Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wagony socjalne znikną z Bytowa

Andrzej Gurba [email protected]
Wagony socjalne w Bytowie.
Wagony socjalne w Bytowie. Fot. Andrzej Gurba
Lokatorów socjalnych wagonów w Bytowie można podzielić na tych, którzy mimo życiowych trudności starają się, i na tych, którzy wegetują. Ciemna strona wagonów to pijaństwo, pobicia, bójki, kradzieże. Wagony mają zniknąć z miasta. Tak postanowiła władza.

Wagony wzbudzały kontrowersje od samego początku, czyli od czasu, kiedy miasto za nieduże pieniądze kupiło je od PKP. Było to ponad dziesięć lat temu. Już wtedy mówiono, że ludzie to nie bydlęta i nie powinno umieszczać się ich w wagonach.

Jest ich siedem. Stoją w rzędzie przy ulicy Przemysłowej. Dzisiaj mieszka w nich jedenaście osób. Nie wszystkie są zajęte. Trzech najemców siedzi w areszcie.

Decyzję o sprowadzeniu wagonów podjął Leszek Waszkiewicz, ówczesny wiceburmistrz Bytowa. Broni jej. - Nie mieliśmy mieszkań socjalnych. Radny Marian Miazga powiedział mi, że są tanie wagony do kupienia, które można niedużym kosztem przygotować na mieszkania. Uznałem, że to dobry pomysł. Dzisiaj mówię to samo. Na tamte czasy nie mieliśmy alternatywy. Poza tym, kto trafił do wagonów?! Bezdomni, którzy spali w ziemiankach w lesie, w rowach, na klatkach schodowych. Daliśmy im schronienie. Poprawiliśmy ich los. Z tej perspektywy patrzmy na wagony - mówi Waszkiewicz. Przyznaje, że dzisiaj to co innego.

- Miasto generalnie ma większe możliwości. Czasy się zmieniły. Teraz też podjąłbym decyzję o likwidacji wagonów. Zresztą od samego początku zakładaliśmy, że to rozwiązanie tymczasowe - oznajmia Waszkiewicz. Mówi jeszcze, aby popatrzeć na murowany budynek socjalny przy ulicy Przemysłowej. - W tamtym czasie w "Marriocie", bo tak o nim się mówi, fekalia pływały powyżej deski sedesowej, a ściany były pomazane odchodami. Dzisiaj jest inaczej - dodaje.

Marek i Alicja Kowalewscy mieszkają w małżeńskim wagonie od czterech lat. Małżeń-ski jest dwa razy większy niż w przypadku singli, czyli ma 21 metrów kwadratowych. Oboje przez wiele lat byli bezdomnymi. Ona odeszła z domu, bo mąż znalazł sobie inną. On pił na umór. Spali gdzie popadnie. Poznali się na jajkach. - Handlowaliśmy nimi. Człowiek dostawał wytłaczanki i biegał z nimi od mieszkania do mieszkania. Jeszcze wtedy nie mieliśmy gdzie mieszkać. Zakochaliśmy się w sobie. Wzięliśmy ślub.

Dostaliśmy wagon - opowiada Marek Kowalewski.
Kowalewskich można zaliczyć do tych mieszkańców wagonów, którzy mimo życiowych trudności starają się stworzyć normalny dom. To trudne, bo utrzymują się z około 300-złotowej renty i tego co da pomoc społeczna. Jak im się mieszka w wagonach? - Mamy dach nad głową, ale mieszka się tu ciężko. Jest zimno. Ciągnie głównie od podłogi. Tej zimy przy większych mrozach zamarzał nam od wewnątrz klucz w zamku - mówi Alicja. Najgorzej jest jednak z brakiem toalety i umywalki. - Jest jedna łazienka w budynku murowanym dla wszystkich lokatorów wagonów. Jej stan jest fatalny. Pokażę - proponuje Marek. Idziemy. Sedes zanieczyszczony od odchodów, brudna i zardzewiała umywalka. Z prysznica korzystać nie da rady, bo ktoś wykręcił baterię. - Nie ma już jej dawno. Sprzedana - twierdzi mieszkaniec. - Myjemy się w miskach. Wodę podgrzewamy na kuchenkach elektrycznych. Gazowych nie możemy mieć. Straż pożarna zabroniła - mówi Alicja.

W wagonie Kowalewskich jest skład i ład. W kilku innych lokatorzy wegetują. Pukamy do drzwi kolejnego wagonu. Nikt się nie odzywa, ale drzwi są otwarte. Kiedy je otwieramy czujemy smród i to nie tylko alkoholu. Wewnątrz straszny brud. - Tej pani nie ma, poszła w cug - informuje mieszkanka sąsiedniego murowanego budynku. W kolejnym wagonie słyszę, aby dać na flaszkę. Odmawiam. - Spadaj - słyszę w odpowiedzi. Pan Stanisław trafił do mieszkalnego wagonu niedawno. - Po rozwodzie eksmitowano mnie. Nie miałem gdzie się podziać, dali mi więc wagon - opowiada mężczyzna. - Jest ciasno i zimno. Ściany są z dykty. Ogrzewanie na prąd. Miesięczne rachunki to nawet 500 złotych.
Zarówno Kowalewscy, jak i pan Stanisław cieszą się, że wagony zostaną zlikwidowane. - Marzy nam się pokój z łazienką w murowanym budynku - mówią Kowalewscy.

Urszula Porańska, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bytowie, przypomina, że wagony przed laty były elementem programu wychodzenia z bezdomności. - Czasy się jednak zmieniły i nie spełniają one już swojej roli. Nie było jednak tak, że bezdomni dostali wagony i nikt dalej się nimi nie interesował. Te osoby dostają zasiłki, płacimy w większości za ogrzewanie wagonów. Są też programy pomocowe dla tych osób - mówi Porańska. W kilku uczestniczył m.in. Marek Kowalewski. Z dumą pokazuje kilka dyplomów, m.in. z prac porządkowych, taniego gotowania. - W tym roku szykujemy kolejny projekt - zapowiada Porańska.

Lucyna Rakowicz, wiceburmistrz Bytowa, po raz pierwszy była w wagonach kilka miesięcy temu, bo od niedawna pełni tę funkcję. Przyznaje, że w kilku przypadkach nie była to miła wizyta. - Wagony miały być rozwiązaniem tymczasowym. Stoją już długo. Za długo. Stąd nasza decyzja o ich likwidacji. Ludzie nie powinni mieszkać w wagonach, które poza tym są drogie w utrzymaniu - oznajmia Rakowicz. Wiceburmistrz mówi, że dzisiaj wagony to wstyd Bytowa, ale też zaznacza, że wielu ludziom dały schronienie, bo nocowali pod mostem. - Czyli wagony mają dwa oblicza - oznajmia Rakowicz.
Samorządowa władza chce pozbyć się wagonów najpóźniej w 2012 roku.

- W przyszłorocznym budżecie gminy zostaną zaplanowane pieniądze na ten cel. W grę wchodzi kilka rozwiązań. Najbardziej realna jest budowa murowanego budynku parterowego - mówi wiceburmistrz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza