Tęcza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza