Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walentynki: Nie zawsze jest różowo

Dariusz Jędryszka
Fot. archiwum
Marek i Piotr wybaczyli swoim połowicom nawet to, że zostali przez nie potraktowani bardzo ostro. I to dosłownie. Obydwaj zostali zranieni nożami

Historia Marka skończyła się happy endem. Najpierw, na szczęście dla Marka, Agnieszka trafiła go nożem "tylko" niezbyt groźnie. Potem szczęście uśmiechnęło się do kobiety, bo trafiła na wyrozumiałego prokuratora.

Kłótnia, nóż, szpital

Początek był taki, jak zwykle: małżonkowie ostro pokłócili się w swym mieszkaniu na lubelskich Czubach. Agnieszka chwyciła za nóż. W nerwach ugodziła męża. Piotr ani myślał zawiadamiać policji. Myślał nawet, że nie będzie potrzebował pomocy lekarza. Następnego dnia trzeba było jednak wezwać pogotowie.

Karetka zabrała go do szpitala kolejowego. A lekarze mają swoje procedury: o pacjentach, którzy mogli paść ofiarą przestępstwa, zawiadamiają policję, bez względu czy poszkodowani sobie tego życzą, czy też nie.

Bandyci, nie żona

Gdy policjanci przyjechali do szpitala, Marek miał już gotową wersję. Opowiedział, że został napadnięty, gdy wracał do domu przez wąwóz na Czubach. Twierdził, że trzech mężczyzn zażądało od niego papierosa. Jeden z nich kopnął go w nerki. Ugodzenia nożem nie poczuł, bo był pijany. Ranę zobaczył dopiero następnego dnia.

Ale wersja się nie kleiła. Mężczyzna plątał się w szczegółach. Kłamstwo szybko wyszło na jaw. Agnieszka opowiedziała jak było: mąż uderzył ją pięścią w twarz. Wówczas chwyciła za nóż i uderzyła nim męża. Nawet nie wiedziała, że zadała mu niebezpieczne pchnięcie.

Wyrozumiały prokurator

Kobieta została zatrzymana. W prokuraturze usłyszała zarzut uszkodzenia ciała. Groziła jej nawet kilkuletnia odsiadka. Przez kilka miesięcy musiała systematycznie meldować się w komisariacie. Dziś może już odetchnąć. Prokuratura zdecydowała, że nie będzie się domagała jej ukarania.

- Sprawa została umorzona ze względu na znikomy stopień społecznej szkodliwości - mówi Ewa Bondaruk, szefowa Prokuratury Rejonowej Lublin-Południe. - Małżonkowie pogodzili się. Pokrzywdzony twierdził, że nie chce ukarania żony.

Mnie też napadli

Historia 36-letniego Piotra zaczęła się podobnie, ale finał będzie już miała zupełnie inny. Była kłótnia, nerwy, jego przyjaciółka chwyciła za nóż i uderzyła go w plecy. Z mieszkania przy ul. Rogera w Lublinie pogotowie zabrało go do szpitala. A tam, jak nakazuje procedura, lekarz zawiadomił policję.

Piotr też powiedział policjantom, że został napadnięty, ale niczego zgłaszać nie będzie. Twierdził, że trzech mężczyzn zaczepiło go w okolicach boiska sportowego przy ul. Poturzyńskiej. Zażądali od niego papierosa, a gdy odmówił, poczuł ukłucie z tyłu pleców. Dobiegł do domu. Jego konkubina zobaczyła, że ma ranę na plecach i wezwała pogotowie.

Mężczyzna nie potrafił podać rysopisów sprawców, ani żadnych istotnych szczegółów zajścia. Policjanci obejrzeli też miejsce rzekomego napadu. Nie znaleźli żadnych śladów.

Nie mam pretensji

I znowu okazało się, że żadnego napadu nie było. Piotr wymyślił tę historię razem z konkubiną, żeby chronić kobietę.

Prokuratura postawiła kobiecie zarzut usiłowania zabójstwa. - Obrażenia były bardzo poważne, mężczyźnie wycięto śledzionę - mówi Marek Zych, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej Lublin-Północ. - Wystąpiliśmy z wnioskiem o aresztowanie.
Lubelski Sąd Rejonowy kobietę zamknął. Po paru tygodniach sąd drugiej instancji uwzględnił jej odwołanie i wypuścił na wolność. Pomimo wstawiennictwa Piotra kobietę czeka proces. Za usiłowanie zabójstwa grozi jej co najmniej osiem lat więzienia. Wyrok bywa zwykle łagodniejszy, jeśli pokrzywdzony powie w sądzie, że żyje w zgodzie ze sprawcą i już nie ma do niego pretensji.

Dla podkreślenia

Mieszkanka Kraśnika najpierw wtrąciła życiowego partnera do więzienia, a potem robiła wszystko, żeby uratować go przed długą odsiadką. Kobieta powiedziała policjantom, że mężczyzna chciał zabić ich wspólnego półrocznego synka. Miał go przyduszać poduszką. Został aresztowany, a prokuratura oskarżyła go o usiłowanie zabójstwa dziecka i znęcanie nad kobietą.

Ta jednak przed sądem zmieniła front. Twierdziła, że mężczyzna nie chciał dziecku zrobić krzywdy. Wcześniej oskarżała go poważne przestępstwo, bo chciała, żeby policja poważniej potraktowała jej skargę o znęcanie się. Teraz chciała, żeby wrócił do niej z aresztu. Udało jej się do tego doprowadzić. Mężczyzna dostał tylko wyrok za stosowanie wobec niej przemocy: pół roku. Jeszcze nie wiadomo, jak skończy się sprawa, bo prokuratura odwołała się od wyroku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza