- Z gorączkującym dzieckiem jeździłem po całym Słupsku. Nie znalazłem dyżurującego lekarza. W końcu zdesperowany wróciłem do domu i wezwałem pogotowie. Po godzinie przyjechała karetka "erka". Lekarz rozpoznał anginę i wypisał leki, przepraszając że tak długo, ale wyjaśnił, że karetki jeżdżą non -stop, bo ludzie nie mają się gdzie zgłosić. Najgorsze jest to że karetki reanimacyjne jeżdżą teraz do gorączki, a kto pojedzie do zawału serca? - poinformował nas Adam R.
Postanowiliśmy sprawdzić, co się stało. W przychodni przy ul. Tuwima dowiedzieliśmy się, że w ciągu dnia lekarza dyżurnego rzeczywiście nie było, bo się rozchorował, a nie miał go kto zastąpić.
- Lekarz będzie jednak po godz. 20. Będzie dyżurował do rana - wyjaśniła nam pielęgniarka, która odebrała telefon.
Natomiast w przychodni przy ul. 11 Listopada nie dowiedzieliśmy się nic, bo pielęgniarka się obraziła.
- Raz już mnie pan opisał, więc nie będę się wypowiadała - ucięła rozmowę i odłożyła słuchawkę.
- Bardzo mocno odczuliśmy to, że lekarza nie było w przychodni przy ul. Tuwima. Ludzie nas wyzywali, choć to nie nasza wina. Mieliśmy też sporo wezwań z tego powodu, że ludzie mogli skorzystać z pomocy lekarza. Niektórzy od razu szli do szpitala - tłumaczyły nam dyspozytorki w słupskim pogotowiu ratunkowym.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?